Ślub bez wesela

Jacek Dziedzina

|

GN 33/2022

publikacja 18.08.2022 00:00

To najdziwniejszy przypadek małżeństwa z rozsądku, bez grama miłości. Mimo pogłębiających się różnic Turcja nadal potrzebuje członkostwa w NATO, a NATO potrzebuje Turcji.

Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan na szczycie NATO. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan na szczycie NATO.
GABRIEL BOUYS /afp/east news

Ile w ostatnich latach ukazało się analiz – również na naszych łamach – ukazujących burzliwe relacje Turcji z poszczególnymi państwami członkowskimi NATO? Lista rozbieżności interesów i nieraz wrogich wręcz działań między sojusznikami z pewnością jest długa. Choć głębokie różnice interesów są oczywiste również między zachodnimi członkami Sojuszu, w przypadku różnic z Turcją można czasem mówić o zupełnie innych planetach. Jak zatem możliwe jest to, że ani władze w Ankarze, ani władze w Waszyngtonie, Londynie, Warszawie, Berlinie, Paryżu czy w pozostałych stolicach nie wyobrażają sobie wyjścia Turcji z NATO? Odpowiedź jest prosta: i Turcja, i Zachód potrzebują siebie nawzajem. I pod tym banalnym stwierdzeniem kryje się długa lista korzyści, jakie członkostwo Turcji w NATO daje obu stronom.

Koń trojański?

Parę miesięcy temu, gdy ważyły się losy członkostwa Finlandii i Szwecji w NATO ze względu na deklarowany sprzeciw Turcji (konsekwentnie pisaliśmy w GN, że to tylko element targowania się Ankary z pozostałymi stolicami), Devlet Bahçeli, lider jednej z tureckich partii popierających aktualne władze, powiedział otwarcie, że Turcja powinna rozważyć nawet wystąpienie z NATO, jeśli sojusznicy będą ignorować jej żądania w sprawie organizacji kurdyjskich. „Nie jesteśmy w sytuacji bez wyboru. Nawet wyjście z NATO powinno być opcją, którą weźmiemy pod uwagę, jeśli nasze obawy nie zostaną rozwiązane” – mówił w tureckich mediach. Polityk przekonywał, że Turcja poradzi sobie bez NATO, bo to nie Sojusz jest gwarantem istnienia i siły tureckiego państwa. Po stronie zachodniej trudno znaleźć polityka, który publicznie mówiłby to samo, tylko na odwrót: że Turcja nie jest NATO do życia koniecznie potrzebna – choć jest jasne, że cierpliwość wielu stolic, zwłaszcza Waszyngtonu, wiele razy była wystawiana na próbę przez gierki Erdoğana. Na radykalny komentarz pozwalały sobie czasem tylko media. Francuski „Le Point” otwarcie określił Turcję jako „konia trojańskiego” Rosji w NATO. „Najlepszym agentem wpływu Władimira Putina jest prezydent Recep Tayyip Erdoğan” – napisała gazeta, dodając, że ze względu na cyniczną grę Erdoğana (nazwanego „satrapą z Ankary”) nie powinno być dla turcji miejsca w Sojuszu. Francuzi mają oczywiście swoje własne zatargi z Turkami, z którymi konkurują, a niedawno również walczyli, w Afryce. Nie bez znaczenia są iskrzący się ciągle konflikt Turcji z Grecją, ale też potężne działa dyplomatyczne wymierzone nawzajem w siebie przez Waszyngton i Ankarę. A jednak mimo tych wszystkich, od lat narastających i nierozwiązywalnych konfliktów interesów można śmiało założyć, że na 99 proc. nie dojdzie do opuszczenia NATO przez Turcję, przynajmniej w sytuacji, w której nie mamy jeszcze do czynienia z otwartym światowym konfliktem. I choć wygląda to na irracjonalne trwanie w toksycznym związku bez grama miłości, chłodna kalkulacja każe obu stronom pozostać w formalnym sojuszu.

Niesamo­wystarczalna

Warto podkreślić jedną rzecz: gdy w 1952 roku Turcja wstępowała do NATO, musiała dokładnie zważyć i rozważyć, do którego bloku chce należeć – radzieckiego czy zachodniego – lub czy może pozwolić sobie na status państwa neutralnego. Dziś w pewnym sensie Turcja stoi przed podobnym dylematem, choć w grę raczej nie wchodzi ścisły strategiczny sojusz z Rosją (taktyczny w poszczególnych przypadkach to co innego). Rosja jest na skraju upadku, podczas gdy w latach 50. XX wieku nikt poważny nie marzył nawet o rozpadzie sowieckiego imperium. Ponadto Turcy nie zapomnieli o tym, że w Moskwie nigdy nie porzucono „odwiecznego” marzenia o kontroli nad cieśninami Bosfor i Dardanele. Oddanie się w ramiona Rosji wystawiłoby przecież Turcję na ryzyko utraty kontroli nad tymi obszarami.

