To miało być święto...

W świecie - komentarz Andrzej Hanko, hungarysta, pracuje na Węgrzech

|

GN 45/2006

publikacja 02.11.2006 13:47

To miało być święto. Święto narodowe. Po dziesięcioleciach kłamstw i przeinaczeń, pierwsze, a zarazem ostatnie tak naprawdę, bo upływ czasu jest bezlitosny, święto aktywnych uczestników 1956 roku, wielka rocznica tego, co najpierw nazywano kontrrewolucją, potem rewolucją, a w końcu zaczęto tytułować narodowym powstaniem.

To miało być święto... Uczestnicy demonstracji rzucali koktajlami Mołotowa i kamieniami. Co najmniej 70 osób zostało rannych 23 i w nocy z 23 na 24 października. PAP/EPA/SZILARD KOSZTICSAK

Październik 1956 roku na Węgrzech to największy zryw niepodległościowy Madziarów w XX wieku. Czas, kiedy wielu, wcześniej nawet bardzo zagorzałych komunistów, jak premier Imre Nagy, miało odwagę powiedzieć: dość! Nie tędy droga! Dość śmierci, krwi, cierpień niewinnych!

23 października 2006 roku 50. rocznica wybuchu antykomunistycznego powstania na Węgrzech nie była jednak świętem. Stała się chichotem historii, triumfem kultu siły i politycznego cynizmu nad prawdą i tymi wszystkimi wartościami, na których opiera się życie człowieka, społeczeństwa, narodu.

W czasie bowiem, kiedy liczne zagraniczne delegacje brały udział w kolejnych akademiach, inauguracjach konferencji, odsłonięciach pamiątkowych tablic i pomników, podpisywaniu pełnych pięknych słów deklaracji, mieszkańcom Budapesztu przykazano siedzenie w domu. Kordony policji w liczbie przypominającej dni i noce stanu wojennego w Polsce, obsadziły wszystkie związane z historią 1956 roku punkty miasta, włącznie z placem przed parlamentem, miejscem krwawej łaźni zgotowanej pokojowym demonstrantom przez komunistyczną AVH – 200 zastrzelonych osób 23 października 1956 roku.

A wszystko po to, aby nikt nie zakłócił zaplanowanych przez rządzącą, postkomunistyczną partię MSZP rocznicowych obchodów. A wszytko po to, aby premier Ferenc Gyurcsány, który na zamkniętym, majowym posiedzeniu tejże MSZP wyznał, że ma w „d.... ten zasr... kraj”, i że „zbiera się już mu na wymioty od kłamania rano, w południe i wieczorem”, nie musiał oglądać i słyszeć tych, którzy od tygodni domagają się jego dymisji.

Blisko dwustu rannych i setka aresztowanych – tak wygląda bilans rocznicowych obchodów 1956 roku w Budapeszcie. Przed kamerami niemal całego świata węgierska młodzież, ale także osoby w wieku emerytalnym (prawie połowa rannych!), za próbę niezależnego od władz państwowych uczczenia węgierskiego Października, stała się tarczą dla kauczukowych pocisków, obiektem ostrzału z gazowych granatników, celem ataku dla działek wodnych, paralizatorów oraz pałek puszczanych w ruch przez pozbawionych jakichkolwiek identyfikatorów policjantów. Uruchomiony jakimś cudem przez demonstrantów czołg T-34 z demobilu nie stanie się zapewne takim symbolem tych wydarzeń jak zatrzymany przez samotnego Chińczyka czołg na placu Tian- anmen w 1989 roku. Postawiony sprawcy tego wydarzenia przez węgierską prokuraturę zarzut o udział w „zbrojnym spisku antypaństowym” – jest już, niestety, takowym.

Jak dobrze jeszcze pamiętamy, to Węgry były ojczyzną tzw. gulaszowego socjalizmu, skutecznie wcielanego w życie przez satrapę Jánosa Kádara. Nie pozostaje nic innego, jak mieć nadzieję, że nie tam rodzi się właśnie pojęcie gulaszowej demokracji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.