Traktat podpisany, ale ...

W świecie - komentarz Andrzeja Grajewskiego

|

GN 51/2007

publikacja 27.12.2007 23:33

13 grudnia w Lizbonie 27 państw podpisało traktat reformujący Unię Europejską. Unia ma być organizmem działającym sprawniej, bardziej jednolitym, wyraźnie dominującym nad państwem narodowym.

Traktat podpisany, ale ... Premier Tusk i minister Sikorski podpisują w imieniu Polski traktat reformujący. PAP/Radek Pietruszka

W uroczystości, która odbywała się klasztorze Hieronimitów w centrum Lizbony, brali udział niemal wszyscy europejscy politycy. Polskę reprezentowali prezydent Lech Kaczyński oraz premier Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, którzy dokument podpisali.

Traktat wprowadza istotne zmiany dla całej Unii. Przede wszystkim staje się ona formalnie jednym podmiotem, posiadając własną osobowość prawną. To oznacza, że sama w imieniu wszystkich członków będzie mogła podpisywać umowy z innymi państwami spoza jej obszaru. Integralną częścią traktatu jest też Karta Praw Podstawowych, dokument opisujący prawa obywatelskie, ekonomiczne i socjalne obywateli Unii. W Polsce Karta obowiązuje, ale jej egzekucja odbywać się może tylko według obowiązującego w naszym kraju prawa.

Większością głosów
Zmieniony został także mechanizm podejmowania decyzji. Dotychczasowa zasada jednomyślności w Radzie Unii Europejskiej zostanie zastąpiona (na wniosek Polski od 2014 r.) kwalifikowaną większością głosów, choć na przykład w takich kwestiach jak polityka zagraniczna i obronna państwa nadal będą miały prawa weta. Dla skutecznego stanowienia prawa wystarczać będzie, że dany projekt znajdzie wsparcie 55 proc. państw członkowskich, mających 65 proc mieszkańców Unii. Oznacza to, że większego znaczenia nabierają najludniejsze państwa unijne, przede wszystkim Niemcy i Francja, kosztem krajów średnich, jak Polska czy Hiszpania.

Zostaną też powołane nowe urzędy – przewodniczącego Rady Europejskiej i wysokiego przedstawiciela do spraw zagranicznych UE, które mają na celu koordynację poczynań wszystkich w zakresie polityki zagranicznej oraz bezpieczeństwa. Nie wyklucza się, że w przyszłości funkcja przewodniczącego zamieni się w urząd prezydenta Unii. Traktat po raz pierwszy reguluje też sposób wychodzenia z Unii państwa, które zdecydowałoby się na taki krok. Zwolennicy zmian podkreślają, że tylko bardziej skonsolidowana Unia może stawić czoła procesom globalizacji, przeciwnicy zwracają uwagę, że jest to projekt budowy zbiurokratyzowanego ponadnarodowego molocha, ograniczającego suwerenność poszczególnych krajów członkowskich.

Bez chrześcijaństwa
Traktat reformujący starał się także określić kulturowe i duchowe fundamenty Unii. W preambule dokumentu, pomimo zabiegów niektórych krajów, m.in. Polski, nie zostało wymienione chrześcijańskie dziedzictwo Europy. Przeciwko takiemu zapisowi stanowczo protestowały Francja i Belgia. Ostatecznie w traktacie został umieszczony zapis o „dziedzictwie religijnym” naszego kontynentu, ale nigdzie w tekście dokumentu nie ma mowy o chrześcijaństwie.

Aby podpisany traktat mógł zgodnie z planem wejść w życie 1 stycznia 2009 r., potrzeba jeszcze ratyfikowania go przez 27 państw członkowskich. Co ciekawe, europejscy politycy, którym słowo „demokracja” nie schodzi z ust, wyraźnie boją się poddania dokumentu procedurze referendum. Stąd naciski, aby traktat był przyjęty przez parlamenty. Wygląda więc na to, że europejskie elity najbardziej obawiają się własnych obywateli.

W Polsce traktat będzie prawdopodobnie ratyfikowany przez Sejm. Wszystkie kluby parlamentarne są za jego przyjęciem, podobnie jak prezydent Lech Kaczyński. Problemy mogą być jednak na Wyspach, gdzie społeczeństwa tradycyjnie niechętne są idei ponadnarodowego superpaństwa, którego zarys wyraźnie w traktacie został zapisany. W Irlandii referendum jest obowiązkowe, w Wielkiej Brytanii prawdopodobne. Jeśli w referendum traktat przegra, będzie nieważny.

Następnego dnia w Brukseli odbył się szczyt Unii poświęcony sprawom bieżącym, m.in. rozwiązaniu kwestii Kosowa i wspólnej polityce energetycznej. Z inicjatywy Francji przywódcy państw unijnych powołali 10-osobową „grupę refleksji”, nazywaną też „radą mędrców”. Jej szefem będzie b. socjalistyczny premier Hiszpanii Felipe Gonzalez. Grupa zajmie się m.in. określeniem przyszłych granic Unii, w tym sprawą otwarcia na Ukrainę. Polska nie zgłosiła na razie swego kandydata. Premier Tusk powiedział, że Polskę w grupie mógłby reprezentować prezydent Lech Wałęsa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.