Bóg przywrócił mi głos

GN 27/2022

publikacja 07.07.2022 00:00

O zawróceniu z drogi zniewolenia i piosenkach, które są świętowaniem wolności, opowiada Cat Rea.

Bóg przywrócił mi głos Roman Koszowski /Foto Gość

Szymon Babuchowski: Pochodzisz z muzykującej rodziny. Twój tata, Adrian Rea, jest perkusistą, kuzynem słynnego Chrisa Rea, grał nawet przez pewien czas w jego zespole…

Cat Rea: Tak, kiedyś cała nasza rodzina żyła razem w jednym dużym domu w Middles­brough na północy Anglii, który kupili wspólnie mój dziadek i jego brat, ojciec Chrisa. Oni byli Włochami z pochodzenia i prowadzili wspólnie duży biznes, produkowali lody. W ich domu muzyka zawsze była obecna, bo muzykowali nie tylko mój tata i Chris. Na perkusji gra także wujek Mark, z kolei jeszcze inny wujek był śpiewakiem operowym. Kiedy Chris Rea podpisał kontrakt płytowy, tata uczestniczył w jego nagraniach, jeździł też z nim na trasy koncertowe po Europie. Ale kiedy Chris wydał singiel „Driving Home for Christmas”, który okazał się wielkim sukcesem, jego menedżer powiedział do niego: zwolnij tych muzyków, zatrudnij innych, z Londynu. I Chris musiał im wszystkim powiedzieć bye. To było dla nich trudne, bo wcześniej mocno się w to zaangażowali…

Jak wpłynął na Ciebie fakt, że dorastałaś w otoczeniu muzyków?

Mój tata miał w domu studio. Jako dziecko przychodziłam tam, słuchałam jego zespołów. Najpierw zakochałam się oczywiście w perkusji. Tata też pisał piosenki, ale sam bardzo mnie zniechęcał do muzycznego biznesu – uważał, że to nie będzie dla mnie dobre, i chciał, bym zajęła się czymś zupełnie innym. Mimo to jako szesnastolatka rozpoczęłam naukę w muzycznym college’u i gdy miałam osiemnaście lat, zaczęłam występować na scenie.

Ale śpiewałaś już wcześniej, jako dziewczynka?

Tak, ale byłam wtedy bardzo, bardzo nieśmiała i przez to nie udawało mi się śpiewać tak dobrze, jak chciałam. To był mój koszmar. Pamiętam, jak przybiegałam do domu ze szkoły i próbowałam naśladować Christinę Aguilerę czy inne wokalistki. Ciągle byłam jednak niezadowolona z efektów – nienawidziłam tego, jak śpiewałam, nie mogłam tego słuchać. To się zmieniło dopiero wtedy, gdy poszłam do ­college’u. Tam nauczyłam się występować przed ludźmi.

Mimo to, gdy byłaś nastolatką, zaczął się dla Ciebie mroczny czas. Co się stało?

Relację moich rodziców nazwałabym „toksycznym małżeństwem”. Bywały takie okresy, w których dom stawał się bardzo nieprzyjaznym środowiskiem. Mama i tata rozwiedli się, kiedy miałam piętnaście lat. Tata odszedł wtedy i nawet nie wiedzieliśmy dokąd. Mama się załamała, a na mnie cała ta sytuacja wpłynęła bardzo źle. Nagle stałam się bardzo zbuntowana – zaczęłam pić alkohol, zażywać narkotyki, ciągle zmieniałam chłopaków. Mniej więcej w tym samym czasie moi przyjaciele ze szkoły, którzy byli chrześcijanami, zabrali mnie na festiwal Soul Survivor [Ocalała Dusza – przyp. Sz.B.], który odbywał się w Watford. Czułam, że słowa, które były tam głoszone, dotyczą mnie. Usłyszałam wtedy, że zostałam ocalona przez Jezusa, przeżyłam nawet chrzest w Duchu Świętym. Ale przede mną była jeszcze długa droga, bo właśnie w tym czasie wszystko zaczęło się w moim życiu walić.

Jak głęboko weszłaś w świat używek?

Middlesbrough, w którym dorastałam, nie jest zbyt przyjaznym miejscem dla młodych ludzi. To obszar sporej biedy, z którą wiążą się różne zagrożenia. Ze znajomymi, których wtedy miałam, zażywałam „imprezowe” narkotyki, takie jak kokaina czy ecstasy, po których ma się różne halucynacje. To był czas, kiedy chciałam uciec od wszystkiego, co się wydarzyło. Do tego dochodził fakt, że moja mama była alkoholiczką, więc miałam w sobie większą podatność na różnego rodzaju uzależnienia. Wszystkiego, czego próbowałam, zaczynałam nadużywać. Taki styl życia prowadziłam przez sześć, siedem lat, może nawet dłużej. W tym czasie rzuciłam college, zaczęłam pracę w hotelarstwie i nawiązywałam bardzo złe relacje z chłopakami. Byli wśród nich narkotykowi dealerzy, więc możesz sobie wyobrazić, o czym mówię. Nie czułam się wtedy częścią Kościoła, byłam tylko ja sama z moimi problemami. Coś złego, nieznanego, pociągnęło mnie i nie potrafiłam znaleźć drogi, którą mogłabym wrócić.

