Pustynia last minute

GN 29/2022

publikacja 21.07.2022 00:00

Skąd biorą się rozgadane myśli? Jak złapać odpowiedni dystans do otoczenia? Czy można wyjść na pustynię, nie wychodząc z biura? Wybrane rady egipskich pustelników komentuje o. Szymon Hiżycki OSB.

Ojciec Szymon Hiżycki jest opatem klasztoru benedyktynów w Tyńcu. Ojciec Szymon Hiżycki jest opatem klasztoru benedyktynów w Tyńcu.
piotr sacha /foto gość

Abba Pojmen powiedział, iż bywa człowiek, który niby to milczy, ale jego serce osądza innych; ten mówi nieustannie. Ale bywa i taki, który mówi od rana do wieczora, a zachowuje milczenie, to znaczy: nie mówi nic niepożytecznego.

Piotr Sacha: Gdyby abba Pojmen żył dziś i zakładał konto na Facebooku, raczej nie powinien spodziewać się lawiny lajków.

O. Szymon Hiżycki OSB: Z powodu jego wypowiedzi na temat milczenia?

I wskazówki, by nie mówić niczego niepożytecznego.

Milczenie dziś bywa rozumiane wieloznacznie. Z jednej strony oznacza cnotę, z drugiej wadę. Bo przecież zdarza się – również wśród duchownych – przemilczeć, ukryć coś, o czym należy mówić. W zacytowanym apoftegmacie Pojmenowi bardziej chodzi o to, żeby miłość bliźniego była na każdym poziomie bytu – w uczynku, w spojrzeniu, a przede wszystkim w myśli.

Jeśli miarą milczenia, jak podpowiada Pojmen, nie są słowa, to co nią jest?

Miarą jest dystans. Założenie, że do końca nie wiemy, co się kryje w drugim człowieku. Wydawanie opinii na temat takiej czy innej osoby zawsze jest obarczone dużym marginesem błędu. Nie wiemy, co tak naprawdę nim powoduje. Osądza ktoś, kto stawia się w miejscu Pana Boga. Kto chce przejąć Jego kompetencje. A w biblijnym myśleniu osądzać może tylko ten, który bierze na siebie winę człowieka, który jest sądzony. Jezus może nas sądzić. On wziął na siebie grzechy całego świata.

Współczesnemu człowiekowi, żyjącemu w ciągłym pośpiechu, milczenie wydaje się stratą czasu.

Tymczasem stratą czasu jest to, że zajmujemy się tym, czym nie powinniśmy, lub tym, na co nie mamy wpływu. Bo czy cokolwiek zmieni mój osąd na czyjś temat? Czy coś zmieni we mnie lub w tej osądzanej osobie? Tym bardziej że nie wiemy, co człowiekiem powoduje. Lepiej podejść do świata jak do tajemnicy, czyli z pewnym dystansem. Pozwolić, by rzeczy okazały się takimi, jakimi są naprawdę. Wcześniej czy później wszystko wyjdzie na jaw.

Proszę o trzy konkretne rady, jak złapać ten dystans…

Po pierwsze, nie warto siebie traktować poważnie. I tego wszystkiego, co podpowiadają myśli. (śmiech) Po drugie, warto zająć się czymś pożytecznym. Po trzecie, pomyśleć sobie, że inni myślą o nas jeszcze gorzej, a i tak to wszystko nie jest prawdą.

Pewien brat powiedział do abby Antoniego: „Módl się za mnie”. A starzec mu odrzekł:  „Ani ja się nad tobą nie zlituję, ani Bóg, jeśli ty sam nie zdobędziesz się na gorliwą modlitwę”.

Dlaczego Antoni odesłał z kwitkiem brata, który poprosił o modlitwę?

Pomyślmy, co my rozumiemy pod pojęciem modlitwy, a jak rozumiał modlitwę Antoni. Zwykle prosząc: „Pomódl się za mnie”, mamy na myśli: odmów w mojej intencji dziesiątkę Różańca lub jakąś inną modlitewną formułę. U Antoniego modlitwa oznaczała przede wszystkim zaangażowanie całego swojego bytu w relację z Bogiem. Antoni podpowiada swemu bratu, że nikt mu nie pomoże, jeśli on sam nie wejdzie w relację z Bogiem. Nikt za niego nie zrobi roboty.

Bywa tak, że zbyt pospiesznie oferujemy modlitwę za innych? Może warto też zainteresować się ich życiem, zaoferować taką ludzką pomoc?

Ma pan rację. Pamiętajmy jednak, że modlitwa powinna być zawsze wyrazem zaangażowania w relację z drugim człowiekiem. Wyrazem mojej troski. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym odmówić komuś, kto o modlitwę poprosi. Sporo zależy od relacji, jaka łączy mnie z tym kimś. Moje uwagi na temat czyjegoś życia mają sens o tyle, o ile do kogoś dotrą. Na początku skupmy się na tym, żeby być odpowiedzialnym za własne słowa. Skoro coś już obiecałem, to powinienem to uczynić. A Bóg da, co dobre.

Antoni mówi o modlitwie gorliwej. To znaczy?

Wytrwałej, nie jednorazowej. Modlitwa, która – jak chce Antoni – jest formą życia, będzie moje życie przemieniała.

Sporo katolików ma wszczepioną w dzieciństwie definicję modlitwy jako rozmowy z Bogiem.

To od św. Teresy od Jezusa: „Modlitwa to jest rozmowa z Tym, o którym wiemy, że nas kocha”.

