Rosja szuka broni

Maciej Legutko

|

GN 34/2022

publikacja 25.08.2022 00:00

Rosja, uważająca się za militarne supermocarstwo, doznała tak wielkich strat podczas inwazji w Ukrainie, że zabiega o pomoc wojskową innych krajów.

W wojnie z Ukrainą rosyjskie wojsko ponosi gigantyczne straty nie tylko w ludziach, ale i w uzbrojeniu. Propagandowe hasła o nowoczesnej rosyjskiej broni są wiarygodne już tylko dla Rosjan. W wojnie z Ukrainą rosyjskie wojsko ponosi gigantyczne straty nie tylko w ludziach, ale i w uzbrojeniu. Propagandowe hasła o nowoczesnej rosyjskiej broni są wiarygodne już tylko dla Rosjan.
MAXIM SHIPENKOV /epa/pap

Pół roku po rozpoczęciu zaplanowanej na kilka dni „specjalnej operacji wojskowej” rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu przekonuje, że przebiega ona „zgodnie z planem”. Na rozpoczętych 16 sierpnia w Moskwie targach Forum Armia 2022 Władimir Putin mówił z kolei, że rosyjskie uzbrojenie jest „lata, a nawet dekady” przed sprzętem z innych krajów. To propaganda, w którą wierzą już tylko Rosjanie pozbawieni możliwości dotarcia do niezależnych źródeł informacji. W rzeczywistości rosyjskie wojsko ponosi gigantyczne straty. Codziennie aktualizowane przez Ukraińskie Siły Zbrojne statystyki 19 sierpnia informowały m.in. o zniszczeniu prawie 2 tys. czołgów, prawie 200 helikopterów oraz 234 samolotów. Nawet jeśli to zawyżone dane, amerykańskie i brytyjskie źródła potwierdzają ogrom strat najeźdźcy. Rosjanom kończą się precyzyjnie sterowane pociski oraz najnowsze czołgi. Straty powiększają się, od kiedy Ukraińcy zyskali możliwość uderzeń pociskami HIMARS w rosyjskie składy broni. Wraz z przedłużaniem się wojny pojawia się coraz więcej informacji o szukaniu przez Rosję wsparcia militarnego innych krajów. W tym kontekście wymienia się Iran, Koreę Północną oraz Syrię. Dla Rosji, marzącej o odbudowaniu pozycji supermocarstwa, występowanie przed mniejszymi i biedniejszymi krajami w roli petenta z pewnością jest upokarzające. Ważniejsze jest jednak pytanie: czy rzeczywiście wspomniane państwa mogą udzielić Rosji wsparcia, które odmieniłoby sytuację na froncie?

Petent u ajatollaha

19 lipca Władimir Putin złożył wizytę w Teheranie. Była to jego pierwsza podróż poza obszar dawnego ZSRR od początku wojny. Przywykły do carskich standardów Putin, goszczący innych prezydentów przy kilkunastometrowych stołach, tym razem musiał przełknąć skromne przyjęcie. Ajatollah Ali Chamenei podjął go tak samo jak „standardowych” gości – w szarym pokoju bez flag państwowych. Podczas tej samej wizyty rosyjski prezydent zniósł też drobne upokorzenie od prezydenta Turcji, który spóźnił się na rozmowę. Tureccy i irańscy przywódcy wiedzieli, że Putin przyjechał „po prośbie” i nie omieszkali zademonstrować słabnącej pozycji Rosji.

Z drugiej strony wydaje się, że media zbytnio skupiły się na otoczce spotkań z Alim Chamenei i Erdoğanem, nie zauważając dobitych targów. Tymczasem Rosja otrzymuje z Iranu realne wsparcie wojskowe. Iran dostarczy Rosji „nawet kilkaset dronów”. To maszyny Shahed 129 oraz Shahed 191, zdolne zarówno do prowadzenia rozpoznania pola bitwy, jak i przenoszenia bomb oraz pocisków przeciwpancernych. Będzie to poważne wsparcie, jeżeli weźmiemy pod uwagę niską jakość rosyjskich dronów Orlan, które zresztą pełnią tylko funkcje zwiadowcze. Irańskie shahedy to drony przetestowane na polu bitwy, używane m.in. przez jemeński Ruch Huti do ataków na Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie.

Iran przez pewien czas prowadził podwójną grę. Cztery dni po konferencji prasowej Jake’a Sullivana szef irańskiej dyplomacji Hosejn Amir Abdollahijan w rozmowie telefonicznej ze swoim ukraińskim odpowiednikiem Dmytro Kułebą zaprzeczył, jakoby Iran miał militarnie wesprzeć Rosję. Jednakże 10 sierpnia telewizja CNN, powołując się na źródła w amerykańskiej administracji, podała, że w czerwcu i lipcu rosyjskie delegacje dwukrotnie gościły na poligonie w środkowym Iranie, by szkolić się z obsługi dronów. Ołeksij Arestowicz, doradca prezydenta Zełeńskiego, poinformował, że pierwsza partia irańskich shahedów (46 sztuk) została już dostarczona rosyjskiemu wojsku.

Na linii Moskwa–Teheran widać rozkwit, jednak na horyzoncie pojawiają się narastające sprzeczności. Kreml jest skłonny pozwolić Turcji na zaatakowanie syryjskiego Kurdystanu, na co z kolei nie zgadza się Iran. Teheran traci też z powodu ogromnych rabatów na ropę, które Rosja daje Chinom. Pekin zmniejsza przez to zakupy irańskiego surowca. 15 sierpnia wznowiono też rozmowy na temat przywrócenia porozumienia atomowego Iranu z USA i UE. Zdaniem wszystkich stron jest ono teraz „bliskie jak nigdy wcześniej”. Wznowienie traktatu osłabiłoby spoistość sojuszu Moskwy z Teheranem.

