Trudna droga do Medjugorja

Bogumił Łoziński

|

GN 33/2022

publikacja 18.08.2022 00:00

Wszystko wskazuje na to, że katastrofa polskich pielgrzymów w Chorwacji była nieszczęśliwym wypadkiem, ale z ostateczną oceną poczekajmy do zakończenia śledztwa. Z pewnością trudniej będzie zrozumieć wymiar duchowy tej tragedii, ale ci, którzy ją przeżyli, na pewno będą próbowali go odkryć.

Do wypadku doszło na autostradzie A4 między miejscowościami Jarek Bisaszki i Podvorec. Autokar, który poruszał się z prędkością ok. 100 km na godzinę, uderzył w betonowe barierki. Siła uderzenia była tak duża, że powyrywane zostały siedzenia z pasażerami, a pojazd częściowo uległ zgnieceniu. Do wypadku doszło na autostradzie A4 między miejscowościami Jarek Bisaszki i Podvorec. Autokar, który poruszał się z prędkością ok. 100 km na godzinę, uderzył w betonowe barierki. Siła uderzenia była tak duża, że powyrywane zostały siedzenia z pasażerami, a pojazd częściowo uległ zgnieceniu.
Zeljko Lukunic /PIXSELL/pap

Informacje o wypadku w Chorwacji autokaru z polskimi pielgrzymami udającymi się do Medjugorja zaczęły docierać do kraju w sobotę 6 sierpnia około 9.00 rano. Z napięciem oczekiwaliśmy na kolejne. Mimo poznania wielu szczegółów do dziś nie mamy pełnego obrazu tragedii. Z częściowych informacji możemy odtworzyć ogólny obraz zdarzenia.

Wiemy, że autokar z pielgrzymami wyjechał w piątek z Częstochowy. Do przejechania mieli około 1300 kilometrów, co najmniej 13 godzin jazdy. Do wypadku doszło około godziny po przekroczeniu granicy węgiersko-chorwackiej, było około 5.30 rano. W autokarze jechały 44 osoby, w tym dwóch kierowców. Zginęło 12 osób, pozostali trafili do szpitali w Chorwacji, gdzie otrzymali pomoc medyczną. W miarę polepszania się stanu zdrowia wracają do Polski. Za tym ramowym opisem kryje się wiele szczegółów, które wymagają wyjaśnienia.

Sprawdzanie biura podróży

Pielgrzymkę zorganizowało biuro U Brata Józefa, które zajmuje się wyjazdami do miejsc świętych od 9 lat. Głównym celem jest Medjugorje, ale także inne sanktuaria maryjne oraz Ziemia Święta. Właściciel biura Jarosław Miłkowski podkreśla, że nigdy nie doszło do wypadku na organizowanych przez niego wyjazdach. Na pielgrzymce planowanej na wrzesień ma pojechać do Medjugorja po raz 100. Zapewnia, że wszystko było zorganizowane zgodnie z przepisami, jeszcze na Jasnej Górze sprawdził, czy wyjeżdżający mają wszystkie dokumenty.

Tymczasem w mediach pojawiła się informacja, że jego firma nie jest wpisana do rejestru organizatorów turystyki, co jest wymagane prawnie. Brak takiego wpisu powoduje m.in., że klienci biura nie są objęci gwarancją ubezpieczeniową, która przysługuje korzystającym z zarejestrowanych biur podróży. J. Miłkowski wyjaśnia nam, że jego firma działa jako pośrednictwo turystyczne, które współpracuje z biurem podróży z Lublina Motyl S.A., ma z nim podpisaną umowę, wszystko jest zgodne z prawem. Biuro podróży w Lublinie ma koncesje oraz wszelkie zezwolenia i to ono oficjalnie organizowało pielgrzymki, widniało w dokumentach, ono też dawało podróżnym gwarancję ubezpieczeniową. Także uczestnicy wypadku w Chorwacji byli objęci gwarancją ubezpieczeniową przez to biuro, choć wyjazd miał charakter prywatny – został zorganizowany przez siostrę zakonną, a pan Jarosław pomagał w załatwianiu ubezpieczenia i autokaru.

Po doniesieniach medialnych o braku wpisów do odpowiedniego rejestru biura U Brata Józefa Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego zgłosił sprawę do organów ścigania. Czekamy na wyniki kontroli.

