Zagadek smoleńskich ciąg dalszy

Fakty i opinie - Jarosław Dudała

|

GN 20/2010

publikacja 19.05.2010 11:18

Katastrofa. W mediach pojawiły się pierwsze informacje o rozmowach prowadzonych w kokpicie prezydenckiego tupolewa tuż przed katastrofą. Ich źródłem był pierwszy zastępca prokuratora generalnego Rosji Aleksander Bastrykin.

Zagadek smoleńskich ciąg dalszy Ujawniona treść rozmów prowadzonych w kokpicie prezydenckiego samolotu tuż przed wypadkiem nie wyjaśnia jego przyczyn fot. PAP/Jacek Turczyk

Według jego relacji, najpierw słychać było rozmowy towarzyskie. Nie mają one, oczywiście, związku z przyczynami katastrofy. Jeśli jednak były prowadzone, gdy samolot znajdował się na wysokości poniżej 10 tys. stóp (ok. 3 km), to nie było to zachowanie właściwe. – Poniżej tego pułapu rozmowy w kokpicie powinny dotyczyć wyłącznie aktualnie odbywanego lotu – powiedział „Gościowi” proszący o anonimowość doświadczony ekspert lotniczy.

Pierwsze słowa, które zwiastowały nadchodzącą katastrofę i wypowiedziane były podniesionym głosem, brzmiały, według rosyjskiego prokuratora, następująco: „Daj drugi, drugi... W drugą!”. Mogła to być zachęta do przerwania podejścia do lądowania i odejścia na drugi krąg, drugą rundę nad lotniskiem.
Kolejny okrzyk był następujący: „Zawracaj!”. Cytowany ekspert stwierdził, że nie rozumie, o co mogło chodzić. Podejrzewa, że relacjonujący ten dialog Rosjanin coś źle zrozumiał.

Potem jeszcze w kokpicie padły pytania: „Ustawienie?”, „Wysokość?”. Ktoś wykrzykiwał jakieś liczby, słychać było szum, dużo niezrozumiałych i często nakładających się na siebie słów. W końcu słychać było okrzyki przerażenia, wołanie: „Jezu, Jezu!”. – Nie posuwa to naszej wiedzy o przyczynach katastrofy ani o krok – ocenia ekspert. Trzeba czekać na upublicznienie pełnego zapisu rozmów prowadzonych w kokpicie.
„Nasz Dziennik” poinformował, że oficerowie BOR, którzy znajdowali się na lotnisku i przybyli na miejsce katastrofy, bronili ciała prezydenta przed jego przejęciem przez Rosjan i wywiezieniem do Moskwy. Mieli przy tym oddać strzały. To miało być przyczyną ich zawieszenia przez przełożonych. Strzały, o których pisał „Nasz Dziennik”, mogły być tymi, które słychać na nakręconym krótko po katastrofie filmie, zamieszczonym w internecie.

Major Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR, zaprzeczył jednak, by jego oficerowie oddali na miejscu katastrofy strzały ostrzegawcze. Tym bardziej – podkreślił mjr Aleksandrowicz – nie użyli broni przeciw jakiejkolwiek osobie. Jak w tej sytuacji powinni zachować się oficerowie BOR? Jak mówi emerytowany oficer tej jednostki mjr Witold Starzyński, gdy chroniony VIP przebywa na terytorium państwa obcego, odpowiedzialność za jego życie, zdrowie i cześć należy do służb państwa, na którego terenie przebywa. Zasadniczo obowiązkiem oficerów BOR było w tej sytuacji jak najszybsze dotarcie na miejsce zdarzenia, obserwowanie sytuacji i współpraca ze służbami rosyjskimi. Gdy stało się jasne, że prezydent nie żyje, oficerowie BOR mogli zwlekać z wydaniem ciała w oczekiwaniu na przybycie wysokich przedstawicieli państwa polskiego (np. ambasadora). Mieściłoby się to w marginesie swobody decyzji oficerów BOR.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.