Dobrze, że mają Maryję

Katarzyna Widera-Podsiadło

|

GN 33/2022

publikacja 18.08.2022 00:00

Marta wiele razy płakała, Andrzeja przerażała bezsilność. Wydawało się, że problemy, z jakimi przyszło im się zmierzyć, przerastają ich. Najgorsze, że znikąd nie było pomocy.

Marta, Andrzej i Antek. Marta, Andrzej i Antek.
roman koszowski /foto gość

Kiedy pod ich dach w pieczę zastępczą trafił trzynastoletni chłopak, zupełnie nie wiedzieli, jak sobie z nim poradzić. – Dla takich dzieci w tym wieku właściwie nie ma wsparcia psychologicznego, a przecież one przechodzą wtedy swoją inicjację alkoholowo-narkotykową. W domach dziecka tak właśnie się dzieje: dezodoranty, kleje, spraye, aerozole – to, co najtańsze i czym najłatwiej się odurzyć – Andrzeja boli to wspomnienie. Dlaczego Marta wybrała chłopaka, który wcześniej dwukrotnie wracał do domu dziecka? Może fakt, że był to pierwszy młody człowiek przyjmowany w to miejsce przez Martę, wychowawcę w tej placówce?

Coś zaiskrzyło. Chłopak zaczął coraz częściej spotykać się z przyszłą rodziną, wyjeżdżać na wakacje. Wzięli go, dali wszystko, co w tym czasie mieli. Dziś jest pełnoletni. – Niezwykle inteligentny i o dużej wrażliwości muzycznej – Andrzej cieszyłby się z sukcesów syna, gdyby wiedział, jak się toczy jego życie. Niestety, gdy chłopak skończył 18 lat, odszedł od nich, by zmierzyć się z dorosłością. Andrzej ma nadzieję, że to, co chłopak wyniósł z ich domu, zaowocuje. Rodzice cały czas w niego wierzą: – Wiemy, że śpiewa, nagrywa, ale też cały czas imprezuje. Widać, takie prawo młodości, ale mamy nadzieję, że nie przekroczy tej cienkiej linii, która może stać się pętlą na jego szyi. Modlimy się za niego.

Dzieci, którym trzeba pomóc

To raczej cud, że po tak trudnych przejściach, a właściwie jeszcze w czasie, kiedy one trwały, Marta z Andrzejem podjęli decyzję, by stworzyć wioskę dziecięcą. Miejsce, gdzie dzieci otrzymują dom, wsparcie, zrozumienie i miłość. Oczywiście, że się bali. Zdążyli odkryć, że rodzina zastępcza to trudne zobowiązanie. Jednak robili to dla siebie, czy dla niego, swojego syna, by wiedział, że są ludzie, którzy potrafią kochać, którzy dają z siebie bezinteresownie…

Andrzej powziął decyzję, że jeśli ma pomagać, to oprócz serca także jego umysł musi być otwarty na potrzeby dziecka trudnego. Poszedł na studia. Ma nadzieję, że psychologia, którą właśnie kończy, jest kierunkiem dającym podwaliny słusznym decyzjom, trudnym rozmowom i wszechstronnej pomocy. Ma już doświadczenie ze swoim zastępczym synem. Czy zdał egzamin? Zobaczy za kilka lat. Dziś cieszy się tym, co do tej pory osiągnął. – Kiedy poznałem swoją przyszłą żonę, miałem za sobą burzliwą młodość. Wtedy zaczęliśmy pomagać różnym osobom. Odkryłem, jak wiele radości daje pomaganie – wspomina. Dlatego jest pewien swojej decyzji.

Marta chce natomiast robić coś więcej niż dotychczas. Praca w domu dziecka daje jakiś stopień spełnienia, ale nie całkowitego. Niełatwo pracuje się w instytucji, w której, jak mówi, „kuleje wsparcie wychowawców, zwłaszcza psychologiczne”. Marta uważa, że ludzie, którzy długo pracują w takiej placówce, wypalają się. Nie obojętnieją, ale coraz trudniej jest im odzyskać świeżość w działaniu. Pomysł Andrzeja jej się podobał. Tyle tylko, że nie sądziła, iż zacznie życie od nowa.

Pomocne wzgórze

Stary poniemiecki dom w Michałkowej ma stać się ich nowym domem. Góry Sowie to dla Marty prawie koniec świata. Nie wiadomo, czy diabeł mówi tam dobranoc, ale na pewno nie ma internetu, z zasięgiem telefonicznym też jest problem. Ale czy to ważne? Najważniejsze, że będą dzieci, które swoimi radościami i smutkami wypełnią puste na razie kąty domu. A miejsce to wymaga nakładów finansowych.

