Towarzysze Jezusa

Magdalena Dobrzyniak

|

GN 30/2022

publikacja 28.07.2022 00:00

Kończy się Jubileuszowy Rok Ignacjański, obchodzony przez jezuitów na całym świecie z okazji 500. rocznicy nawrócenia św. Ignacego Loyoli i 400. rocznicy jego kanonizacji. Dla jego duchowych synów był to czas powrotu do źródeł, czyli do nawrócenia.

Młodzi jezuici w grocie w Manresie, gdzie powstały „Ćwiczenia Duchowne” św. Ignacego. Młodzi jezuici w grocie w Manresie, gdzie powstały „Ćwiczenia Duchowne” św. Ignacego.
Archiwum Andrzeja Pietrzyka SJ

Kula armatnia, która pół wieku temu dosięgła pod Pampeluną hiszpańskiego rycerza Ignacego z Loyoli, miażdżąc mu jedną nogę i poważnie raniąc drugą, zapoczątkowała dzieło do dziś przemieniające Kościół i losy tysięcy ludzi na całym świecie. – Jako chłopak fascynowałem się jego rycerską postawą. Najpierw walczył o damy, o zaszczyty, a po nawróceniu pragnienie zdobywania szczytów chwały skierował w stronę Pana – mówi Mikhail Tkalich SJ, rosyjski jezuita, który odnalazł swoje powołanie w Moskwie. Jak przyznaje, romantyczny życiorys Iñigo działa na wyobraźnię. – Z czasem coraz bardziej doceniałem jego otwartość na Boga, szczere poszukiwania Jego woli i radykalną miłość do Kościoła, choć miał na koncie różne wybryki i jak każdy z nas nie był aniołem, ale człowiekiem z krwi i kości – podkreśla.

Kim ty jesteś, Ignacy?

Vyacheslav Okun SJ z Ukrainy spotkał jezuitów we Lwowie, gdzie studiował w seminarium duchownym. – Przechodziłem trudny czas w seminarium i przyjaciel poradził, bym pojechał na rekolekcje ignacjańskie. Tam wszystko, co sobie wyobrażałem o kapłaństwie, służbie, apostolacie i Ewangelii, rozsypało się jak domek z kart. Wyjeżdżałem z tych rekolekcji bardziej strapiony niż pocieszony i wciąż zadawałem pytanie: „Kim ty właściwie jesteś, Ignacy, że dzięki twojej metodzie wszystkie schematy, obrazy Boga, maski, które zakładam, zostały tak po prostu porwane, zniszczone?” – relacjonuje.

Wojciech Urbański SJ, który – podobnie jak jego ukraiński współbrat – duchowość ignacjańską poznał w czasie, gdy studiował w diecezjalnym seminarium duchownym, na trzecim roku pojechał do Kalisza na rekolekcje ignacjańskie. Dziś ówczesny łódzki kleryk jest jezuitą. Posługuje w Tomsku na Syberii.

– Ignacy był konkretny i radykalny. Jego pism nie czyta się z ciekawością, niewiele w tym poezji, był to raczej ścisły umysł. Wielu z nas odnajduje w nim kogoś, kto jest punktem odniesienia, ale nie ze względu na atrakcyjność formy, lecz z powodu mobilizacji do pójścia w głąb – komentuje o. Piotr Kropisz SJ, rekolekcjonista i kierownik duchowy. Jak podkreśla, założyciel Towarzystwa Jezusowego był człowiekiem swoich czasów i przepaść pięciu wieków, które nas od niego dzielą, jest odczuwalna, ale jego „Ćwiczenia Duchowne” i duchowość ignacjańska są nieustannie aktualne. – On uczy praktycznego przełożenia na codzienne życie. Jeśli stawiam na Boga, jeśli On jest naprawdę pierwszy, to ma to swoje konsekwencje. Jeśli Bóg mnie stworzył z miłości, to powinienem Mu na tę miłość odpowiedzieć. Ignacy uczy, jak żyć tym, czego doświadczam jako piękno i prawdę, i daje konkretne narzędzia, dzięki którym widzę na co dzień, jak Pan Bóg do mnie przychodzi, czy potrafię być Mu wdzięczny, jaki jest we mnie opór wobec tego, co mi proponuje – przekonuje zakonnik.

Bóg przychodzi na kartonie od bananów

Praktyka, którą proponuje św. Ignacy Loyola, jest wymagająca, ale zarazem bardzo prosta. Może na tym polega zadziwiające zjawisko popularności duchowości ignacjańskiej w Europie pustoszejących kościołów? – To nie tylko polski fenomen. Nasze domy rekolekcyjne są pełne w krajach, gdzie ewidentnie jest pusto w kościołach – potwierdza o. Kropisz. Jego zdaniem wynika to ze skuteczności „Ćwiczeń Duchownych”, które nie są popkulturową papką, ale mobilizują do samodzielności i odpowiedzialności.

Vyacheslav Okun SJ mówi, że Jezus, którego głoszą Ignacy i jego towarzysze, jest „namacalny, autentyczny, normalny”. Do jezuitów pociągnęło go odnajdowanie Boga w codzienności i ignacjańskie magis, które oznacza: bardziej kochać, bardziej naśladować Jezusa, szukać większej chwały Bożej (ad maiorem Dei gloriam). – Im lepiej poznawałem jezuitów, tym bardziej rozumiałem, że prawdziwy Bóg jest bardziej pytaniem niż odpowiedzią. A prawda jest w spotkaniu z innym człowiekiem, z inną kulturą, z kobietą i mężczyzną, z książkami, z cierpieniem ludzi, ich radościami, w codzienności. To spotkanie Boga, który stał się człowiekiem – przekonuje.

