Tu kobiety muszą być silne

Agata Puścikowska

|

GN 33/2022

publikacja 18.08.2022 00:00

Jest Ormianką urodzoną w Gruzji. W czasie wojny w Ukrainie pracuje w Odessie. Nie zamierza opuszczać ludzi.

Siostra Joanna Asmik Yesaian jest Ormianką, urodziła się w Gruzji, a mieszka w Ukrainie. Należy do Zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi, czyli honoratek. Siostra Joanna Asmik Yesaian jest Ormianką, urodziła się w Gruzji, a mieszka w Ukrainie. Należy do Zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi, czyli honoratek.
agata puścikowska /foto gość

Wychowywała się w Charkowie, religijności uczyła ją dzielna babcia – Ormianka. Gdy kilkunastoletnia Asmik zapragnęła pójść do zakonu, rodzice nie byli zbyt zadowoleni. Jednak dziewczyna była wierna powołaniu, również w czasie wojny.

Asmik z Gruzji

Siostra Joanna Asmik Yesaian: – Jestem Ormianką z krwi i kości. Po ojcu i matce, po dziadkach z obu stron. Urodziłam się jednak w Gruzji. Są tam rejony zamieszkałe głównie przez Ormian. Na chrzcie otrzymałam imię Asmik, co oznacza Jaśmin. Moja rodzina jest obrządku ormiańskokatolickiego.

Gdy Asmik była małą dziewczynką, w jej wiosce nie było kapłanów. Ksiądz dojeżdżał z daleka, i to rzadko. Były to wyjątkowe chwile, bo chrześcijan prześladowano, Sowieci zamykali kościoły i cerkwie. – W naszej wsi kobiety były krewkie i gotowe do walki. Postanowiły nie dopuścić do zamknięcia kościoła. Stwierdziły, że „chłopom mogliby coś zrobić”, ale im nie. Więc gdy urzędnicy próbowali zamykać świątynię, kobietki się skrzykiwały i stawały w drzwiach. Leciały kamienie, niewybredne słowa. I urzędnicy odpuszczali. Moja babcia była wśród tych kobiet. Odważna!

Gdy Asmik miała pół roku, jej rodzina przeniosła się do Charkowa. Był 1982 rok. Ojciec miał tam pracę. Zamieszkali w bloku, Asmik kończyła szkoły. W Charkowie rozpoczęło się jej życie religijne.

– W 1997 roku przybyły do naszej parafii siostry honoratki. W dziesiątej klasie już wiedziałam, że chcę zostać honoratką, jednak rodzice byli przeciwni. Chcieli, bym przynajmniej skończyła jakąś szkołę, zdobyła zawód, nieco wydoroślała. Wydawało im się, że nie wiem, co mówię, że gdy będę starsza, zmienię decyzję.

Dziewczyna została księgową, skończyła też na uniwersytecie studia pedagogiczne. – Rozpoczęłam pracę w angielskiej szkole. Uczyłam dzieci języka ukraińskiego. A mój ojciec żartował, że ciekawe to czasy, gdy Ormianka z Gruzji wykłada ukraiński w angielskiej szkole.

Do zakonu

Asmik miała wykształcenie, pracę i poważniejszy wiek. – Mama próbowała mnie przekonać, bym nadal czekała z decyzją, ale nie zamierzałam zwlekać. Ile można słuchać ukochanej mamy? – śmieje się s. Joanna. – Wstąpiłam do Zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi, czyli honoratek.

Po pierwszych ślubach zamieszkała w Mościskach. Potem pracowała w kilku innych domach zakonu rozsianych po całej Ukrainie. Honoratki są tam najbardziej licznym katolickim zgromadzeniem żeńskim. Dwa lata temu siostra rozpoczęła pracę w Odessie. Prowadzi tam katechezę dla dzieci, młodzieży i dorosłych, uczy w salezjańskiej szkole.

Wojna

Poza Joanną w odeskim domu sióstr na początku 2022 roku mieszkały także siostra przełożona i siostra Franciszka – lekarz medycyny. – Siostra Franciszka akurat 24 lutego rano miała dyżur, a nasza przełożona była wówczas w Berdyczowie. Zostałam więc w domu sama.

Tego dnia s. Joanna obudziła się bez budzika. Zazwyczaj rankiem chodziła do kaplicy. Tym razem wszystko było inaczej. – Sięgnęłam po telefon, włączyłam internet. Przeczytałam, że zaczęła się wojna. Pierwszych wybuchów jednak nie słyszałam.

Chwilę później zadzwoniła siostra Franciszka: w szpitalu panowała panika. W mieście podobnie, ludzie zaczynali wyjeżdżać z Odessy. – Spakowałam małą walizkę, bagaż ewakuacyjny: dokumenty, portfel, ubrania, wodę. W obawie przed zbezczeszczeniem przyjęłam Najświętszy Sakrament, zawiesiłam różaniec w oknie, zabezpieczyłam figurę Matki Bożej. Wyszłam na ulicę. Takiego poranka nie widziałam w Odessie nigdy.

Sznur aut na każdej głównej ulicy, mnóstwo ludzi biegających w popłochu, ze sklepów spożywczych znikało jedzenie. – Wtedy też zobaczyłam dymy, i to niezbyt daleko. Znaczyło to, że rakiety trafiły w miasto. To było… surrealistyczne, takie jak na filmie.

