Dalekowschodni partner

Jakub Jałowiczor

|

GN 34/2022

publikacja 25.08.2022 00:00

Relacje Polski z Koreą Południową to więcej niż umowy na gigantyczne zakupy zbrojeniowe. Jednak jak dotąd nasz kraj jest dla Azjatów głównie klientem, a nie sprzedawcą.

Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak oraz prezes Koncernu Hanwha Defense Jaeil Son ustalili szczegóły umowy umożliwiającej zakup w Korei Południowej sprzętu dla Wojska Polskiego. Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak oraz prezes Koncernu Hanwha Defense Jaeil Son ustalili szczegóły umowy umożliwiającej zakup w Korei Południowej sprzętu dla Wojska Polskiego.
Leszek Szymański /pap

Polskie plany zakupu broni w Korei Południowej odnotowała prasa na całym świecie. Miliardowe wydatki na armatohaubice, samoloty i czołgi zmienią układ sił w Europie Środkowo-Wschodniej. Dzięki kontraktom z Polską koreańskie firmy zbrojeniowe od kilku lat sprzedają swój sprzęt innym państwom NATO. Tymczasem przedsiębiorstwa z naszego kraju niewiele eksportują do Korei.

Polski Koreańczyk

Z informacji, które na przełomie lipca i sierpnia podało Ministerstwo Obrony Narodowej, wynika, że polskie wojsko dostanie aż tysiąc koreańskich czołgów K2, 48 samolotów FA-50 i ponad 600 armatohaubic K9. Rozważany jest też zakup ok. 500 wyrzutni rakiet K-239 Chunmoo (HIMARS). Według niektórych doniesień wartość kontraktów (bez wyrzutni rakiet) ma wynieść ok. 14 mld dol. Jednak wielu szczegółów nie znamy. Wiadomo, że pierwsze partie sprzętu mają dotrzeć do Polski jeszcze w tym roku. 48 sztuk K9 ma uzupełnić lukę po przekazanych Ukrainie armatohaubicach Krab, natomiast cały kontrakt ma być realizowany przez kilka lat. Według zapowiedzi MON w przyszłości produkcja koreańskiej artylerii będzie częściowo prowadzona w Polsce. Także K9 ma zostać „spolonizowany”. Początkowo siły zbrojne RP dostaną taką wersję, jaka służy w Korei. W dostosowanym do naszych warunków wariancie wzmocniona będzie m.in. ochrona załogi. K9 funkcjonuje już w wydaniu norweskim, więc przebudowa jest możliwa, ale w przypadku modelu polskiego zmiana musiałaby być poważna. Prototyp czołgu zwanego K9 PL jeszcze nie powstał.

Brama do NATO

Na wyborze Korei Południowej jako dostawcy sprzętu wojskowego zaważyło kilka czynników. Wojna na Ukrainie sprawiła, że polską armię trzeba wzmocnić jak najszybciej. Europejska Agencja Obrony (będąca instytucją Unii Europejskiej) wskazała zresztą, że państwa UE powinny jak najszybciej pozbyć się posowieckiego sprzętu i zastąp ić go nowszym. Stąd wybór FA-50, który nie jest myśliwcem wielozadaniowym (jak F-16), ale może być dostarczony szybciej niż zamówione przez Polskę F-35. Pośpiech był argumentem także w przypadku armatohaubic, których zakup wzbudza najwięcej emocji. Produkowane w Polsce 155-milimetrowe wyrzutnie pocisków Krab zaspokajają potrzeby polskiego wojska, w dodatku zyskały światową sławę, ponieważ sprawdzają się na Ukrainie. Zakup niemal identycznego sprzętu prawie na pewno uniemożliwi jednak program unowocześniania Kraba. MON ocenia jednak, że zakłady w Stalowej Woli nie zdążą wyprodukować dostatecznej liczby armatohaubic w krótkim czasie.

Korea Południowa jest sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, ale dotychczas starała się nie konfliktować z Chinami i Rosją. Po agresji na Ukrainę Seul werbalnie wsparł zaatakowanych i przekazał pomoc humanitarną, ale nie był skory do wysłania Ukraińcom broni. Od kilku lat sprzedaje jednak sprzęt bojowy państwom NATO. W 2014 r. Polska podpisała kontrakt z firmą Samsung Techwin, zgodnie z którym Huta Stalowa Wola mogła wyprodukować na koreańskiej licencji 96 podwozi do armatohaubic – takich samych jak te, na których jeżdżą K9. Tak powstał używany dziś do walk na Ukrainie krab. Koreańska firma, która obecnie nosi nazwę Hanwha, niedługo potem sprzedała swoje K9 Finlandii, Norwegii, Estonii i Turcji. Hanwha nie ukrywa, że ma wielkie ambicje dotyczące handlu z krajami NATO. Oznacza to dla całego kraju dużą zmianę w polityce zagranicznej. Jak twierdzi zachodni dyplomata cytowany przez „Financial Times”, nawet wysłanie przez Polskę krabów na Ukrainę nie byłoby możliwe bez cichej zgody Koreańczyków. Wszystko wskazuje więc na to, że Seul porzucił strategię niedrażnienia Moskwy i Pekinu.

