Przygotowani na śmierć

Beata Zajączkowska

|

GN 33/2022

publikacja 18.08.2022 00:00

Jedna trzecia domów w Charkowie jest zniszczona, coraz więcej ludzi potrzebuje wsparcia. – Możemy stać się męczeńskim miastem zdobytym przez Rosjan. Jesteśmy przygotowani na nagłą i niespodziewaną śmierć – mówi bp Paweł Gonczaruk.

Charków nie jest już oblężony, ale wojska rosyjskie często ostrzeliwują miasto. Charków nie jest już oblężony, ale wojska rosyjskie często ostrzeliwują miasto.
Pavel Nemecek /CTK Photo/pap

Sześć miesięcy wojny nauczyło go, że liczy się tu i teraz, a najważniejszy jest potrzebujący człowiek. – Gdy przychodzą do mnie ludzie, by porozmawiać czy prosić o błogosławieństwo, wiem, że muszę znaleźć dla nich kilka minut, bo czas ten może zaważyć na ich byciu z Panem Bogiem – mówi „Gościowi” ordynariusz diecezji charkowsko-zaporoskiej. To właśnie na jej terytorium znajdują się tereny okupowane przez Rosjan oraz najbardziej ostrzeliwane miasta i wioski. Donbas jest również częścią diecezji. W Ługańsku od czterech lat nie ma ani jednego księdza, bo Rosjanie uniemożliwiają im wjazd. – Ludzie ciągle zadają sobie pytanie: co będzie? Nie jest możliwy jakikolwiek kontakt z tamtejszymi mieszkańcami, dominują więc lęk i samotność – mówi 44-letni hierarcha, który sam rozwozi pomoc furgonetką, żeby inni nie musieli ryzykować. Dostarcza jedzenie, ubrania, leki i wszystko, co jest potrzebne, swojej cierpiącej i stawiającej opór okupantom wspólnocie. – Obecność biskupa robi na ludziach ogromne wrażenie. Czują, że Pan Bóg ich nie opuścił i że mimo dramatycznie pogarszającej się sytuacji On cały czas o nas dba – mówi ks. Wojciech Stasiewicz, dyrektor Caritas Spes Charków. Ze smutkiem wyznaje, że świat zaczął przyzwyczajać się do wojny w Ukrainie. Dowodem jest znaczne zmniejszenie pomocy humanitarnej.

Czuć obecność Rosjan

Na początku wojny ekipa Caritas codziennie karmiła w parku 80 osób, teraz przychodzi ich ponad tysiąc. – Pierwsi dostają chleb, który wypiekają wolontariusze. To około 400 bochenków. Reszta otrzymuje m.in. konserwy, makaron, kawę i herbatę, a dzieci coś słodkiego. Ludzie nie mają już zapasów, oszczędności też się skończyły. Nie jest łatwo, boimy się, że zima przyniesie wielki głód – mówi ks. Stasiewicz. Wspomina sześcioletniego chłopca, który łapczywie zaczął jeść chleb, gdy tylko go dostał.

Kapłan regularnie odwiedza największe osiedle w Charkowie, gdzie przed wojną mieszkało pół miliona ludzi, a obecnie zostało mniej niż tysiąc. – Nie widziałem w tamtym miejscu żadnego bloku, który nie byłby częściowo albo całkowicie zniszczony. Byłem świadkiem kilku ostrzałów. Wygląda to dramatycznie – dzieli się kapłan. Wskazuje, że cudem ostał się tamtejszy kościół. Obecnie w jego podziemiach mieszkają ludzie. Na początku wojny żyło tam 170 osób, ale z powodu nieustannych ostrzałów zostało 20. Są to przede wszystkim staruszki, które nie mają dokąd wyjechać. Dwóch księży codziennie do nich dojeżdża – zawożą im zupę, karmią też innych ludzi, którzy zostali na osiedlu. – Dziwnie się czułem, wjeżdżając w to miejsce. Na ulicach nie ma ani jednej żywej duszy, dosłownie wyczuwa się obecność ostrzeliwujących Rosjan. Jako Caritas od początku wojny nieśliśmy pomoc w tej dzielnicy, ale teraz sytuacja jest dramatyczna. Podobnie jest w całej diecezji – mówi kapłan.