Pracował z banitami w Ukrainie i na Malcie. Jednym z największych duchowych doświadczeń była dla niego Eucharystia odprawiana w obozie dla uchodźców. – Smutne miejsce. Ludzie byli tam zamknięci prawie jak w więzieniu. Msza św. odprawiana była w Boże Narodzenie, a za ołtarz służył karton po bananach. Pan Bóg rzeczywiście się wtedy narodził między ludźmi, z których tylko mała garstka to chrześcijanie, większość to muzułmanie. Dzieliliśmy się potem pannetone i innymi słodyczami z osobami, które doświadczały wtedy, że obok nich jest ktoś, kto wierzy, że jutro istnieje – wspomina ukraiński jezuita.

Wojna… i co dalej?

Duża część Roku Ignacjańskiego w naszej części Europy upłynęła pod znakiem wojny. 24 lutego przyniósł dla Mikhaila Tkalicha SJ dwie wiadomości. Pierwsza: jego kraj napadł na Ukrainę. Druga: ogłoszono termin jego święceń kapłańskich. Pierwotnie miał je przyjąć w Moskwie, ale przedłużająca się wojna spowodowała, że plany trzeba było zmodyfikować. Ostatecznie przyjmuje je w przeddzień zakończenia obchodów roku jubileuszowego, w sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie. – Gdy wybuchła wojna, myślałem, że będzie oczywiste i zrozumiałe, jeśli spotkam się z oznakami niechęci, dlatego że jestem Rosjaninem. Nie spotkałem się jednak z przejawami potępienia ze strony Ukraińców, których spotkałem w Warszawie – dodaje. – Pomimo zła, które się dzieje, przynależność do wspólnoty Kościoła pozostaje większa, bardziej znacząca niż rozgrywki narodowo-polityczne – uważa zakonnik, gotowy do szukania sposobów uleczenia wojennych ran i świadomy, że ten proces potrwa całe pokolenia.

Współbrat z Ukrainy jest zdania, że rosyjska agresja dotyka nie tylko jego ojczyzny. – Zdjęcia i filmiki z wojny możemy otworzyć sobie w jakiejkolwiek części świata. Wojna jest blisko. To dotyczy nie tylko ludzi, których znam, którzy zginęli, którzy są uchodźcami w XXI wieku – podkreśla Vyacheslav Okun SJ, zastanawiając się, czy jakakolwiek duchowość może przygotować chrześcijan na takie doświadczenie i uczyć, jak sobie z nim dawać radę. – Ignacy mówił: „Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, i pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”. Będąc w Rzymie – nie na wschodzie Ukrainy, nie pod Kijowem, gdzie mieszka mój brat – zrozumiałem, że jestem bezsilny, że nie jestem w stanie zmienić toku tej wojny. Mogę robić tylko te rzeczy, które zależą ode mnie: wysyłać pomoc do Ukrainy, organizować zbiórki, pomagać uchodźcom, którzy dotarli do Włoch. Pan Bóg z tym wszystkim jakoś sobie poradzi – twierdzi.

Polak pracujący w syberyjskim Tomsku doświadcza na co dzień siły rażenia rosyjskiej propagandy, której w pewnej mierze ulega również tamtejsza wspólnota katolików. – Trudne jest dla nas towarzyszenie im w tym zakłamaniu, ponieważ często po prostu jesteśmy bezsilni – przyznaje Wojciech Urbański SJ. Tworzą się podziały w rodzinach, nie brakuje też ludzi, którzy nie odnajdują się w tej sytuacji, ale nie mają odwagi lub boją się surowych kar, by o tym głośno mówić. W związku z tym sporo osób już opuściło kraj lub zamierza to uczynić w najbliższym czasie. Pozostaje tylko modlitwa, której jesteśmy wierni od pierwszego dnia wojny. Codziennie przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie odmawiamy w kościele Różaniec i modlimy się o pokój między Rosją a Ukrainą – dodaje jezuita.

Czuć prawdziwie z Kościołem

XVI-wieczny Kościół był w opłakanym stanie. Kryzysy i zgorszenia dotyczyły wszystkich, od papieża zaczynając, a na zwykłych katolikach kończąc. Mimo to Ignacy kochał Kościół bezwarunkowo, postrzegając go jako wspólnotę nie wyidealizowaną, ale realną, to znaczy taką, która doświadcza słabości i upadków. Trwanie w Kościele było trudne i bolesne, ale odejścia od niego Ignacy w ogóle nie brał pod uwagę. Chciał go odnawiać świętością, wiernym trwaniem i głoszeniem Boga, który jest miłosierny. Głębokie rany Kościoła opatrywał miłością. Dla niego Kościół był matką; pragnął nie tylko w nim być, ale – jak sam to ujął – „prawdziwie z nim czuć”, a więc związać się z nim całym sobą.

– Kościół jest Chrystusowy – w całej naszej biedzie, pogmatwaniu i słabości. Ignacy prowadzi drogą ewangeliczną, czyli do uznania, że to ja jestem grzesznikiem. To nie tak, że są źli ludzie Kościoła i to oni się pogubili, a ja wiem, o co chodzi w chrześcijaństwie. Wszyscy jesteśmy kruchymi ludźmi – przekonuje o. Kropisz. Jego zdaniem, trzeba dać się Bogu prowadzić mimo tej słabości. – Jeśli toczy się duchowa walka, to będą się działy rzeczy gorszące. Tak jest w Kościele od Judasza – zauważa jezuita. Duchowość ignacjańska jest skoncentrowana na Jezusie, a to jest skuteczna recepta na chaos czasów, w jakich żyjemy. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.