Duże zakupy

Związki gospodarcze Polski z Koreą Południową nie kończą się jednak na zakupach broni. W dalekowschodnich stoczniach powstaje już trzeci statek do przewozu skroplonego gazu zamówiony przez Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo. Odbywają się też spotkania dotyczące udziału Koreańczyków w budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego. Lotnisko Incheon niedaleko Seulu wybrano na strategicznego partnera powstającego w Polsce portu, ma ono być również mniejszościowym udziałowcem CPK. Według polskiej spółki Incheon chciał nawet większościowego pakietu, ale go nie dostał. Do tego dochodzi prywatna konsumpcja. Wielu Polaków ma w kieszeni telefon koreańskiej produkcji albo jeździ pochodzącym z tego kraju autem. Wszystkie te relacje łączy jedno – to Polska kupuje w Korei, a nie odwrotnie. W 2020 r. nasz import z tego dalekowschodniego kraju osiągnął wartość blisko 5,5 mld dol., a eksport zaledwie 650 mln dol. W ciągu ostatnich lat widać tendencję wzrostową, ale wciąż relacje te są raczej jednostronne. Dlaczego? W części wynika to ze skuteczności handlowej Azjatów. Korea Południowa od lat 60. ubiegłego wieku mocno wspiera swój eksport. Ma też co sprzedawać, bo słynie z nowoczesnych technologii. Sama jednak potrzebuje m.in. żywności, której dużą część kupuje za granicą. Polska na tym jednak nie zyskuje, choć od 2011 r. obowiązuje umowa o wolnym handlu Korei z Unią Europejską. W 2017 r. Koreańczycy kupili polską żywność za zaledwie 50 mln dol., co stanowiło 1 proc. polskiego eksportu płodów rolnych poza Unię Europejską. Winna była nie tylko różnica w gustach Europejczyków i Azjatów, przyczyniły się do tego również bariery stawiane przez władze w Seulu. Mimo umowy z 2011 r. Korea Południowa dopiero w 2019 r. zniosła zakaz sprowadzania unijnej wołowiny, wprowadzony 20 lat wcześniej ze względu na chorobę wściekłych krów. Liberalizacja dotyczyła zresztą jedynie dostaw z Holandii i Danii. W 2021 r. ponownie wprowadzono ograniczenia na mięso przeżuwaczy z niektórych europejskich krajów. Na liście nie było Polski, ale i tak wołowina znad Wisły nie trafia na koreańskie stoły, choć starania naszej strony o otwarcie rynku trwają co najmniej od 2014 r.

Prościej niż z Niemcami

Tymczasem Koreańczyków interesuje jeszcze jedna dziedzina, w której mogliby w Polsce zaistnieć. Koncern KNHP wciąż pozostaje jednym z potencjalnych budowniczych elektrowni atomowych w naszym kraju. Jak zauważają eksperci Klubu Jagiellońskiego, firma z Korei proponuje terminy tak ambitne, że wydają się nierealne, choć w Zjednoczonych Emiratach Arabskich pokazała już, że potrafi zdążyć z realizacją inwestycji. Chęć na kontrakt z Polską mają także Francuzi i Amerykanie, więc konkurencja będzie silna, ale argumentem Koreańczyków jest obietnica przekazania Polsce technologii, dzięki którym nasi fachowcy sami będą w stanie obsługiwać program atomowy. Ewentualne zwycięstwo KHNP oznaczałoby dla Korei Południowej kolejny miliardowy kontrakt w Polsce.

Mimo to kraj ten nieprędko stanie się dla Polski tak ważnym partnerem gospodarczym jak Niemcy – o ile w ogóle to możliwe. Odległość geograficzna sprawia, że polskim producentom zawsze łatwiej będzie sprzedać swoje podzespoły Volkswagenowi niż Kii. Różnice kulturowe także nie ułatwiają przedsiębiorcom znad Wisły dostosowania oferty produktów do gustów azjatyckiego odbiorcy. Wielkie polskie zakupy w Korei są jednak dobrą okazją, by i ona wpuściła na swój rynek więcej leków, żywności czy gier komputerowych z naszego kraju. Sytuację upraszcza fakt, że Polska nie ma konfliktów politycznych z krajem leżącym na Dalekim Wschodzie, a rosnące napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Chinami mogą skłaniać Koreańczyków do bliższej współpracy z pozostałymi sojusznikami USA. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.