W wyłomie muru

Marcin Jakimowicz

|

GN 28/2022

publikacja 14.07.2022 00:00

I szukałem wśród nich męża, który by stanął w wyłomie muru przede Mną, aby bronić tej ziemi – prorokował Ezechiel.

Tomasz Muszyński, „Błogosławiony Czesław”, olej na płótnie, 1665, klasztor dominikanów w Lublinie. Tomasz Muszyński, „Błogosławiony Czesław”, olej na płótnie, 1665, klasztor dominikanów w Lublinie.
wikimedia

Czy prorok, który miał doświadczenie Boga tworzącego potężną armię z zeschłych kości, myślał o Czesławie? Dominikanin z pewnością znał ten profetyczny cytat i podczas oblężenia grodu nad Odrą wprowadził słowo w czyn.

Jeźdźcy Apokalipsy

Nazywano ich „jeźdźcami Apokalipsy”. Nie bez powodu. O pozostawiającej po sobie zgliszcza armii Batu-chana opowiadano niestworzone historie. Na czele nadchodzących od wschodu mongolskich hord miały pełznąć trzy gigantyczne węże, wedle rozpalających pobożne umysły kaznodziejów ukazujące trzy największe grzechy chrześcijan: niedowiarstwo, brak wiary i lęk. Tak szeptano pod strzechami wiosną 1241 roku. Największą trwogę wzbudzały materiały miotające, które w składzie zawierały czarny proch, i słynne chińskie ognie demolujące palisady miast. W „marszu na zachód” padał gród po grodzie. Wrocław zapłonął. Ogień trawił drzewa i drewniane konstrukcje. Miasto opustoszało, bo większość przerażonych mieszkańców schroniła się w okolicznych lasach. Pożar wznieciła sama załoga wrocławskiego grodu, by hordom tatarskim utrudnić oblężenie.

Gdy na miasto spadły kule ognia, a obrońcy pierzchli, ponad 60-letni Czesław Odrowąż, nie zważając na niebezpieczeństwo, ruszył z procesją na mury. W ręku niósł Najświętszy Sakrament. Głośno wołał do Boga, błagając Go o ratunek. Kronikarz Jan Długosz notował, że zakonnik wstawiał się za Wrocławiem ze łzami w oczach. Czy przed oczyma miał wówczas zapłakaną twarz Dominika, założyciela Zakonu Braci Kaznodziejów, który nocami zamykał się w pustym, chłodnym rzymskim kościele św. Sabiny i leżąc na posadzce, wołał: „Boże, co się stanie z grzesznikami!”? Dominikanie – słyszałem wielokrotnie od braci w białych habitach – zrodzili się z tego płaczu.

Wszystko nowe

Spotkali się w Rzymie. Spacerujący wśród kul ognia Czesław przypominał sobie scenę sprzed 26 lat. Krakowski biskup Wincenty Kadłubek ruszył do Wiecznego Miasta, by wziąć udział w IV Soborze Laterańskim, najważniejszym z pastoralnych soborów średniowiecza, a po powrocie przeszczepić na grunt krakowski liczne idee Innocentego III. Jego następca – biskup Iwo Odrowąż zabrał do Rzymu dwóch krewniaków, Jacka i Czesława. Na skąpanym w słońcu zielonym Wzgórzu Awentyńskim w potężnym, surowym kościele św. Sabiny przyjęli z rąk św. Dominika habity Zakonu Kaznodziejów. To był kamień węgielny dwóch pierwszych dominikańskich wspólnot: nad Wisłą i Odrą. W Krakowie i we Wrocławiu zaczęli modlić się bracia w białych habitach.

Czesław urodził się około 1180 r. i był prawdopodobnie bliskim krewnym świętego Jacka. Przyszli na świat w Kamieniu Śląskim. Obaj zostali kapłanami diecezji krakowskiej, obaj w Italii zachwycili się stylem życia Dominika Guzmána i wraz z towarzyszącym im Hermanem Niemcem przyjęli z jego ręki habity. Wrócili do grodu Kraka. Zanim Czesław trafił stąd nad Odrę, skierowano go nad Wełtawę. W 1225 r. biskup Pragi zaprosił dominikanina do stolicy Czech, a w złotej Pradze powstała pierwsza wspólnota dominikańska. Później na zaproszenie wrocławskiego biskupa Wawrzyńca Czesław ruszył na północ. Został przeorem nowo powstałego klasztoru (1 maja 1226 r. bracia otrzymali parafialny kościół św. Wojciecha), a pięć lat później wybrano go na prowincjała zakonu. Brał wówczas udział w kapitule generalnej w Bolonii i kanonizacji ojca Dominika.

Déjà vu?

Wedle tradycji podczas oblężenia Wrocławia dzięki wstawiennictwu dominikanina tatarskie kule zaczęły przelatywać nad miastem, nie wyrządzając krzywdy mieszkańcom. Co więcej, miały spadać na samych najeźdźców, którzy widząc cud, odstąpili od oblężenia.