Zapożyczyli się w banku, rozpoczęli też zbiórkę pieniędzy – nie dla siebie, ale dla dzieci, również dla tych wszystkich, którzy będą chcieli z nimi zamieszkać. Bo Pomocne Wzgórze to projekt społeczny. Każdy będzie mógł tam przyjechać i zamieszkać w wiosce dziecięcej. Pod swój dach chcą przyjąć czworo, pięcioro dzieci, potrzebujących rodziny zastępczej. Zamieszkają w części przeznaczonej dla rodziny. Ale jest jeszcze miejsce, gdzie mają nadzieję wygospodarować dwa pokoje gościnne – dla tych, którzy przyjadą w odwiedziny. Mieszkanie będzie za darmo, ale gospodarze będą liczyli na pomoc i wsparcie fizyczne. – Przecież dom będzie wymagał remontowania jeszcze przez jakiś czas. Trzeba będzie też zbierać jesienią owoce w sadzie – wymienia Andrzej, a Marta przypomina sobie o jajach. – No tak, przecież kury będą niosły. Nawet jeśli ktoś zbierze jajka, to też się liczy. Po co im to? Dla dzieci. Chcą im pokazać, że można pod dach przyjąć zupełnie obce osoby. Andrzej mówi, że „to forma budowania zaufania do drugiego człowieka”. Chce, by dzieci skrzywdzone w swoich biologicznych rodzinach na nowo uczyły się, że rodzina może być miejscem bezpiecznym.

A co z Antkiem?

Pojawił się na świecie kilka miesięcy temu. Pięć lat starali się o dziecko, coraz trudniej było im uwierzyć, że zostaną biologicznymi rodzicami, a tu nagle takie błogosławieństwo. Mieli wszystko: dobrą pracę, stabilne życie, mieszkanie, umiarkowany dobrobyt i Antka. Ani Marta, ani Andrzej nie boją się o syna. Nawet jeśli dzieci, które trafią do wioski dziecięcej, będą starsze od Antka, nie skrzywdzą go. – Będzie najmłodszy w rodzinie i to będzie dla niego dobre. Może te starsze dzieci poczują się potrzebne, może otoczą go opieką? – pyta Marta. Ma nadzieję, że wszystko się ułoży. – Nie boimy się. Antek będzie taki jak jego rodzice. Mamy nadzieję, że gdy zobaczy, że chcemy się dzielić swoim życiem i sercem, to pójdzie w nasze ślady – dzieli się Andrzej. I ufa, że to najlepszy przykład dla ich syna. – W naszym świecie zgubiliśmy uważność dla drugiego człowieka. Chcemy tego nauczyć nasze przyszłe dzieci i swojego syna, bo jeśli o tej cesze zapomnimy, utracimy nasze człowieczeństwo.

Gdzie śpiewają ptaki i cykają świerszcze

Andrzej cieszy się, że znaleźli ten dom, bo życie w kontakcie z przyrodą staje się głębsze. Nawet badania naukowe pokazują, że terapia naturą prowadzi do wyciszenia, uspokojenia. Marta z Andrzejem już cieszą się na te góry, lasy, zwierzęta. Jeszcze nie wprowadzili się do domu, jeszcze czekają na swoje nowe dzieci, ale już rozmawiają, planują. Chcą stworzyć wiejską świetlicę dla lokalnej społeczności, która wyciągnie dzieci z domów, odklei od komputerów czy smartfonów. Latem będą wędrować po górach, zimą zorganizują jasełka. – Tak sielsko, anielsko – marzą. To dobrze, bo marzenia uskrzydlają, dodają wiary i siły.

Będą też jeździły do nich dzieci z domu dziecka, w którym obecnie pracuje Marta. Za bardzo pokochała to miejsce, by zupełnie o nim zapomnieć i odejść. Związała się z tymi dziećmi. Miłości się nie depcze, miłość się pielęgnuje. A! I jeszcze praca. Będą uczyć przez pracę i zabawę. Chodzi o to, by dzieci rozumiały wartość pracy. Planują, że w lipcu będą dla turystów wędrujących po górach piec gofry, robić napoje, a zarobione w ten sposób pieniądze dzieci będą mogły przeznaczyć na wakacje w sierpniu. – To chyba dobry pomysł, prawda? – Andrzej już cieszy się na ten czas.

Maryję bierzemy ze sobą

Mogli zostać w Piekarach Śląskich. Tam jest Maryja, są sanktuarium i obraz cieszące się wyjątkowym kultem nie tylko mieszkańców miasta, lecz także osób z odległych zakątków regionu. Czuli Jej opiekę przez lata, wiedzieli, gdzie szukać pomocy, i otrzymywali ją. Teraz muszą Ją opuścić. – Ale bierzemy Maryję ze sobą – Andrzej ma pomysł. Na działce w Górach Sowich zamierza postawić grotę, w której będzie mieszkać Matka Boska. Andrzej wyobraża letnie wieczory, kiedy w ciszy tego miejsca będzie niósł do nieba modlitwę za rodzinę, żonę, dzieci i o siły dla siebie. Te na pewno będą potrzebne, bo czekają ich ogromne zmiany. A zostało już niewiele czasu. Mają nadzieję, że sprawy finansowe dopną do września, że dzięki zbiórkom uda się dopełnić formalności i jesienią wprowadzić do domu. Pierwsze dzieci powinny pojawić się w październiku.

Jest też strach. Myśleli, że wyprowadzka z rodzinnej miejscowości będzie łatwiejsza. Przyjaciele i rodzina wspierają, ale obawy, a może nawet smutek zostają. – Myślałem, że to będzie „pstryk” i przeprowadzka w kilka dni. Ale tak się nie da. Serce nie pozwala tak łatwo oderwać się od korzeni. Dobrze, że zabieramy Maryję. Będzie się nami opiekować, będzie czuwać nad nami i nad całym naszym życiem – Andrzej uśmiecha się na myśl o tym i pewnie lżej robi się mu na sercu.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.