Budujemy pamięć

Bogumił Łoziński

|

GN 31/2022

publikacja 04.08.2022 00:00

– Nasze świadectwa mają znaczenie historyczne, są znacznie bogatsze niż zeznania składane przed prokuratorem – mówi prof. Magdalena Gawin, dyrektor Instytutu Pileckiego.

Budujemy pamięć Wojciech Stróżyk /REPORTER/east news

Bogumił Łoziński: Dlaczego Instytut Pileckiego powołał Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina? Zbrodnie te badają przecież już prokuratura ukraińska i prokuratury innych krajów, a także Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze.

Prof. Magdalena Gawin: Ponieważ wszystkie krajowe prokuratury oraz Trybunał w Hadze do czasu procesów nie będą mogły dzielić się zeznaniami pod przysięgą.

Pamięć o wojnie idzie dwiema drogami. Pierwsza zmierza do ukarania sprawców – i tym zajmują się wskazane instytucje, druga buduje pamięć o wojnie – są to świadectwa bez przysięgi zbierane przez rozmaite komisje albo instytucje. Na przykład Polacy w czasie II wojny światowej składali świadectwa z pierwszych dwóch lat okupacji przed referatem wojskowym Armii Andersa, jeszcze na terenie Rosji.

Czy świadectwa złożone bez przysięgi, a więc zbierane przez wasze Centrum, będą mogły zostać wykorzystane w czasie procesów rosyjskich zbrodniarzy?

Tak, ale pod określonymi warunkami. Muszą to być świadectwa zebrane w języku narodowym, odpowiednio poświadczone, pochodzące od naocznych świadków i dotyczące czynu zakazanego przewidzianego w Kodeksie karnym.

Co zawierają świadectwa składane w Centrum?

Nasze świadectwa mają znaczenie historyczne, są znacznie bogatsze niż zeznania składane przed prokuratorem. Kwestionariusz podzieliliśmy na dwie części, pierwsza część składa się z ponad 40 pytań, druga ma charakter otwarty. Ukraińcy mogą pisać o wszystkim, co ich spotkało, zarówno o wydarzeniach, których byli świadkami, jak i o swoich odczuciach. Tego osobistego wątku, ludzkiego wymiaru wojny w zeznaniach prokuratorskich nie będzie. Wytwarzamy idealny materiał dla historyków i dziennikarzy. Świadectwa pozyskujemy z dwóch źródeł: w Polsce od uchodźców oraz z terenów objętych wojną w Ukrainie, gdzie zbieramy świadectwa nagrywane. Jedyny problem to ochrona danych osobowych świadków. Dlatego nasze świadectwa zbieramy, tłumaczymy je i czekamy na dalszy bieg wypadków. W 2023 roku chcemy zorganizować dużą, międzynarodową konferencję w Berlinie z udziałem historyków i prawników i będziemy wtedy prezentować wybrane świadectwa i nagrania. Musimy przedyskutować charakter tej wojny, bo nie jesteśmy pewni, czy dotychczasowe kategorie prawne ujmują odpowiednio charakter agresji rosyjskiej.

Patron Centrum prof. Rafał Lemkin zdefiniował zbrodnię ludobójstwa (genocyd) jako zorganizowane różnorodne działania mające na celu zniszczenie narodu lub grupy etnicznej. Czy Rosjanie dopuszczają się ludobójstwa wobec narodu ukraińskiego?

