Polityka pamięci

Piotr Legutko

|

GN 32/2022

publikacja 11.08.2022 00:00

Każde państwo powinno dbać o swoje dziedzictwo, a czynienie mu z tego zarzutu jest co najmniej dziwaczne.

Polityka pamięci

Sierpień to najbardziej polski miesiąc ze wszystkich. W sierpniu wydarzyło się to, co dziś określa nas jako wspólnotę narodową. Pierwszego sierpnia wybuchło powstanie warszawskie, piętnastego odparliśmy bolszewików spod Warszawy, a trzydziestego pierwszego podpisano w Gdańsku porozumienia, które otwarły drogę do powstania Solidarności. Każda z tych dat nas jednoczy, choć każda odwołuje się do innych postaw i wartości. Wszystkie świętujemy bez specjalnych kontrowersji (o co nie jest dziś łatwo), można na ich podstawie zbudować piękną opowieść o polskim pragnieniu wolności. A jednak odwoływanie się do historii – w mediach, szkole, polityce państwa – wciąż przeszkadza. Dziesięć lat temu przeciw próbom ograniczenia nauki historii dawni opozycjoniści organizowali w kościołach głodówki, dziś na odwrót – nie milkną protesty przeciw nowym programom i podręcznikom wspierającym politykę pamięci. A opozycja ma już gotową ustawę o likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej

Kogo uznajesz za bohatera?

„Chcieliśmy być wolni i wolność sami sobie zawdzięczać” – ten cytat nad wejściem do Muzeum Powstania Warszawskiego na trwałe przebił się do świadomości współczesnych jako kluczowa metafora losów Polski. W XXI wieku powstanie zaczyna łączyć Polaków, także tych, którzy pozostają bardzo krytyczni wobec samej decyzji dowództwa AK o jego rozpoczęciu. Ważniejsza od jej oceny staje się bowiem solidarność pokoleń. Bez jakiejkolwiek inspiracji dzisiejsi rówieśnicy powstańców sami wybrali tamten zryw jako mit założycielski wolnej współczesnej Polski. „To jest jeden z centralnych i węzłowych punktów polskiej historii. Nie tylko ze względu na jego skalę, liczbę zabitych i zniszczenia, jakie po nim pozostały. To wydarzenie pokazuje nam usytuowanie w czasie i przestrzeni. Niektórzy nazywają to polskim losem, bo to Polakom przypadło zderzenie wolności z tyranią jako podstawowy składnik tożsamości, wyznacznik tego, kim jesteśmy. To tkwi głęboko w nas, mamy w kościach te 300 lat traumatycznych doświadczeń” – mówił w wywiadzie dla GN prof. Dariusz Gawin, jeden z twórców muzeum.

Niektórych szokuje, że w tym roku 1 sierpnia plac Piłsudskiego znów wypełnił się tysiącami ludzi śpiewających powstańcze piosenki; że nie obchodzimy w ciszy i zadumie rocznicy narodowej tragedii. Ale żyjącym jeszcze powstańcom podoba się właśnie taka forma oddania hołdu, bo nadaje sens ich walce, więcej – daje poczucie odłożonego w czasie zwycięstwa. A dla młodych sprawa jest prosta: pokaż mi, kogo uznajesz za bohatera, a powiem ci, kim jesteś.

Wstydź się za dziadka!

Tego właśnie szukamy w historii: ludzi, których możemy podziwiać; wydarzeń, do których warto się odwoływać; wartości, na jakich można budować tożsamość. Tak postępują wszystkie nacje, to elementarz edukacji patriotycznej. Mimo to z uporem godnym lepszej sprawy wmawia się nam, że dziedzictwo jest obciążeniem i można o nim mówić jedynie w sposób dekonstruujący. Że postawą właściwą jest tropienie podłości we własnej historii i budzenie empatii wobec doświadczeń innych narodów. A przecież nie ma sprzeczności między otwartością na innych a dbaniem o dobrą pamięć. Warunkiem otwartości jest posiadanie silnej tożsamości, wiedza na temat własnej przeszłości, bo dopiero w nią wyposażeni możemy wyjść do świata. Tożsamość nie jest wcale naszym obciążeniem, jest dokładnie odwrotnie – to nasz atut.