Jeśli więc jakaś alternatywa dla członkostwa w NATO mogłaby być obecnie brana pod uwagę, to ewentualna neutralność czy raczej – jak wolałyby elity w Ankarze – samowystarczalność. Tyle tylko, że właśnie na tę samowystarczalność Turcji mimo wszystko nadal nie stać. Zauważyli to również analitycy organizacji Turkish Heritage (Tureckie Dziedzictwo). Jeden z jej autorów, Tarik Oguzlu, napisał niedawno, że mimo zasadniczych różnic z Zachodem Turcja zyskuje na członkostwie w NATO. „Zdolność Turcji do radzenia sobie z tradycyjnymi zagrożeniami dla jej bezpieczeństwa terytorialnego z pewnością wzrosła pod parasolem nuklearnym NATO i dzięki zasadzie »jeden za wszystkich, wszyscy za jednego«. Turcja poza NATO musiałaby wydawać na swoje bezpieczeństwo więcej niż obecnie. Po drugie, NATO jest najważniejszą organizacją międzynarodową w dzisiejszym świecie wiążącą Turcję z Zachodem” – pisze Oguzlu. Nie bez znaczenia jest również ten argument: „Członkostwo Turcji w NATO nie tylko wzmacnia twardą siłę Turcji, ale także zdecydowanie wzmacnia jej tzw. soft power. Jest to szczególnie ważne w szerszych regionach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, gdzie wiele państw z większości muzułmańskiej mogłoby patrzeć na Turcję jako na wzór do naśladowania w swoich próbach połączenia religii i tradycji z wymogami zrównoważonego procesu modernizacji”. Autor również trafnie zauważa, że „siła przetargowa Turcji wobec Rosji, Chin i innych mocarstw niezachodnich z pewnością zmniejszyłaby się, gdyby Turcja opuściła Sojusz. Ten punkt musi być doceniony przez tureckie rządy, ponieważ ani Rosja, ani Chiny nie są skłonne przyjąć Turcji do swoich geopolitycznych klubów. Traktują ją natomiast instrumentalnie, ponieważ im bardziej Turcja staje się częścią kryzysów wewnątrz Sojuszu i osłabia NATO od wewnątrz, tym lepiej dla nich” – dodaje analityk Tureckiego Dziedzictwa.

Okno i baza na Wschód

Ten ostatni punkt każe się zastanowić, czy w związku z tym Zachodowi, zwłaszcza USA, opłaca się trzymanie w NATO kraju, który na członkostwie zyskuje m.in. tym, że… wykonuje czasami krecią robotę ku uciesze Chin i Rosji. Ale i tutaj, mimo zaciśniętych zębów w Waszyngtonie, przeważają strategiczne powody pozostania w sojuszu z Turcją. Po pierwsze – dysponuje ona drugą co do wielkości armią w NATO (ponad 400 tys. żołnierzy). Po drugie – mówimy o kraju nie tylko ogromnym terytorialnie, ale dodatkowo wysuniętym głęboko na obszar, na którym przede wszystkim Stany Zjednoczone (ale też wielu innych członków NATO) prowadzą swoje gry i zabezpieczają własne i sojuszników interesy. Dostęp do tureckiego terytorium i tureckiej przestrzeni powietrznej zasadniczo przyczynił się do powodzenia wielu operacji wojskowych i wojen w regionie. Turcja położona jest w wyjątkowo strategicznym punkcie, gdzie zbiegają się szlaki komunikacyjne i handlowe łączące Europę, Azję i Afrykę. To ona kontroluje jedyną drogę morską, łączącą Morze Czarne z Morzem Śródziemnym. W trakcie zimnej wojny właśnie Turcja stanowiła barierę dla ekspansji ZSRR na kierunku bliskowschodnim. Jest największą gospodarką w swoim najbliższym otoczeniu i największą na świecie gospodarką wśród państw muzułmańskich. Jej pozycję wyznacza także fakt, że jest niezbędnym ogniwem w międzynarodowym obrocie surowcami energetycznymi. Wprawdzie sama Turcja nie jest żadnym gigantem w produkcji ropy i gazu, jednak przez jej terytorium przebiega lub będzie przebiegać wiele rurociągów o znaczeniu międzynarodowym.

Skazani na sojusz

Poza tym wszystkim Europa i Ameryka rozumieją, że Turcja ciągle jeszcze stanowi bufor bezpieczeństwa między Wschodem i Południem a Zachodem. Przypomniała zresztą o tym Zachodowi sama Turcja, gdy najpierw zatrzymywała u siebie miliony uchodźców z krajów objętych wojnami, a następnie, w celu szantażowania Europy, otworzyła swoją zachodnią granicę, by przemytnicy m.in. tym kanałem mogli wysyłać przerażonych i często nieznających realiów ludzi, szukających na Starym Kontynencie lepszego życia. Tym samym kanałem, ukryci wśród prawdziwych uchodźców, przedostawali się również terroryści. Turcja pokazała w ten sposób, jak wyglądałby Zachód, gdyby na przykład przestała być członkiem NATO – niekontrolowany przepływ migrantów byłby tylko jednym z problemów. Po czwarte wreszcie, choć powiedzieliśmy wyżej o kreciej robocie, jaką czasami Turcja wykonuje w NATO, wchodząc w konflikt z jego członkami, o wiele bardziej niebezpieczną sytuacją dla Zachodu byłaby otwarcie i formalnie wroga pozycja Turcji w sytuacji narastającego konfliktu z Rosją i Chinami.

Turcy z kolei też dobrze wiedzą, że sami nie zbudują wystarczająco silnego sojuszu regionalnego w oparciu o niektóre państwa muzułmańskie (sunnickie), bo wiele z nich… jest już w nieformalnym, ale dość ścisłym sojuszu z USA. Te kraje arabskie potrzebują Zachodu, by nie dopuścić do wzrostu potęgi szyickiego Iranu. Oczywiście to działa również w drugą stronę – Turcja urosła do roli regionalnego lidera, z którym muszą liczyć się wszyscy, od Waszyngtonu po Moskwę, ale którego głos jest ważny także w Rijadzie z jednej i Teheranie z drugiej strony. Członkostwo Turcji w NATO jest zatem częścią bardzo złożonej i niebezpiecznej w gruncie rzeczy gry, z której żaden z partnerów nie może się wykręcić bez poważnych turbulencji dla wszystkich.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.