Posługujący w Charkowie ks. Vitalij Novak wyznaje, że nie zawsze z pomocą udaje się dotrzeć na czas. – Znajdujemy ludzi, którzy zmarli z głodu. Często są to osoby starsze, samotne, obłożnie chore – opowiada misjonarz św. Wincentego a Paulo, wskazując, że bardzo ważna jest sieć wolontariuszy, którzy zbierają informacje o potrzebujących. 30-letni Oleksander Dukhovych założył grupę wolontariuszy na rowerach, którzy codziennie pomagają ponad tysiącu osób. Zaczęło się od prośby starszych sąsiadów z bloku, którzy spytali, czy mógłby pomóc im w zrobieniu zakupów. Nie wahał się, a ponieważ jego pasją jest sport, wsiadł na rower i objechał okolicę, zdobywając niezbędne produkty. Z czasem dołączyli inni. – Bardzo się zżyliśmy i cieszymy się, że nasza drużyna zamienia sport w dobre czyny – mówi wolontariusz rowerzysta. Biskup Gonczaruk dodaje, że Ukraina walczy dzięki heroicznemu wsparciu całego społeczeństwa. 35-letni Dimitri Bereszew pracował przed wojną jako inżynier astronautyki, wychowywał z żoną dwoje dzieci. Mieszkał w bloku zbudowanym w sowieckim stylu, w który uderzyły cztery rosyjskie rakiety. – Synowie bawili się w ogrodzie, przeżyli, ale zostali poważnie ranni i do dziś przebywają w szpitalu. To właśnie wtedy zrozumiałem, że musimy zrobić wszystko, żeby wypędzić najeźdźcę – mówi. Od tamtego momentu codziennie wstaje przed świtem i przemierza samochodem ulice zniszczonego przez rosyjskie rakiety miasta w poszukiwaniu żywności, leków i ubrań dla walczących ukraińskich żołnierzy. Z pomocą dociera często aż pod linię frontu. Dostarcza też chleb do charkowskiego szpitala i hospicjum.

Wojna otwiera na Boga

Tam, gdzie trwają walki, sytuacja humanitarna jest tragiczna, ponieważ dostarczanie żywości i lekarstw jest obarczone ryzykiem. Ale 10–20 km od linii frontu można prowadzić normalne życie, dlatego wiele osób wraca. Często okazuje się jednak, że ich domu ani miejsca pracy już nie ma. – Ludzie potrzebują ubrań, butów, bo wszystko spłonęło z domami, a także żywności, lekarstw, również zrozumienia i wsparcia – wylicza kapłan. W Charkowie niektóre fabryki i przedsiębiorstwa są w stanie nadal prowadzić produkcję. Działają szpitale i służby miejskie odpowiedzialne za dostawę elektryczności, gazu, wody, kanalizację, wywóz śmieci, sprzątanie ulic, transport publiczny. Szkoły i uniwersytety funkcjonują online. Ludzie starają się prowadzić normalne życie, choć wojna zewsząd ich otacza, a ostrzał Charkowa przybrał ostatnio na sile.

