Co mówią objawienia prywatne o ilości potępionych?

Aleksander Bańka

To pytanie, które wielu zadaje sobie ostatnio w kontekście toczącej się w tak zwanym katolickim internecie dyskusji o tym, ilu ostatecznie będzie potępionych. Mniejszość? Większość? Ja to pytanie chciałbym postawić nieco inaczej: Na ile w ogóle możemy wierzyć objawieniom prywatnym i jak w tej oraz w podobnych kwestiach należy je interpretować?

Co mówią objawienia prywatne o ilości potępionych?

No dobrze, zapyta ktoś, co z tymi objawieniami prywatnymi? Przecież święci wielokrotnie mieli wizje zapełnionego piekła i wielkiej liczby potępionych; nawet Matka Boża o tym mówiła. To prawda. Zapominamy jednak o kilku podstawowych kwestiach.

Najpierw, że tego typu orędzi nie należy traktować jako podstawowych tekstów teologicznych w kwestii, która należy do dziedziny doktrynalnej. Nie myślę w tej chwili o tych objawieniach, które nie zostały potwierdzone przez Kościół lub wprost odrzucono je jako błędne. Te nie mają żadnej wartości. Mam na myśli te, które zostały uznane. Trzeba jednak podkreślić, że mimo to ich ranga jest na tyle niska, że nie trzeba nawet w nie wierzyć.

Nie namawiam do ich bagatelizowania – ja sam mam kilka swoich ulubionych tekstów z tego gatunku i często nad nimi rozmyślam. Zachęcam raczej do ich właściwego rozumienia. Nie są to bowiem teksty dogmatyczne (chyba żadna ważna prawda wiary nie została w Kościele zdefiniowana w oparciu o objawienia prywatne), ale zasadniczo dydaktyczne.

Co to znaczy? Przede wszystkim, że w czasie, w którym zostały nam podarowane, miały do spełnienia określone zadanie – miały najpierw pouczać i duchowo wychowywać. Wzywały więc do nawrócenia, przemiany życia, większej miłości, gorliwości, pobożności i jako takie były w swej formie i treści dopasowane do miejsca, czasu, kultury, mentalności, zdolności rozumienia i możliwości poznawczych określonej grupy ludzi. Tak jak Izraelici na pustyni nie byli jeszcze zdolni do przyjęcia orędzia o Bożej miłości w wersji nowotestamentalnej, tak również ludzie na przestrzenie wieków potrzebowali, aby kierowane do nich przez Boga przesłanie ubrane zostało w szaty ich czasów.

Nie ma ono bowiem nigdy na celu objawiać czegoś dodatkowego, lecz pomóc nam lepiej zaadaptować do naszych czasów prawdy już objawione. Nic więc dziwnego, że objawienia prywatne ubierają się w szatę panującego w określonym czasie i środowisku kulturowym specyficznego podejścia do człowieka, do jego wychowania, do kwestii kary, nagrody, a nawet do sposobu przeżywania strachu. Cała ta otoczka specyfiki określonych czasów przejawia się również w języku, którym dysponuje i posługuje się widzący lub mistyk, żeby przekazać to, co usłyszał lub zobaczył. Bóg komunikuje siebie człowiekowi w sposób, dla niego zrozumiały, a ten, kto dane objawienie otrzymał, tak właśnie je przekazuje – według tego, jak je pojął i zgodnie z tym, jak pojąć mogli je ludzie jemu współcześni.

Przeczytaj też: Kiedy duszpasterz staje się guru?

Jeśli więc chcemy mądrze korzystać z objawień prywatnych, musimy również właściwie je rozumieć. To zakłada także zdolność do oddzielenia istoty przesłania, jakim jest zawsze wezwanie do nawrócenia, od szczegółowych sformułowań czy detali związanych z takim czy innym obrazem piekła, nieba, kar czyśćcowych lub innych jeszcze elementów pojawiających się w niebiańskich orędziach. Jak to zrobić? Jak się w tym nie zgubić? Pomocą jest właściwy kontekst.

Objawienia prywatne należy zawsze odczytywać w świetle tego, co nam mówi Pismo Święte i jego wykład zawarty w oficjalnym nauczaniu Kościoła. Jeśli więc chcemy być dociekliwi, zobaczmy, co w danej kwestii mówi nam Pismo Święte. Zbadajmy, jak dany fragment jest interpretowany (np. w Katechizmie Kościoła Katolickiego lub w profesjonalnych komentarzach biblijnych), a następnie właśnie do tego odnieśmy dane orędzie. Wówczas nie pobłądzimy.

Niestety brak właściwego podejścia skutkuje nie tylko nadmierną fascynacją przesłaniami o różnym dziwnym, często podejrzanym i niesprawdzonym pochodzeniu, ale także nieumiejętnym ich odczytaniem i wykorzystaniem, co z kolei generuje różne, oparte na lęku i teologicznych błędach narracje. Może więc najwyższy już czas oprzytomnieć i skonfrontować się ze słowami, które nam, chrześcijanom, przekazał w swoim pierwszym liście św. Jan Ewangelista: „Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości, że mamy pełną ufność na dzień sądu, ponieważ tak, jak On jest [w niebie], i my jesteśmy na tym świecie. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (1J 4, 17-18).

Jeśli więc pod wpływem objawień prywatnych – zamiast wzrastać w miłości, ufności, pokoju i zaufaniu Bogu – pogrążamy się w napięciu i w lęku przed karą lub potępieniem, to znaczy nie tylko, że ich jeszcze nie rozumiemy, lub że źle je interpretujemy, lecz po prostu – że jeszcze nie w pełni kochamy.