Na pewno mamy do czynienia w Ukrainie ze zbrodniami wojennymi i zbrodniami przeciwko ludzkości. Tutaj nie ma sporu. Pojawił się jednak pewien spór między prawnikami i historykami, którzy zgadzają się z tymi pierwszymi co do zbrodni wojennych i przeciwko ludzkości, ale uważają ponadto, że można mówić o genocydalnych przyczynach tej wojny. W dniu rozpoczęcia agresji, 24 lutego, Putin zadeklarował, że nie uznaje narodu ukraińskiego, że jego zdaniem tego narodu nie ma. Te stwierdzenia podpadają pod definicję ludobójstwa Lemkina, ponieważ Putin otwarcie powiedział, że naród ukraiński nie istnieje, wobec czego trzeba zniszczyć wszystkie cechy etniczne, kulturowe, które składają się na odrębność narodową Ukraińców. Obecnie nie mamy do czynienia z ludobójstwem na terenie Ukrainy, ale według mnie, a także innych historyków, mamy do czynienia z ludobójczym podłożem wojny, z czego wynikają okrucieństwa wobec ludności cywilnej. Ciężki, stały ostrzał artyleryjski osiedli mieszkaniowych w Ukrainie, deportacje, uprowadzenia dzieci, tortury, masakry na ludności cywilnej. To zemsta za to, że Ukraińcy odważyli się być narodem. Stąd pomysł konferencji w Berlinie, mam nadzieję, że Ministerstwo Kultury spojrzy na tę inicjatywę życzliwie.

Czy upublicznicie świadectwa zebrane w Centrum?

Właśnie po to je zbieramy, aby nie czekać, aż Trybunał w Hadze odtajni posiadane świadectwa. Ostania wojna na Bałkanach zakończyła się w połowie lat 90., a Trybunał do dziś nie odtajnił zeznań dotyczących popełnionych w jej trakcie zbrodni. Nasze Centrum nie musi przechodzić procedury odtajniania. Trzeba też wziąć pod uwagę, że w większości przypadków procesów nie będzie, Rosja nie zostanie zdobyta i okupowana jak Niemcy po II wojnie światowej i nie wyda zbrodniarzy, a Trybunał w Hadze nie może przeprowadzać zaocznych procesów. Obecnie główny problem z upowszechnieniem świadectw jest związany z bezpieczeństwem osób, które je złożyły. Musimy chronić ich dane osobowe i wizerunki, to samo dotyczy świadectw pisemnych. Chodzi o to, aby nie rozpoznali ich Rosjanie. Świadkowie mają bliskich na terytoriach objętych wojną, którzy mogliby zostać poddani jakimś represjom. Na pewno upublicznimy je w przyszłym roku, ale bez danych pozwalających na zidentyfikowanie składających zeznania.•

Mężczyzna, 18 lat student

Irpień, obwód kijowski

W nocy 8 marca 2022 roku przyszedł do nas znajomy z Obrony Terytorialnej, przyniósł prowiant. Rano poprosił mnie, mojego brata i innego przyjaciela, abyśmy poszli do Irpieńskiego Kościoła Biblijnego (protestanci) i przynieśli benzynę do generatorów ludziom, którzy się tam ukrywali. Wyszliśmy rano tego samego dnia i przechodziliśmy obok sanatorium dla dzieci Lastivka, które znajduje się 100 metrów od mojego domu. Rosyjscy żołnierze byli już w tym sanatorium w tym momencie, zauważyli nas i wezwali do siebie. Zaczęli przeszukanie i weryfikację dokumentów. Najpierw kazali nam klęknąć, grozili, że nas zastrzelą, jeśli nie powiemy prawdy, chociaż odpowiadaliśmy na wszystko tak, jak było, bez kłamstwa. W efekcie umieszczono nas (5 osób) pod murem, myślałem, że są gotowi nas rozstrzelać, ale nas puścili i szybko pobiegliśmy do domu, żeby zabrać rzeczy i ewakuować się z okupowanego terenu. Po powrocie do domu zobaczyliśmy, że nie mamy wody pitnej, mój brat wyszedł na dwór, żeby pójść do sąsiadki po kilka butelek. W efekcie po 10 minutach mojego brata pod lufą karabinu maszynowego przyprowadziło około 8 mężczyzn w mundurach. Wyprowadzili nas wszystkich na podwórko naszego domu i zaczęli przeszukiwać. Przycisnęli mnie do ściany i znaleźli telefon w mojej kieszeni, który w mgnieniu oka rozwalili o ścianę, jak wszystkie telefony, które mieliśmy. W tym momencie (...) zaczął się ostrzał artyleryjski, wszyscy wbiegli do budynku i od tego momentu oni zaczęli przeszukiwać nasz dom, a ponieważ ten znajomy z Obrony Terytorialnej przyjechał z karabinem maszynowym i oni znaleźli ten karabin, pomyśleli, że prawdopodobnie jesteśmy dywersantami. Wtedy rozebrali nas do naga, torturowali, bili i chodzili po nas. Przewrócili cały dom w nadziei, że znajdą „sprzęt do śledzenia” [środki do oznaczania lokalizacji] i podobne przedmioty.•