„Pedagogika wstydu” wciąż ma się dobrze, choć ponoć coś takiego nie istnieje (jak w specjalnym oświadczeniu ogłosił kilka lat temu Związek Nauczycielstwa Polskiego). Takie podejście do przeszłości nie jest zresztą polskim wynalazkiem, można odnaleźć je w tryumfującej dziś oświeceniowej wizji nieustannego postępu. Minione wieki niejako z definicji były ciemne, pełne niesprawiedliwości, uprzedzeń i zniewolenia. Generalnie wszyscy powinni się wstydzić za swoich antenatów, których przekonania były naiwne, a poglądy obskuranckie. Historia nie jest naszym dziedzictwem, ale problemem do przepracowania i przezwyciężenia – tak myśli dziś intelektualna elita Europy Zachodniej. Z tej perspektywy pedagogikę wstydu można opisać jako próbę zaadaptowania na nasz grunt myślenia posthistorycznego.

„Demony przeszłości”

W latach 90. ubiegłego wieku ojcowie założyciele III RP wprost formułowali tezę, że barierą utrudniającą dołączenie Polski do demokratycznego świata po zakończeniu zimnej wojny jest nasza przeszłość: odrębność, osobność czy wręcz nienormalność, zapisana w ludzkich losach, tradycji i kulturze. Zdaniem Bronisława Wildsteina pedagogika wstydu była przez pierwsze dwie dekady III RP nie wprost sformułowaną doktryną polskiej polityki historycznej. Działo się to w czasie, gdy rządzący odżegnywali się od oficjalnego formułowania założeń takiej polityki, choć każde państwo stara się robić wszystko, by kreować (na zewnątrz i wewnątrz) budzącą podziw i sympatię wizję historii własnego narodu. W Polsce mieliśmy więc politykę historyczną à rebours, dominował lęk przed odrodzeniem się nacjonalizmu i klerykalizmu, o historii pisano w kontekście budzenia „demonów przeszłości”.

Także termin „polityka historyczna”, choć kojarzy się dziś głównie z konserwatystami, ludźmi prawicy, wprowadzili do publicznej debaty… lewicowi intelektualiści, najpierw w Ameryce, potem w Europie, na początku lat 70. ubiegłego wieku. I ze świeczką szukać trzeba dziś państwa, które takiej polityki nie uprawia. Bo też – jak powszechnie wiadomo – jeśli my nie opowiemy swojej historii, inni zrobią to za nas. Niekoniecznie licząc się z faktami.

Prostować, dopowiadać, zlikwidować

Mimo to na liście grzechów głównych „państwa PiS” (bo, jak wiadomo, państwa polskiego nie mamy od 2015 roku) poczesne miejsce zajmuje właśnie prowadzenie polityki historycznej, definiowanej jako zło samo w sobie, wręcz rewers prawdy historycznej. Już w 2017 roku na łamach „Polityki” Mariusz Janicki i Wiesław Władyka zastanawiali się, jak zasypać ślady po polityce historycznej: „One się historiograficznie naprawią same, i to szybko, gdy po prostu zlikwiduje się tę politykę historyczną, z jej całym bagażem i dzisiejszym formalnym wsparciem. Pojawi się problem ze szkodami, jakie zostaną w świadomości społecznej, w głowach ludzi. Ale na to nie ma nic lepszego niż edukacja i odważne nazywanie rzeczy po imieniu. Także stawanie naprzeciw, nieustanne prostowanie, dopowiadanie, pokazywanie innych niż narzucone wcześniej – z pieczątką oficjalności – interpretacji”.

W 2021 roku Lewica złożyła projekt ustawy o likwidacji IPN i zastąpienie go przez Instytut Ochrony Konstytucji. Miałby on – uwaga – prowadzić badania nad ekstremizmami, w tym prawicowym, i edukować o konstytucji oraz demokracji. Dorobek pracowników IPN oceni zaś specjalna komisja (z pewnością śledcza). W październiku 2016 roku na konwencji PO likwidację IPN zapowiedział ówczesny przewodniczący Grzegorz Schetyna, zaś Donald Tusk potwierdził aktualność tej deklaracji na niedawnym spotkaniu z wyborcami w Dzierżoniowie.

Szaleństwo czy norma?

Na czym polega zagrożenie związane z prowadzeniem od kilku lat aktywnej polityki historycznej przez instytucje państwa polskiego? Dlaczego IPN nie jest lubiany przez Lewicę – wiadomo (badanie zbrodni komunistycznych, lustracja, przywracanie godności żołnierzom wyklętym). Trudniej wytłumaczyć niechęć ugrupowań o rodowodzie postsolidarnościowym do pracy IPN, Ministerstwa Edukacji czy Ministerstwa Kultury.

