Zabawa konwencjami

Piotr Legutko

|

GN 27/2022

Kolejny sezon serialu „Stranger Things” (oczywiście nie ostatni) był wydarzeniem sezonu. Przynajmniej takie wrażenie można odnieść podczas lektury licznych recenzji (oczywiście entuzjastycznych), nie wspominając o potężnej kampanii reklamowej zaprogramowanej przez Netflix.

Zabawa konwencjami

Serial już dawno stał się wydarzeniem kulturowym, przywracając do obiegu modę i muzykę lat 80. Z każdym sezonem odcinki są coraz dłuższe, a opowieść wcale nie zmierza do jakiegoś rozwiązania. Czyli standard, jeśli chodzi o tego typu produkcje.

Kto dopiero przy okazji czwartej serii „Stranger Things” uzna, że wreszcie trzeba sprawdzić, co wzbudza aż takie zachwyty, może czuć się rozczarowany. Fabuła – zwłaszcza w pierwszym sezonie – przypomina filmy dla młodzieży. Główni bohaterowie to grupa uczniów podstawówki rozbijająca się rowerami z epoki i spędzająca długie godziny przy grach planszowych lub automatach. Szybko jednak kino familijne przechodzi w horror, zarówno jeśli chodzi o klimat, jak i przedziwne stwory wkraczające do akcji. Jest strasznie… ale bez przesady. Dokładnie jak w popularnych filmach grozy z końca ubiegłego wieku, do których scenarzyści wprost nawiązują. Jest to bowiem zabawa konwencją, układanie nowego obrazka ze starych puzzli.

Popularność „Stranger Things” ma więc dokładnie te same korzenie co sukces kolejnych filmów o Batmanie czy Avengersach. Łączy pokolenia, bo dla młodych widzów jest odkryciem, dla starszych powrotem do komiksowej krainy dzieciństwa. Jest trochę tak jak z ojcem szalejącym z dziećmi na sankach. Niby jest na górce dla nich, ale przecież sam też zjeżdża. I świetnie się bawi. Dialogi serialowe są pisane na dwóch planach. Pełno w nich żartów i aluzji czytelnych tylko dla dorosłych. Ale dopiero po kilku odcinkach nabieramy pewności, że właściwie nie jest to serial dla dzieciaków.

Sporo w recenzjach dywagacji nad przesłaniem „Stranger Things”, prób pogłębienia czy nowego odczytania fabuły. Brakuje natomiast dość prostej konstatacji, że jest to klasyczny produkt infantylizacji kultury masowej. Można oczywiście doszukiwać się tu opowieści o ciemnej stronie natury człowieka, demonach, które w każdym z nas drzemią, o zagrożeniach związanych z grzebaniem przez naukowców w ludzkim mózgu. Można też stwierdzić, że w gruncie rzeczy cały czas krążymy wokół tych samych mitów, sprawdzamy, co jest po drugiej stronie lustra. Ale to klasyczne ściemnianie. Tego typu filmy to po prostu kolejna wyprawa z saneczkami na górkę. I już bez dzieci.

Pewnie nie ma w tym nic zdrożnego. Co więcej, potwory pożerające ludzi, zombie czy wampiry mniej mieszają w głowach niż współczesne naturalistyczne filmy o zwyrodnialcach. Zabawa konwencjami to rozrywka nieszkodliwa, ale utrzymująca widzów w przeszłości. Kiedyś jednak trzeba dorosnąć.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.