Ale nie każdy Kowalski jest jak Faustyna Kowalska albo Teresa od Jezusa. Mówię do Boga, On nie odpowiada. Budzą się myśli: co robię źle? Dlaczego Bóg milczy? Nie ma rozmowy, więc nie ma modlitwy?

Myślę, że sporym niebezpieczeństwem jest sytuacja, gdy rozdzielamy nasz czas na modlitewny i niemodlitewny. Wciąż uczymy się przebywania z Panem Bogiem. Obcowania z Nim. W pewnym momencie dociera do nas, że to nie jest tak, że raz z tym Panem Bogiem jestem, a raz nie. Bo relacja z Nim to całe moje życie. Są momenty osobistego „namiotu spotkania”. Warto znaleźć najlepszą dla siebie formę indywidualnej modlitwy. Ale później to spotkanie trwa dalej. Przejawia się w tym, jak traktuję innych ludzi, w jaki sposób wykonuję pracę, wypełniam obowiązki, jak prowadzę życie sakramentalne, jakim jestem rodzicem, małżonkiem, jakim jestem proboszczem wobec parafian lub przełożonym w zakonie wobec współbraci.

Co w takiej niejednoznacznej sytuacji radziliby ojcowie pustyni?

Radziliby rozeznawać. W głębi serca człowiek czuje, co jest dla niego lepsze. Wystarczy głębiej się zastanowić. A czasem warto pójść za pierwszą myślą, warto pójść za intuicją.

Opowiadano o abbie Makarym Egipcjaninie, że kiedyś szedł ze Sketis pod górę, niosąc kosze, i usiadł zmęczony, i zaczął się modlić:  „Panie, Ty wiesz, że już dalej iść nie mam siły!”. I natychmiast znalazł się nad rzeką.

Nie wiem, czy J.R.R. Tolkien czytał Makarego, ale ta scena przypomina mi jego literacki świat podróży, przygód, zjawisk nadprzyrodzonych… Niesamowity jest ten apoftegmat.

Ja też nie wiem, czy Tolkien znał Makarego. (śmiech) Ale z pewnością Makary jest postacią, która w literaturze monastycznej zdobyła dużą popularność. Przypisywano mu autorstwo wielu tekstów, a także zdolność czynienia cudów, czytania w sercach, wyjątkowej łączności z Duchem Świętym. I ten apoftegmat dobrze wpisuje się w wyobrażenia na temat Makarego – cudotwórcy, a także człowieka wyjątkowo umiłowanego przez Boga.

Tu wyjątkowo bezradnego.

Wspomniane Sketis to istniejący do dziś ośrodek życia monastycznego odległy o jakieś 30 km na północny zachód od Kairu – środek pustyni. Akurat tu przekład jest nieprecyzyjny. Czytamy w nim: „…kiedyś szedł ze Sketis pod górę”. A konkretnie szedł on przez pustynię. Wędrował do miejsc zasiedlonych, żeby sprzedać swoje kosze. Obładował się nimi jak osioł, słońce prażyło niemiłosiernie, miał już dosyć. Pada zmęczony i modli się: „Panie, Ty wiesz, że już dalej iść nie mam siły”. A może nawet już nie ma siły się modlić. Bóg patrzy na swoje ukochane dziecko i przenosi je nad rzekę, nad Nil, czyli tam, gdzie mieszkali ludzie, którzy mogli kupić wyroby Makarego. Taki to jest obraz.

Obraz szczerości dziecka.

Któremu Bóg okazuje swoją czułość. Z drugiej strony ukazuje się nam ten wielki Makary, który nie ma siły, jest bezradny. Bardzo pocieszające dla nas. (śmiech)

Mówił abba Tithoes: „Przebywaniem na obczyźnie jest dla człowieka panowanie nad swoimi ustami”.

O jakiej obczyźnie mówi abba Tithoes?

Tithoes nawiązuje do praktyki typowej dla ruchu monastycznego, która nazywa się po grecku xeniteia, czyli dosłownie bycie obcym (xenos), odchodzenie na obczyznę. Zrywam więzi z bliskimi, rodziną, wychodzę z układu, w którym istnieję, i zaczynam zupełnie nowe życie, od zera. Jestem zdany na Boga. Jest ładny obraz u św. Jana Klimaka w „Drabinie do raju”. Klimak mówi, że mnisi, którzy spędzili jakiś czas w klasztorze i doszli do wniosku, że wrócą w rodzinne strony i będą nauczać życia monastycznego, są podobni do kupców, którzy wyładowali okręt drogocennym towarem, wypłynęli na środek morza i wszystko wyrzucili za burtę.

Spróbujmy xeniteię przełożyć na język współczesny.

Dla nas ważne jest to, że nie trzeba wyjeżdżać nie wiadomo dokąd, tylko trzeba panować nad ustami. Wyobraźmy sobie człowieka w biurze, który nie plotkuje jak wszyscy. On ma spore szanse stać się człowiekiem na pustyni, bo nikt nie będzie już chciał z nim rozmawiać. (śmiech) Można też powiedzieć współczesnym językiem: porzucić swoją strefę komfortu. Spójrz, rozwój jest w innym miejscu, niż teraz się znajdujesz. Nie bądź niewolnikiem układu.

Naszą obczyzną jest milczenie. Więc ojczyzna to szemranie, obmowa, hejt… Witamy w domu. Smutno tu…

Mam nadzieję, że nikt nie czuje się w takim miejscu jak we własnym domu. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.