Kobieta, 36 lat menedżer konsultant

Mariupol

O wojnie dowiedziałam się od znajomych i kolegów mieszkających w małej dzielnicy Wschodnia – zaczęli dzwonić i pisać. W mieście także słyszałam strzały. Znajdowaliśmy się w stanie zimnej wojny od 8 lat, ale nie spodziewaliśmy się działań militarnych na taką skalę. 26 lutego przyjechałam do schronu, który znajdował się w naszej filharmonii. (...) Byliśmy wtedy jak ślepe kocięta – nie rozumieliśmy, co się dzieje. Po co i dlaczego? A co będzie dalej? Strach, którego nie można przekazać słowami, i świadomość tego, że w każdej chwili możesz umrzeć jak szalone, przestraszone zwierzę, które nic nie rozumie. Żadne bunkry ani konstrukcje nie są w stanie ochronić przed zniszczeniem, zwłaszcza gdy rozpoczynają się naloty lotnicze, nic nie jest w stanie od nich uchronić. (...) W osiedle naprzeciwko nas trafiono rakietami w mieszkania na ostatnich piętrach. W filharmonii mieliśmy [znajomą] młodą rodzinę z małymi dziećmi, a matka kobiety zmarła, gdy gotowała na podwórku jedzenie – przeleciał pocisk od rakiety [i ją trafił]. Zginął mój kolega, 30 lat, w piwnicy, w której chował się, też został trafiony rakietą.

Musiałam opuścić miasto, bo czekała mnie [tam] tylko śmierć od bomb lotniczych oraz ich uderzeń. Nie dało się ukryć w żadnej dzielnicy. 16 marca cudem uciekłam i cudem udało mi się dojechać do Zaporoża. Żadnego dnia nie było oficjalnych korytarzy [humanitarnych], a ludzie uciekali z miasta na własne ryzyko, zdając sobie sprawę, że mogą zginąć. Jechaliśmy, po drodze na polach było widać spalone samochody, to były cywilne osoby, którym nie udało się uciec, ponieważ podczas jazdy zostały postrzelone pociskiem z rakiety. Nie udało mi się zachować relacji zdjęciowych. Gdy opuściliśmy Mariupol, a później Mangusz, musieliśmy wszystko usunąć, bo na rosyjskich i czeczeńskich punktach kontrolnych było duże ryzyko śmierci [z tego powodu]. Oni sprawdzali każdy telefon, galerię zdjęć, aby nie było żadnych dowodów ataku i zniszczenia. •

Kobieta, 46 lat asystent laboratoryjny

Czernihów

W ostatnich miesiącach życia słyszałam i widziałam więcej niż przez wszystkie lata razem wzięte. Urodziłam się oraz mieszkałam w Czernihowie na Ukrainie przez 46 lat, ale przed wojną na Ukrainie nie miałam pojęcia, że ​​wartość mojego życia wzrośnie dla mnie wielokrotnie. Czym jest nagła śmierć, stało się wiadomym [jasnym] już od pierwszych dni wojny, kiedy pocisk rakietowy uderzył w mój dom. Miałam ogromne szczęście, że nie było mnie wtedy w domu. Ale mój sąsiad miał mniej szczęścia. Fragment pocisku wleciał do jego mieszkania i trafił go w szyję. Aleksander zmarł, nie doczekawszy karetki, z powodu utraty krwi.

