Kiedyś było jakoś lepiej

Marcin Jakimowicz

Wolę „płakać z tymi, którzy płaczą” w oczyszczanym Kościele, którego brudy wychodzą dziś na jaw, niż pobożnie śpiewać „Alleluja” stojąc na miękkim dywanie, pod który zamieciono sterty śmieci.

Kiedyś było jakoś lepiej

Ileż razy to słyszałem! Ponieważ nieustannie jeżdżę po Polsce, często spotykam się z narracją: „Kiedyś było jakoś lepiej”. Hmmm, czy to nie oznaka starości? Wedle ojca Joachima Badeniego rozpoczyna się ona w chwili, gdy zamiast zająć się tym, co „tu i teraz”, z sentymentem wspominamy to, co za nami. 

„Przed kilkudziesięciu laty byłem duszpasterzem, ale dziś mnie to w ogóle nie interesuje…” - opowiadał 92-letni dominikanin, a zapytany przez dziennikarzy „A co Ojca interesuje, za pozwoleniem?” odparł: „To, co tu i teraz. Nie wiem, skąd się bierze taka właściwość, zapewne z Ducha Świętego. Bo moja mentalność, typowo charyzmatyczna każe mi zwracać się przede wszystkim ku temu, co jest, a nie ku temu, co było”.

Powtarzanie mantry: „Kiedyś było jakoś lepiej” jest ślepą uliczką. Ta sentymentalna przyśpiewka przyćmiewa często to, co mamy właśnie do zrobienia. A powołanie, jak powtarzają dominikanki w Świętej Annie, to bieżąca konieczność. To, co akurat teraz mamy do roboty…

„Idealizowanie przeszłości i postrzeganie współczesności w kategoriach apokaliptycznych jest kolejnym i często spotykanym objawem tradycjonalistycznej głuchoty na wciąż rozlegający się w historii głos Boży” – pisze ks. Tomaš Halik w „Popołudniu chrześcijaństwa”. Bóg który podpowiada „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie?” (Iz 43,18-19) działa tu i teraz. „Ważne jest tylko teraz. Jutro i wczoraj mają całkowicie drugorzędne znaczenie” − przypominał o. John Chapman, benedyktyn, a jego współbrat Laurence Freeman dodawał po latach: „Rozważanie przeszłości rodzi żal, nostalgię, melancholię lub poczucie winy. Życie przyszłością szybko wyzwala niepokój, strach i obawę. Tylko w chwili obecnej możemy znaleźć Boga, który nazywa sam siebie: Ja Jestem”. 

Podczas pielgrzymki Franciszka do kraju „pachnącego żywicą” w czasie spotkania z kanadyjskimi duchownymi w katedrze w Quebeku papież w jednym zdaniu wyraził to, co jest moim wieloletnim doświadczeniem. Mawiamy często o kryzysie wiary, ale mamy zazwyczaj na myśli środki, narzędzia, którymi dysponujemy głosząc Dobrą Nowinę. „To nie wiara przeżywa kryzys, ale sposób, w jaki ją głosimy” – powiedział stanowczo Franciszek – Trzeba znaleźć nowe sposoby głoszenia istoty Ewangelii. Wymaga to kreatywności duszpasterskiej, by dotrzeć do ludzi tam, gdzie żyją, znajdując okazje do słuchania, dialogu i spotkania”. 

Zamiast godzinami rozpamiętywać, jak to było kiedyś, zajmijmy się tym, co daje nam dzisiaj Bóg. Jasne, kościoły i seminaria były przed laty pełne. Tyle, że jak się okazuje, często w zakrystiach działy się rzeczy, które wspomniany o. Badeni nazywał „grzechami wołającymi o pomstę do nieba”. Wybieram tu i teraz. Wolę „płakać z tymi, którzy płaczą” w oczyszczanym Kościele, którego brudy wychodzą dziś na jaw, niż pobożnie śpiewać „Alleluja” stojąc na miękkim dywanie, pod który zamieciono sterty śmieci.