Gra wokół tureckich dronów

To nie wszystkie echa wizyty Putina w Teheranie. Prezydent Turcji Recep Erdoğan twierdzi, że Władimir Putin miał podczas spotkania w stolicy Iranu zaproponować budowę w Rosji fabryki tureckich dronów. Haluk Bayraktar, prezes firmy produkującej hit tureckiej zbrojeniówki, w rozmowie z CNN stwierdził jednak, że nie planuje zaopatrywać Rosji i wyraził dumę z faktu, że bayraktary stały się symbolem ukraińskiego oporu.

Biorąc pod uwagę fakt, że informacja o rosyjskiej ofercie pochodzi tylko z jednego źródła, nie można wykluczyć, że to typowa dla Erdoğana próba balansowania w toczącej się wojnie. Z jednej strony Turcja ignoruje zachodnie sankcje, rozwijając z Rosją kolejne projekty polityczne, wojskowe i gospodarcze. Z drugiej strony potrafi od czasu do czasu umiejętnie wzbudzić sympatię na Zachodzie chwytliwymi, a zarazem mało znaczącymi dla jej interesów antyrosyjskimi gestami. Sprawa bayraktarów idealnie wpisuje się w taką strategię.

Fantazje propagandzistów

5 sierpnia światowe media obiegły niepokojące nagłówki na temat „stu tysięcy północnokoreańskich żołnierzy” mających wesprzeć Rosję w walce z Ukrainą. Źródłem newsa była rosyjska agencja informacyjna Regnum zajmująca się proputinowską propagandą. Tego samego dnia wiadomość podchwycił w pierwszym kanale państwowej telewizji ekspert wojskowości Igor Korotczenko: „Jeśli północnokoreańscy ochotnicy z ich systemami artyleryjskimi i systemami rakietowymi chcą uczestniczyć w konflikcie, dajmy im zielone światło”.

Korea Północna (KRLD) wyróżnia się długą historią angażowania się w konflikty w różnych częściach świata (m.in. w Wietnamie, Zimbabwe, w wojnie iracko-irańskiej czy domowej w Syrii), lecz głównie przez wysyłanie doradców lub ekspertów – np. od broni chemicznej. Marzenia rosyjskich propagandzistów o wielkim desancie z Korei Północnej są desperackie (należy odczytać to jako brak nadziei na postępy rosyjskich wojsk), ale przede wszystkim technicznie niewykonalne. Przerzucenie znacznej części wojska i systemów rakietowych osłabiłoby bowiem zdolności obronne Korei Północnej, a przecież jej siły są w stanie permanentnej gotowości do wojny z Koreą Południową. Oprócz tego, jak zauważył serwis NK News (amerykański portal analizujący sytuację w Korei Północnej), taki ruch jest nierealny ze względów sanitarnych. Od początku pandemii (która w ukrywanej, ale prawdopodobnie poważnej skali dotknęła kraj) władze w Pjongjangu wprowadziły pełną izolację. Niemożliwy więc jest zarówno wjazd do kraju, jak i jego opuszczenie.

Warto jednak odnotować, że od początku wojny w Ukrainie postępuje zbliżenie między oboma krajami. Korea Północna była jednym z czterech państw, które zagłosowały na forum ONZ przeciwko rezolucji potępiającej rosyjską agresję oraz uznała niepodległość Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej. Współpraca wojskowa na szeroką skalę wydaje się mało prawdopodobna, ale Pjongjang liczy na korzyści gospodarcze. Oferta została już złożona przez rosyjskiego ambasadora w KRLD Aleksandra Macegorę. Rosja proponuje udział północnokoreańskich robotników w odbudowie obwodów donieckiego i ługańskiego. Korea Północna regularnie wysyła swoich robotników w różne miejsca świata, gdyż ich pensje stanowią źródło zagranicznej waluty. Macegora mówił też o możliwości zaopatrzenia północnokoreańskich fabryk i elektrowni w maszyny i narzędzia z Ukrainy – jest to de facto oferta wspólnego udziału w szabrowaniu napadniętego kraju.

Sprawa północnokoreańskiego wsparcia wojskowego zakończy się zapewne tak jak w przypadku Syrii – na pustych obietnicach. Syria była pierwszym krajem, który uznał separatystyczne republiki w Doniecku i Ługańsku oraz pierwszym, którzy zaoferował Rosji wsparcie militarne. W marcu syryjskie źródła rządowe donosiły o kolejkach przed punktami rekrutacyjnymi. Zapowiadano 40 tys. ochotników gotowych jechać do Ukrainy i walczyć po stronie Rosji. Nijak miało się to jednak do rzeczywistości. Żadne zorganizowane oddziały z Syrii nie dotarły na front, być może pojedynczy najemnicy walczą w szeregach Wagnerowców. Baszar al-Asad gorliwie zadeklarował wsparcie dla Putina, bo to jemu (oraz Iranowi) zawdzięcza pozostanie u władzy. Po jedenastu latach od wybuchu wojny domowej sytuacja w tym kraju wciąż jest na tyle niestabilna, że al-Asad nie może oddelegować części sił do walki za granicą. Zwłaszcza że Rosja uszczupla swoje wojska w Syrii, by uzupełniać straty poniesione w Ukrainie.

Fantazje rosyjskiej propagandy o szerokim zagranicznym wsparciu militarnym należy więc włożyć między bajki. O ile w sferze dyplomacji Rosja skutecznie przeciwdziała izolowaniu, o tyle nawet jej bliscy politycznie sojusznicy nie mają zamiaru wysyłać swoich sił do Ukrainy. A same irańskie drony nie odmienią sytuacji na froncie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.