Nowoseliwka (miejsce, w którym mieszkali moi znajomi) została zniszczona przez okupantów w pierwszych dniach wojny. Z domów nic nie zostało, wszystko było zniszczone i spalone. Nie wiem nawet, czy ci ludzie żyją. Kiedy przeprowadziłam się do koleżanki w okolice tej miejscowości, która wydawała mi się spokojniejsza, zaczął się tam ostrzał. Gdy staliśmy w kolejce po chleb, słychać było wybuchy i strzały z czołgów, ale chłopaki, którzy byli z nami, mówili, że są jeszcze daleko. Było to trochę pocieszające, ale kilka minut później usłyszeliśmy coś gwiżdżącego, jakby tuż nad naszymi głowami, a potem ktoś zdołał wydać komendę: „Połóż się!” [„Padnij!”]. Wszyscy upadli na ziemię i [usłyszeli] eksplozję. Pocisk od rakiety trafił w budynek, który znajdował się obok sklepu. Byli ranni, pierwszy raz widziałam krew. Od tego czasu często boli mnie głowa i słyszę ten gwizd w uszach. Kiedy zasypiam, wciąż śni mi się ten dźwięk oraz wybuch i budzę się.

Dużo mogę opowiedzieć z tego, co pamięć zachowa na długo, ale nie mam ochoty, bo za każdym razem, gdy wszystko przewijam w głowie, to tak, jakbym znowu to przeżywała.

Miesiąc temu znalazłam się w Polsce, gdzie zostałam przyjęta jak ktoś bliski. Dlatego jestem bardzo wdzięczna, że są na świecie ludzie, którym nie są obojętne cudze kłopoty.•

Świadectwa rosyjskich zbrodni

Instytut Pileckiego dokumentuje rosyjskie zbrodnie dokonywane w Ukrainie. Świadectwa – zbierane od naocznych świadków – mogą być wykorzystane w procesach karnych, a także w pracach naukowych czy publicystycznych. Mają zostać opublikowane na początku przyszłego roku, ale bez nazwisk świadków, gdyż może to zagrażać ich bezpieczeństwu. Już teraz Instytut udostępnił „Gościowi Niedzielnemu” kilka opracowanych świadectw, które zamieszczamy na następnych stronach.

Mężczyzna, 18 lat student

Irpień, obwód kijowski

W nocy 8 marca 2022 roku przyszedł do nas znajomy z Obrony Terytorialnej, przyniósł prowiant. Rano poprosił mnie, mojego brata i innego przyjaciela, abyśmy poszli do Irpieńskiego Kościoła Biblijnego (protestanci) i przynieśli benzynę do generatorów ludziom, którzy się tam ukrywali. Wyszliśmy rano tego samego dnia i przechodziliśmy obok sanatorium dla dzieci Lastivka, które znajduje się 100 metrów od mojego domu. Rosyjscy żołnierze byli już w tym sanatorium w tym momencie, zauważyli nas i wezwali do siebie. Zaczęli przeszukanie i weryfikację dokumentów. Najpierw kazali nam klęknąć, grozili, że nas zastrzelą, jeśli nie powiemy prawdy, chociaż odpowiadaliśmy na wszystko tak, jak było, bez kłamstwa. W efekcie umieszczono nas (5 osób) pod murem, myślałem, że są gotowi nas rozstrzelać, ale nas puścili i szybko pobiegliśmy do domu, żeby zabrać rzeczy i ewakuować się z okupowanego terenu. Po powrocie do domu zobaczyliśmy, że nie mamy wody pitnej, mój brat wyszedł na dwór, żeby pójść do sąsiadki po kilka butelek. W efekcie po 10 minutach mojego brata pod lufą karabinu maszynowego przyprowadziło około 8 mężczyzn w mundurach. Wyprowadzili nas wszystkich na podwórko naszego domu i zaczęli przeszukiwać. Przycisnęli mnie do ściany i znaleźli telefon w mojej kieszeni, który w mgnieniu oka rozwalili o ścianę, jak wszystkie telefony, które mieliśmy. W tym momencie (...) zaczął się ostrzał artyleryjski, wszyscy wbiegli do budynku i od tego momentu oni zaczęli przeszukiwać nasz dom, a ponieważ ten znajomy z Obrony Terytorialnej przyjechał z karabinem maszynowym i oni znaleźli ten karabin, pomyśleli, że prawdopodobnie jesteśmy dywersantami. Wtedy rozebrali nas do naga, torturowali, bili i chodzili po nas. Przewrócili cały dom w nadziei, że znajdą „sprzęt do śledzenia” [środki do oznaczania lokalizacji] i podobne przedmioty. •