– Mam wrażenie, że chcą zrównać z ziemią wszystko, co się jeszcze ostało. Rosjanie stawiają sobie za cel zajęcie naszego miasta. Oprócz niszczenia infrastruktury zamierzają odciąć nam środki do życia. Aż całe miasto się podda – mówi bp Gonczaruk, wyznając, że obawia się, iż Charków podzieli los Mariupola. Biskup, który przed wojną był kapelanem wojskowym, wciąż odwiedza żołnierzy w jednostkach i – na ile się da – także na froncie. Jest wielu rannych, a lekarze dokonują cudów, by ratować ich życie. – W jednej z jednostek spotkałem dawnego parafianina, który jest lekarzem. Poprosił, żebym odprawił dla nich Mszę św. Przyszli wszyscy żołnierze, choć większość była niewierząca. To była przepiękna liturgia, nieważne, że sprawowana w obskurnym garażu. Żołnierze jeszcze długo po niej zostali na miejscu, mówili, że w ich sercach zagościł pokój – dzieli się biskup. Często jeździ do żołnierzy, by zwyczajnie z nimi porozmawiać. – Bardzo tego potrzebują. Porusza mnie, jak z przekonaniem przyjmują różańce i medaliki, choć wielu jest nieochrzczonych. Wojna otwiera serca na Boga i pytania, co będzie z nami po śmierci – tłumaczy bp Gonczaruk. Na parapecie w swoim pokoju trzyma fragment rosyjskiej rakiety, która spadła niedaleko kurii, niszcząc budynek policji. – Policjanci poprosili nas o dach nad głową. Umieściliśmy ich więc na parterze kurii biskupiej zamienionej na magazyn i poradnię, gdzie pięciu seminarzystów sortuje artykuły spożywcze i leki oraz przygotowuje paczki dla potrzebujących. Pomagają im wolontariusze Caritas Spes. Kościół jest z ludźmi – zapewnia.

Nie zapominajcie o nas

Wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, sprawowane są Msze Święte. – Jesteśmy przygotowani na nagłą i niespodziewaną śmierć. Często przyjmujemy sakramenty, przede wszystkim przystępujemy do spowiedzi. Jest to zupełnie nowe doświadczenie, nowy sposób życia. Rano wstaję i zdaję sobie sprawę z tego, że żyję – mówi biskup.

Ksiądz Novak wskazuje, że wojna to porażka ludzkości, ale dzięki wspólnemu cierpieniu i stawianiu czoła najeźdźcy ludzie zjednoczyli się i uświadomili sobie, co to znaczy być narodem, mieć własną tożsamość, kraj. – Od kiedy nas zabijają, bo jesteśmy Ukraińcami, chcemy mieć wolność wyboru, a nie być kontrolowani przez Rosję. To się zaczęło w 2014 r. W czasie pomarańczowej rewolucji powiedzieliśmy, że mamy dość tej wolności kontrolowanej na różne sposoby – finansowe, gospodarcze, przez wpływy w parlamencie. Teraz również pokazujemy, że nie chcemy żyć na warunkach Kremla. Jest to ciężka próba. Ale ludzie są gotowi poświęcić to, co najcenniejsze, własne życie, aby ich rodziny, ich dzieci mogły żyć, aby miały dokąd wrócić, kiedy obronimy naszą ojczyznę – mówi ukraiński kapłan.

24 sierpnia mija pół roku od wybuchu wojny. Tego dnia Ukraina świętuje Dzień Niepodległości, którą odzyskała w 1991 roku. – Prawdziwy patriotyzm wyraża się w tym, że biorę odpowiedzialność za swój kraj. A odpowiedzialność mierzy się ofiarnością. Ofiarność to jest twój czas, twoje zasoby materialne, ale też życie. Ostatnie lata sprawiły, że nasz patriotyzm dojrzał i cały czas się rozwija – mówi ordynariusz Charkowa. Wyznaje, że świętowanie niepodległości w kontekście wojennym będzie przeżywane głębiej, bo Ukraińcy teraz lepiej rozumieją, jak ważna i cenna jest niepodległość. Widzą, jak dużo to kosztuje. – Ludzie są zmęczeni fizycznie i psychicznie, ale wiemy, że będziemy walczyć do końca, że się nie poddamy. To wielki znak, że naród dojrzewa – zapewnia ukraiński biskup. Na zakończenie naszej rozmowy dziękuje Polakom za wsparcie i prosi: – Nie zapominajcie o nas. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.