Edukacja z natury rzeczy ma charakter wzorcotwórczy, jest kultywowaniem określonych postaw. Nauczanie historii pokazuje, jakie zachowania na przestrzeni dziejów były godne naśladowania, a jakie naganne. Nie z perspektywy prawicy czy lewicy, ale wspólnoty narodowej. Jak jest to ważne, pokazała obywatelska akcja protestu przeciw próbom usunięcia osobnych lekcji historii z programów szkoły średniej. Nikt też nie powinien oczekiwać, że ministerstwo mające wyraz „dziedzictwo” w nazwie nie będzie dbało o pamięć zbiorową. Choć akurat z tym dbaniem bywało różnie.

Trudno dziś uwierzyć, że przez pierwszą dekadę III RP nie wybudowano żadnego muzeum, o teatrze i operze nie wspominając. Przełomem było otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego. Za to od 2015 roku do dziś tak krytykowane przez środowiska twórcze rządy PiS zwiększyły budżet MKiDN o 70 proc. Otwarto – lub jest w trakcie tworzenia – ponad 200 placówek muzealnych! Szaleństwo? Przeciwnie, europejska norma. Polska jest wciąż w ogonie państw Europy Zachodniej, jeśli chodzi o liczbę takich instytucji. Mamy ich dwa, trzy razy mniej w proporcji do liczby mieszkańców niż kraje wysoko rozwinięte. Jak widać, nie tylko gospodarczo.

Przestrzeń pamięci

Być może jest to jakaś podpowiedź dla krytyków „polityki pamięci”. W końcu podróżując po Europie, można się przekonać, jak ważne dla każdej nacji są tożsamość, lokalne tradycje, historia. Wszędzie tam państwo jest istotnym graczem, inwestorem i mecenasem. My wciąż mamy sporo do nadrobienia.

Argument kolejny: nowe muzea otwarte w ostatnich latach wyglądają imponująco. Nie ma tu indoktrynacji, jest klimat. Warto te miejsca odwiedzić, by się o tym przekonać. Albo choćby zobaczyć niektóre z nich w cyklu „Przestrzeń Pamięci” prezentowanym w TVP Historia. Ciekawa architektura, fascynująca narracja, multimedia, ale przede wszystkim ślady przeszłości: artefakty, pamiątki, skarby kultury. Każde państwo powinno dbać o swoje dziedzictwo, a czynienie mu z tego zarzutu jest co najmniej dziwaczne.

Polacy we wszystkich badaniach deklarują zainteresowanie rodzimą historią, prawdziwym fenomenem są wyrastające jak grzyby po deszczu stowarzyszenia i grupy rekonstrukcyjne. Co nie zmienia faktu, że statystycznie rzecz biorąc, świadomość historyczna systematycznie spada, co pokazują badania CBOS. Rosną w siłę pasjonaci, ale i rzesza całkowitych ignorantów, obojętnych na to, „skąd ich ród”. Maleje centrum, średnia krajowa orientująca się, co, gdzie, kiedy i dlaczego wydarzyło się w naszych dziejach.

Szczególny czas

Historia to nie zbiór wydarzeń, ale opowieść tłumacząca, kim jesteśmy. Krytycy polityki historycznej państwa mają oczywiście swoją wizję: równouprawnienie różnych opowieści, zarówno tych dobrych, jak i złych. Nasila się wzywanie historyków, by odrzucili „narodowe mity” i zajęli się innymi pamięciami. Spór o kierunek polskiej transformacji jest też sporem o tożsamość. A ta nieuchronnie wiąże się ze stosunkiem do przeszłości.

Państwo powinno prowadzić aktywną politykę pamięci także dlatego, że historia nie daje się zamknąć w muzeach. Dzieje się wokół nas. W tym roku obchody 78. rocznicy wybuchu powstania były szczególne właśnie dlatego, że zdjęcia zniszczonego Mariupola przypominały zburzoną Warszawę, zaś dla Ukraińców jest to wojna w obronie własnej tożsamości. Na to, że Polacy lepiej rozumieją naturę rosyjskiego imperializmu, wpłynęły bolesne doświadczenia historyczne. Polska zatrzymująca nawałę bolszewicką inspiruje walczących w takim samym stopniu, jak Solidarność inspiruje pomagających.

Wiadomo, że pokolenie Kolumbów zachowało się tak, a nie inaczej, bo było ukształtowane przez politykę pamięci II RP, wychowane w kulcie powstania styczniowego. Nie jest chyba przesadą stwierdzenie, że również obecne państwo polskie ma swoje powinności w przygotowaniu kolejnych pokoleń na różne scenariusze, jakie mogą czekać nas w przyszłości. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.