Kobieta, 36 lat menedżer konsultant

Mariupol

O wojnie dowiedziałam się od znajomych i kolegów mieszkających w małej dzielnicy Wschodnia – zaczęli dzwonić i pisać. W mieście także słyszałam strzały. Znajdowaliśmy się w stanie zimnej wojny od 8 lat, ale nie spodziewaliśmy się działań militarnych na taką skalę. 26 lutego przyjechałam do schronu, który znajdował się w naszej filharmonii. (...) Byliśmy wtedy jak ślepe kocięta – nie rozumieliśmy, co się dzieje. Po co i dlaczego? A co będzie dalej? Strach, którego nie można przekazać słowami, i świadomość tego, że w każdej chwili możesz umrzeć jak szalone, przestraszone zwierzę, które nic nie rozumie. Żadne bunkry ani konstrukcje nie są w stanie ochronić przed zniszczeniem, zwłaszcza gdy rozpoczynają się naloty lotnicze, nic nie jest w stanie od nich uchronić. (...) W osiedle naprzeciwko nas trafiono rakietami w mieszkania na ostatnich piętrach. W filharmonii mieliśmy [znajomą] młodą rodzinę z małymi dziećmi, a matka kobiety zmarła, gdy gotowała na podwórku jedzenie – przeleciał pocisk od rakiety [i ją trafił]. Zginął mój kolega, 30 lat, w piwnicy, w której chował się, też został trafiony rakietą.

Musiałam opuścić miasto, bo czekała mnie [tam] tylko śmierć od bomb lotniczych oraz ich uderzeń. Nie dało się ukryć w żadnej dzielnicy. 16 marca cudem uciekłam i cudem udało mi się dojechać do Zaporoża. Żadnego dnia nie było oficjalnych korytarzy [humanitarnych], a ludzie uciekali z miasta na własne ryzyko, zdając sobie sprawę, że mogą zginąć. Jechaliśmy, po drodze na polach było widać spalone samochody, to były cywilne osoby, którym nie udało się uciec, ponieważ podczas jazdy zostały postrzelone pociskiem z rakiety. Nie udało mi się zachować relacji zdjęciowych. Gdy opuściliśmy Mariupol, a później Mangusz, musieliśmy wszystko usunąć, bo na rosyjskich i czeczeńskich punktach kontrolnych było duże ryzyko śmierci [z tego powodu]. Oni sprawdzali każdy telefon, galerię zdjęć, aby nie było żadnych dowodów ataku i zniszczenia. •

Kobieta, 46 lat asystent laboratoryjny

Czernihów

W ostatnich miesiącach życia słyszałam i widziałam więcej niż przez wszystkie lata razem wzięte. Urodziłam się oraz mieszkałam w Czernihowie na Ukrainie przez 46 lat, ale przed wojną na Ukrainie nie miałam pojęcia, że ​​wartość mojego życia wzrośnie dla mnie wielokrotnie. Czym jest nagła śmierć, stało się wiadomym [jasnym] już od pierwszych dni wojny, kiedy pocisk rakietowy uderzył w mój dom. Miałam ogromne szczęście, że nie było mnie wtedy w domu. Ale mój sąsiad miał mniej szczęścia. Fragment pocisku wleciał do jego mieszkania i trafił go w szyję. Aleksander zmarł, nie doczekawszy karetki, z powodu utraty krwi.