Wszystko sprawne

Biuro pana Miłkowskiego wynajmuje autokary z firmy przewozowej Jacka Antoszkiewicza z Płońska. Po wypadku jej właściciel zapewnił, że autokar, wyprodukowany w 2011 r., miał aktualne wszystkie badania techniczne, ważne do grudnia br., i był w pełni sprawny. Zaręczał, że wszystko było zorganizowane jak należy. Ustaliliśmy, że Główny Inspektor Transportu Drogowego (GITD) zlecił Mazowieckiemu Wojewódzkiemu Inspektoratowi Transportu Drogowego przeprowadzenie kontroli w siedzibie przedsiębiorstwa, którego autokar uczestniczył w wypadku. Rzecznik prasowa GITD Monika Niżniak poinformowała nas, że tego rodzaju kontrole są bardzo szczegółowe, inspektorzy analizują setki dokumentów, m.in. weryfikują uprawnienia przedsiębiorcy, czas pracy zatrudnionych kierowców, ich uprawnienia, a także dokumentację pojazdów dotyczącą m.in. stanu technicznego.

Wiadomo, że autokar prowadziło dwóch kierowców, którzy zmienili swoich poprzedników na granicy z Czechami w Gorzyczkach. Zgodnie z przepisami kierowca po każdych 4,5 godziny jazdy powinien zrobić minimum 45-minutową przerwę, limit dziennej jazdy to 9 godzin. Do momentu wypadku kierowcy jechali ok. 8 godzin. Według informacji jednego z pasażerów zrobili przerwę, a na granicy węgiersko-chorwackiej, czyli mniej niż na godzinę przed wypadkiem, zmienili się. Jak ustaliliśmy, obydwaj kierowcy dobrze znali trasę, którą pokonywali już wiele razy.

Do wypadku doszło na autostradzie A4 między miejscowościami Jarek Bisaszki i Podvorec. Autokar jechał z prędkością ok. 100 km na godzinę (nie zauważono śladów hamowania), miał łagodnie skręcić z trasy na prawo i uderzyć w betonowe bariery drogowe. Z naszej rozmowy z jednym z uczestników wypadku wynika, że zderzenie było bardzo silne. Pasażerowie nie byli zapięci pasami, co jest wymagane. Siła uderzenia była tak duża, że powyrywane zostały siedzenia z pasażerami, a pojazd częściowo uległ zgnieceniu. Ludzie zaczęli wydostawać się na zewnątrz. Tym, którzy nie mogli wyjść o własnych siłach, pomagali lżej ranni, później także strażacy. Jeden z obecnych na pielgrzymce kapłanów udzielił wszystkim umierającym rozgrzeszenia z odpustem zupełnym. Bardzo szybko przyjechały chorwacka służba drogowa, a za nią karetki pogotowia, straż pożarna, policja. Ofiary wypadku zostały przewiezione do pięciu szpitali, najbardziej poszkodowani do Zagrzebia.

Nieszczęśliwy wypadek

W pewnym momencie w mediach pojawiła się informacja, że kierowca, który prowadził autobus, miał 72 lata. Rozpoczęły się spekulacje, czy to nie jest zbyt podeszły wiek na ten zawód, czy nie cierpiał on na jakieś choroby itd. Z informacji uzyskanych od rzecznika GITD wynika, że kierowca zawodowy, a więc m.in. autobusu, ma wydawane prawo jazdy na określony czas, który jest definiowany przez ważność badań. Lekarskie i psychologiczne badania dotyczące braku przeciwwskazań do wykonywania pracy po ukończeniu przez kierowcę 60. roku życia odbywają się co 30 miesięcy. Ten kierowca na pewno miał takie badania, a sekcja zwłok wykazała, że nie był chory na żadne poważne schorzenie. Z zarzutami dotyczącymi zbyt zaawansowanego wieku kierowcy polemizuje komisarz Robert Opas z Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji. – Nie dyskwalifikowałbym kierującego autokarem ze względu na wiek. To są kierowcy z wieloletnim doświadczeniem, wykazują się dużymi umiejętnościami, mają olbrzymią praktykę za kierownicą, więc wieku jako problemu bym nie podnosił – podkreśla. Zwraca uwagę na odwrotną sytuację, że jak kierowca jest młody, to zaczyna się dyskusja, iż brakuje mu doświadczenia. Według jego wiedzy wszystkie formalności związane z autokarem były dopełnione. Komendant Opas uważa, że jeśli dotychczasowe ustalenia się potwierdzą, to najbardziej prawdopodobne jest to, że doszło do nieszczęśliwego wypadku.

Co było jego przyczyną, ustala strona chorwacka, która jest gospodarzem postępowania; prowadzi je regionalna prokuratura w Varażdinie. Odrębne śledztwo wszczęła też Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Jej rzecznik prokurator Aleksandra Skrzyniarz poinformowała nas, że obecnie pozyskiwane są informacje, dowody. Obie prokuratury będą się wymieniać materiałami dotyczącymi wypadku, ale końcowe ustalenia każda ogłosi odrębnie. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.