Kiedy duszpasterz staje się guru?

Marcin Jakimowicz

|

Foto Gość

Obserwuję. Od lat. Z niepokojem, choć ostatnio coraz częściej odpuszczam… Szkoda nerwów. Po czym poznać, że znany duszpasterz staje się guru?

Kiedy duszpasterz staje się guru?

Po czym poznać, że znany duszpasterz staje się guru? Oto kilka moich spostrzeżeń.

1. Po niebywale histerycznych reakcjach na jakąkolwiek krytykę płynącą ze strony jego „wyznawców”, bo trudno pisać o zwykłych słuchaczach. Znakomitym przykładem są „warczące” komentarze pod niezwykle spokojną, uprzejmą, rzeczową i merytoryczną odpowiedzią Moniki i Marcina Gajdów na kilka twierdzeń o. Dominika dotyczących terapii.

2. Po słowie „szatan”, które musi obowiązkowo pojawiać się w komentarzach (czytaj: „Niedługo trzeba było czekać na reakcję piekła”, „Diabeł nie śpi”, „Wystarczy napisać o różańcu, a już Zły się odzywa”).

Marcin Jakimowicz nie może napisać: „Osobiście nie trafia do mnie przemocowa, oparta na lęku narracja”, bo tym stwierdzeniem ląduje od razu na pierwszej linii ognia, w środku potężnej walki duchowej nieświadomie występując jako adwokat Antychrysta.

3. Po braku w pełnych emocji komentarzach merytorycznych odniesień, na przykład dotyczących zarzutów o propagowanie herezji pelagianizmu.

4. Po zwrocie „A to przecież taki dobry kapłan!”, który pojawia się zawsze i nijak ma się do głoszonego przezeń słowa, bo przecież nawet pobożny kapłan może popełniać błędy. Jak mocno w tym kontekście brzmią pokorne słowa błog. Michała Czartoryskiego, który po święceniach zanotował: „Utrzymywać się stale i ciągle w pokorze. Sobie nie dowierzać, nie ufać we własne siły. Nie czuć się nigdy pewnym siebie. Opuszczenie i upadek zawsze możliwy. Nie liczyć na własne siły, one niczym są, chwiejne i zwodnicze”.

„Obserwowałem upadek kilku znanych kapłanów. Początkowo trzymali dystans, ale pokolenie sierot spragnione duchowych autorytetów nie odpuszczało. Zobaczyło w nich ojców, a nawet duchowych herosów, zawisło na ich szyi i w konsekwencji ich zadusiło. Nie byli w stanie zejść z pomników, które im postawiono” - pisałem przed trzema laty w tekście „Władcy dusz”.

5. Po lękowej narracji, która trafia do ludzi zniewolonych. Odbija się to (czkawką) w komentarzach. Wspólnym mianownikiem najbardziej popularnych internetowych konferencji jest przecież lęk. Nie słyszymy na przykład o powtórnym przyjściu Jezusa z perspektywy pełnego tęsknoty okrzyku Oblubienicy strojącej się na Gody Baranka. Jest zawsze ciemność, zawirowanie, strach…

„Lęk jest przestrzenią w której łatwo ludźmi manipulować, kierować, kontrolować ich. Psychologia dobrze opisuje to zjawisko. Ludzie mogą mieć potrzebę (także nieuświadomioną), by ktoś nimi manipulował, podejmował za nich decyzje, zwalniając tym samym z odpowiedzialności. Często spotykam w kazaniach czy konferencjach narrację walki: dobra zmagającego się ze złem, ringu, na którym Jezus staje do potyczki z demonem. Czy jako chrześcijanin jestem w stanie pomyśleć, że zwycięzcą może być kto inny jak Jezus?” – pyta dominikanin Paweł Adamik.

6. Po nieustannych porównaniach do ojca Pio czy księdza Dolindo, którzy „również byli prześladowani”. Wypisujący takie hasła nie zadają sobie nawet trudu, by sprawdzić, jaka była reakcja wspomnianych kapłanów na prześladowania ze strony hierarchii. Bijący rekordy popularności nad Wisłą ks. Dolindo pisał: „Pokochałem Kościół, który zranił głęboko moje kapłaństwo”, a współbrat o. Pio powiedział o jego reakcji na „odgórne” zakazy: „Płakał, ale był posłuszny”.

Histeryczne komentarze za każdym razem opisują sytuację: biedny mistyk kontra bezduszna machina Kościoła (tu rusza internetowa lista poparcia dla „prześladowanego kapłana”, bo przecież zawsze „mylą się przełożeni”).

7. Po lawinach komentarzy, w których „wyznawcy” torpedują posty ludzi myślących inaczej. Tak, jakby było to ich życiową misją, zobowiązaniem w krucjacie, do której przystąpili. Nie pozwalają innym myśleć w odmienny sposób. - Czy to jest fundowane na lęku, na obawie o coś, na oskarżeniu, czy na pragnieniu dobra, poszukiwaniu sensu? – pyta o. Tomasz Nowak, dominikanin  - Widać to w Ewangelii. Przyszedł Jan Chrzciciel, nie jadł, nie pił, mówili: „O, zły duch go opętał”. Przyszedł Syn Człowieczy, je i pije, mówią: „Żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”. Jest też midrasz o Mojżeszu. Kiedy Mojżesz chodził środkiem obozu, mówili: „Specjalnie tak chodzi, żebyśmy mu się kłaniali”. Kiedy chodził na zewnątrz, mówili: „Patrzcie, gardzi nami”. Jeśli wstawał rano, żeby zbierać mannę, mówili: „Specjalnie wstał rano, żeby zbierać najlepsze kawałki”. A jeśli wstawał późno i zbierał… „Nie chce mu się, lubi sobie pospać” (śmiech). Zawsze się kij znajdzie, żeby psa uderzyć. Jezus mówi, że „mądry umie rozeznać” (Łk 7,35).

Można tak wymieniać i wymieniać. Takie są moje spostrzeżenia. Masz prawo do innego zdania. Uspokaja mnie ponadczasowa intuicja Gamaliela: „Jeżeli od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć”. Jak prawdziwa i pokorna jest notatka spowiednika Sekretarki Bożego Miłosierdzia błog. ks. Michała Sopoćki: „Pozwolić triumfować innym. Nie przestawać być dobrym, gdy inni dobroci nadużywają, być wdzięcznym Bogu i ludziom za najdrobniejszą łaskę, bo to zniewala do nowych. Gdy będzie potrzeba, Bóg sam upomni się za mną”.