Nowoseliwka (miejsce, w którym mieszkali moi znajomi) została zniszczona przez okupantów w pierwszych dniach wojny. Z domów nic nie zostało, wszystko było zniszczone i spalone. Nie wiem nawet, czy ci ludzie żyją. Kiedy przeprowadziłam się do koleżanki w okolice tej miejscowości, która wydawała mi się spokojniejsza, zaczął się tam ostrzał. Gdy staliśmy w kolejce po chleb, słychać było wybuchy i strzały z czołgów, ale chłopaki, którzy byli z nami, mówili, że są jeszcze daleko. Było to trochę pocieszające, ale kilka minut później usłyszeliśmy coś gwiżdżącego, jakby tuż nad naszymi głowami, a potem ktoś zdołał wydać komendę: „Połóż się!” [„Padnij!”]. Wszyscy upadli na ziemię i [usłyszeli] eksplozję. Pocisk od rakiety trafił w budynek, który znajdował się obok sklepu. Byli ranni, pierwszy raz widziałam krew. Od tego czasu często boli mnie głowa i słyszę ten gwizd w uszach. Kiedy zasypiam, wciąż śni mi się ten dźwięk oraz wybuch i budzę się.

Dużo mogę opowiedzieć z tego, co pamięć zachowa na długo, ale nie mam ochoty, bo za każdym razem, gdy wszystko przewijam w głowie, to tak, jakbym znowu to przeżywała.

Miesiąc temu znalazłam się w Polsce, gdzie zostałam przyjęta jak ktoś bliski. Dlatego jestem bardzo wdzięczna, że są na świecie ludzie, którym nie są obojętne cudze kłopoty.•

Mężczyzna, 27 lat elektryk

Obwód chersoński

Od 24 lutego do 13 czerwca przebywałem na terytorium okupowanym. Szczególnie mocno dało się odczuć terror ze strony sił zbrojnych Rosji, kiedy spadały bomby, gdy żołnierze chodzili po mieszkaniach i okradali ludzi, wynosili rzeczy osobiste. Katowali ludzi, wkładali ich ręce do wrzątku. Nożem przekłuwali ręce i strzelali w kolana. Wielu moich znajomych zabito. Byłem świadkiem śmierci ukraińskich żołnierzy, którzy wycofali się 24 lutego. Około 9–11 ukraińskich żołnierzy, którzy bronili mostu w Bryliwce [Brylivka], zostało tam rozstrzelanych.

Mój stan psychiczny i fizyczny pogorszył się. Nie było wody, światła, dłużej niż przez miesiąc… ciągłe ostrzały… Niemal cały czas prawie niczego nie jadłem… Nikogo nie obchodziliśmy! Często widziałem, jak ludzie jedzą jedzenie znalezione na śmietniku. U nas sporo osób pracowało w sektorze rolniczym. Przez to, że teraz niczego nie można sprzedać, pozostali bez środków do życia (...). •

Kobieta, 37 lat

Lyman, obwód doniecki

Ostrzelano pociąg ewakuacyjny z ludźmi (są zabici i ranni), doszło też do ataku z powietrza na Ławrę Świętogórską, wpisaną na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, do której ewakuowano dzieci i dorosłych (wiele dzieci jest zabitych i rannych). Z premedytacją niszczą wszystko, co jest dla nas ważne, chcą nas całkowicie zniszczyć, żeby Ukraińcy przestali istnieć. Dlatego oni strzelają w szpitale, osiedla mieszkaniowe, wypalają całkowicie wszystko do gołej ziemi (...). Mój dom został zniszczony przez uderzenie rakietą, kiedy już wyjechaliśmy z miasta. Moje miasto Lyman znajduje się w stanie katastrofy humanitarnej: nie ma światła, gazu, żywności, a co najważniejsze: brak leków. Miasto jest pod ciągłym ostrzałem. Naprawdę chcę, żeby za [te] wszystkie zbrodnie sprawcy zostali ukarani. Bardzo chcę pokoju i codziennie się modlę, proszę Pana Boga, aby uratował jak najwięcej istnień ludzkich, zarówno cywilów, jak i naszych obrońców (ukraińskich żołnierzy), ratowników.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.