Wojenna praca

Wszystkie honoratki przeniosły się do parafii. – Nasze mieszkanie w bloku, na piątym piętrze, nie było bezpieczne. W domu parafialnym, który ma podziemia – a więc schrony, było spokojniej. Wraz z księdzem proboszczem zaczęłyśmy działać: pojechaliśmy do sklepów po drobne zakupy i zapas wody. Trzeba się też było zająć gotowaniem dla księży i dla nas, bo gospodyni ze względów bezpieczeństwa zostawała w swoim domu.

Czy s. Joanna na początku wojny mocno się bała? – Nie panikowałam – mówi wprost. – Czułam jednak zagubienie, niemoc, lęk o przyszłość. Płakałam po nocach, lecz więcej było modlitwy.

I konkretnego działania, pomocy przestraszonym ludziom. Do kontaktów z parafianami wykorzystywała grupę na komunikatorze internetowym, by sprawniej się porozumiewać, informować, wymieniać wiadomościami – chociażby gdzie można kupić wodę lub chleb.

Honoratki organizowały też miejsca dla przesiedleńców, osób, które musiały ewakuować się, uciekać z domów. Same o ewentualnym wyjeździe nawet nie rozmawiały. Wiedziały, że z Odessy się nie ruszą.

– Stworzyłyśmy coś w rodzaju schronu w miejscu najbardziej u nas bezpiecznym. Zniosłyśmy poduszki, kołdry, świece i zapałki, żywność. Ksiądz znalazł i naprawił generator prądu. Nasza siostra lekarka przygotowała niezbędne leki i opatrunki. Ludzie wiedzieli, że parafia jest otwarta, że na nich czekamy. Szybko znaleźli się tacy, którzy przychodzili do nas na nocleg, bo mieszkali w bloku na wysokich piętrach, skąd ciągłe bieganie do piwnic było prawdziwą udręką.

Codziennie też, niezależnie od sytuacji, nawet w czasie najbardziej niebezpiecznym, w parafii odprawiano Mszę św. Godzinę dostosowywano do tzw. godziny komendanckiej, czyli policyjnej.

Siosta Joanna pamięta nastolatkę z Odessy, która uciekała z miasta. Poprosiła przed wyjazdem o chrzest. – Zaczęła się Msza św. z obrzędem chrztu. Dziewczyna była bardzo przejęta, my też. Służyłam wówczas przy obrzędzie. Nagle usłyszeliśmy alarm przeciwrakietowy. Nasza kapliczka jest malutka. Podawałam księdzu ampułkę z olejem i zastanawiałam się, kiedy i gdzie uderzy rakieta. Bo jeśli w pobliżu, będzie po nas. Serce mocniej biło, ale nie przerwaliśmy ceremonii. Spojrzałam na dziewczynę – była spokojna, szczęśliwa, ksiądz dokończył ceremonię. Potem wszyscy bezpiecznie wyszliśmy na zewnątrz.

Niezręcznie jest brać

W czasie wojny ludzie, którzy do niedawna żyli na jako takim poziomie, mieli pracę, pozycję i wspierali biednych, w jednej chwili stali się ofiarami. Potrzebowali pomocy. Siostry widzą to codziennie.

– Wcale nie jest łatwo brać. Pamiętam znajomą kobietę w ciąży. Okazało się, że nie ma nic do porodu i połogu, dla dziecka również. Dotarłam do niej, udało się wszystko przekazać: ubranka, pampersy, środki higieny.

Kobieta była szczęśliwa, ale też… zażenowana. – Wstydziła się swojego położenia – opowiada s. Joanna. – Była mocno skrępowana, a proszę mi wierzyć, że staramy się pomagać subtelnie i dyskretnie.

W Odessie kobiety muszą być silne. Te, które zostały na miejscu i nie wyjechały z dziećmi, przychodzą czasem do kościoła pomodlić się, porozmawiać. Czasem mówią: „Jak to dobrze, że siostra nie wyjechała, że jest z nami. Ja też nie chciałam wyjechać, bo tu jest moje miejsce”.

Czy s. Joanna czuje się „wojenną siostrą”? Taką, która pomaga cywilom, jest na pierwszej linii frontu duchowego? – Nie bardzo. A już z pewnością nie jestem pokroju s. Hilarii – uśmiecha się.

Jedną z takich sióstr, z Warszawy zresztą, która zasłynęła heroizmem i wielką siłą duchową w czasie II wojny światowej, s. Joanna opisała w swojej pracy magisterskiej z teologii. – Honoratka s. Hilaria Emilia Główczyńska, obecnie służebnica Boża, była cudowną pielęgniarką, kochała Boga i ludzi. Prowadziła „Notatnik duchowy”, w którym opisywała swoje życie, czy raczej relację z Jezusem. Gdy wybuchła druga wojna światowa, przebywała w warszawskim domu sióstr przy ul. Piwnej na Starym Mieście.

Kiedy 17 września 1939 r. Niemcy przypuścili ostry atak na Starówkę, bombardowanie trwało półtorej doby. Płonęły kościoły, kamienice i Zamek Królewski. Mimo to siostry postanowiły pójść na Mszę św. Świątynia, uszkodzona przez bomby, częściowo się zawaliła. Ludzie zostali wewnątrz, nie mieli możliwości ucieczki. Siostra Hilaria postanowiła jednak wydostać się z budynku, przedrzeć się do domu sióstr, bo w kaplicy pozostał Najświętszy Sakrament. Dotarła do domu. Przy tabernakulum ranił ją pocisk, w wyniku czego zmarła. – Mogę mieć tylko nadzieję, że s. Hilaria czuwa nade mną i innymi honoratkami – mówi s. Joanna. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.