Zaraz, zaraz… Przecież niedawno pisałem o podobnym zdarzeniu! W artykule o Janie z Dukli, który za każdym razem, gdy kariera stawała przed nim otworem, wykonywał zwrot o 180 stopni i decydował się na ruch, który komentowano latami, wspominałem, że gdy w 1648 r. Lwów oblegli Tatarzy, franciszkanin ruszył na mury miasta z procesją z Najświętszym Sakramentem. Wówczas Chmielnicki z Tuhaj-bejem mieli ujrzeć „w chmurach wieczornych nad klasztorem bernardynów postać zakonnika klęczącego z wzniesionymi rękami i widokiem tym przestraszeni dali znak do odwrotu”. 407 lat wcześniej Czesław wykonał równie śmiały manewr. W 1241 r. Wrocław został opuszczony przez mieszczan i na rozkaz Henryka II Pobożnego, ze względów strategicznych, podpalony. Oblężenie niespodziewanie zakończyło się po kilku dniach. Nieprzyjaciel odstąpił. Dlaczego? Tradycja przypisuje to cudowi, który zdarzył się za sprawą pierwszego przeora dominikanów. Po jego gorliwej modlitwie na niebie miała pojawić się ognista kula albo – według innych przekazów – słup ognia lub zorza, która przestraszyła Tatarów. Historyk Norman Davies racjonalizuje to doświadczenie, pisząc, że być może „Ślązacy – jako pierwsi ludzie Zachodu – doświadczyli skutków militarnego wykorzystania prochu”, a Tatarów miała przestraszyć użyta przez nich samych „amunicja”. Czy tak było w istocie? Jan Długosz notował: „Czesław modlitwą swoją do Boga i pobożnemi łzami uwolnił miasto od oblężenia. Kiedy bowiem oddawał się modlitwom, słup ognisty z nieba spuścił się na jego głowę i miasto Wrocław z całą jego okolicą cudownym i niewysłowionym blaskiem oświecił. To zjawisko takim strachem i zdumieniem zdjęło Tatarów, że od oblężenia miasta raczej uciekli, niż odstąpili”.

Sława Czesława

Dziś patrzymy na podobne opisy z uśmieszkiem zażenowania. „Cud nad Wisłą?” – przed dwoma laty podczas świętowania setnej rocznicy zwycięstwa nad bolszewikami słychać było głośny chichot lewicy. To przecież jedynie sprawny manewr taktyczny Piłsudskiego!

Zapytałem o takie interpretacje abp. Grzegorza Rysia. Szedł z pielgrzymką na Jasną Górę i odpowiadał na moje pytania, leżąc zmęczony na karimacie, by obolały kręgosłup mógł zażyć odpoczynku. Rozmawialiśmy o kronikarskich zapiskach wspominających, że Szwedzi podczas oblężenia Jasnej Góry ujrzeli nad klasztorem wizerunek Maryi. Pytałem o Tę, która w Akatyście nazwana jest „obroną od wilków niewidzialnych”. „To prawda czy raczej pobożna metafora?” – zapytałem. „I to, i to. Niepotrzebnie dziś tak mocno rozdzielamy te światy. To prawda wyrażona metaforycznie. Marcin Jakimowicz nie jest owieczką, tylko człowiekiem, ale przecież ma pasterza, którym jest Jezus Chrystus” – odpowiedział jako historyk. Nawet jeśli kronikarze przeholowali i najeźdźcy ze Wschodu nie ujrzeli nad Wrocławiem zjawisk przypominających podniebne projekcje pobożnej wersji „Gwiezdnych wojen”, faktem jest, że cofnęli się i nie zdobyli miasta.

Ni ma jak Lwów

„A pan z Wrocławia?” – żartował przed laty Jan Pietrzak. „Z Wrocławia!”. „Ja też ze Lwowa!”. Marcin Widera, odpowiedzialny za Dom Modlitwy 24/7 we Wrocławiu (modlą się regularnie w kościółku św. Idziego na Ostrowie Tumskim), nie pochodzi wprawdzie ze stolicy Galicji ani z miasta wszędobylskich krasnali, lecz z Zabrza, jednak na dobre związał się z Dolnym Śląskiem. – Wierzę – opowiada z pasją – że modlitwa i post ocaliły miasto, w którym dziś mieszkam. Naprawdę wierzę, że tak się stało. Jak się o tym dowiedziałem? Sytuacja była przedziwna. W 2009 r. po raz kolejny poleciałem za ocean, do Międzynarodowego Domu Modlitwy IHOP w Kansas. Jeden z prowadzących konferencję, człowiek obdarzony darem proroczym, brał różnych „delikwentów” i wypowiadał nad nimi słowa, które usłyszał od Boga. Powiedział do nas – ekipy z Wrocławia (a nie miał pojęcia, skąd przyjechaliśmy!): „Studiujcie wydarzenia roku 1241”. Im dłużej o tym czytałem, tym bardziej byłem zdumiony. Bóg pozwolił mi spojrzeć w sposób duchowy na tę wielowątkową historię. Choć do Europy dochodziły słuchy, że coś niedobrego dzieje się na Wschodzie, niewielu wierzyło w te opowieści. Papież wprawdzie wysłał wysłanników, ale nie dawano im wiary. Do czasu, gdy Tatarzy splądrowali Gruzję. Polska była podzielona. Brat nie chciał pomóc bratu. Jak bardzo symboliczne są te zdarzenia! Nie było jedności, a wróg zajmował kolejne tereny. Sytuacja wydawała się beznadziejna. I wtedy błogosławiony Czesław stanął „w wyłomie muru”, ogłosił post i modlitwę. Dniem i nocą. I miasto zostało ocalone. Kroniki podają, że Mongołowie zobaczyli ogień spadający z nieba. Wiem, dziś na takie opisy patrzymy z kpiną, ale głęboko wierzę, że bitwy wygrywa się przez post i modlitwę.

Czesław zmarł 15 lipca 1242 r. W czasie zdobywania Festung Breslau w roku 1945 potężny kościół św. Wojciecha legł w gruzach. Ocalała jedynie kaplica z relikwiami patrona Wrocławia. Dziś u dominikanów możemy zobaczyć odtworzoną z czaszki rzeźbę twarzy błogosławionego. Jak się wydaje, łysawy dominikanin o przenikliwym spojrzeniu powtarza słowa św. Jakuba: „Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego”.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.