Dziś jesteś uśmiechniętą dziewczyną, wyglądasz na szczęśliwą. Jak zatem udało Ci się zawrócić?

Gdy wciąż jeszcze żyłam tamtym życiem, związałam się z wytwórnią płytową EMI. Na nieszczęście miałam „nadużywającego” menedżera, który w dodatku cały czas mnie kontrolował. W wieku 24 czy 25 lat podpisałam trzyletni kontrakt i krótko potem zaczęłam dostawać ataków paniki, zamykać się w sobie. Miałam objawy agorafobii, bałam się wychodzić z domu. Kiedy zostało mi sześć miesięcy do końca kontraktu, zdecydowałam, że zrobię sobie przerwę i wyjadę do Turcji. Tam nawiązałam kolejną toksyczną relację, tym razem z tureckim chłopakiem, uzależnionym od alkoholu i narkotyków. A ja bardzo chciałam już wtedy z tym wszystkim skończyć. Wzięłam ze sobą Biblię, bo mimo tych wszystkich drastycznych doświadczeń głęboko w środku wiedziałam, że to przeżycie, które miałam w wieku 15 lat, było prawdziwe. Wiedziałam, że Bóg jest Kimś rzeczywistym. Tyle że w mojej głowie cały czas tkwiło kłamstwo, w które uwierzyłam, że zaszłam za daleko i że Bóg nie może mi wybaczyć. Ale pewnej nocy w Turcji po prostu otworzyłam Biblię na słowach z Ewangelii św. Jana: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Przeczytałam to i zaczęłam płakać. To było doświadczenie Boga. Przepraszam... [Cat ociera łzy – przyp. Sz.B.].

Nie szkodzi.

To było coś tak rzeczywistego... Po tylu latach myślenia, że Bóg mnie nie kocha i nie troszczy się o mnie, w jednym momencie On stał się dla mnie znowu prawdziwym Bogiem, który działa w moim życiu. Doświadczyłam Jego mocy. Ten turecki chłopak w tym czasie spał, a ja zaczęłam modlić się językami i w końcu zasnęłam. A kiedy wstałam, wiedziałam już, że to wszystko odeszło: narkotyki, picie, wszystkie uzależnienia, kłamstwa, którymi żyłam. To działanie Bożej mocy było tak silne, że nawet ten chłopak, kiedy się obudził, powiedział: „Miałem sen, że ktoś wręczył mi tę twoją książkę, mówiąc: jestem drogą, która prowadzi cię do wyboru”. A on był muzułmaninem... Jeszcze w tym samym dniu zarezerwowałam bilety i spakowałam walizki. Po powrocie do Anglii od razu poszłam do kościoła Hillsong w Newcastle. Tam zaczęłam służyć, podnosić się, zbierać swoje życie do kupy. Trzeba jeszcze dodać, że w międzyczasie prawie straciłam głos. Wcześniej miałam trzyoktawową skalę, a przez narkotyki zredukowała się ona do... połowy oktawy. Ale Bóg przywrócił mi głos!

Twoje życie też zmieniło się od razu, czy to był proces?

Doświadczyłam działania Bożej mocy w jednym momencie, ale moja droga do zbawienia trwa cały czas. Nigdy przecież nie możemy powiedzieć, że jesteśmy całkiem zdrowi i że już osiągnęliśmy pełnię. Codziennie trzeba dokonywać wyborów. Ale cegła po cegle Jezus mnie odbudowuje.

Kiedy zapragnęłaś, żeby ta przemiana znalazła odzwierciedlenie w Twoich piosenkach?

Myślę, że Bóg zaszczepił we mnie to pragnienie, gdy wróciłam do Kościoła. Przez następne trzy, cztery lata to dojrzewało, pracowało we mnie. Potem moja mama nagle zachorowała na raka i opiekowałam się nią przez rok. W 2017 roku mama zmarła. Wtedy Bóg przemówił do mnie. Usłyszałam w środku: chcę, żebyś przeprowadziła się do Londynu i tworzyła tam muzykę. Więc zrobiłam to, przeniosłam się do Londynu. Ponownie związałam się z przemysłem muzycznym, ale teraz współpracuję z cudownymi ludźmi, chrześcijanami, którzy pomogli mi wydać mój album „Redemption”. To Bóg wlał we mnie pomysły na wszystkie piosenki, które teraz śpiewam. One bazują na mojej historii, to moje świadectwo.

Śpiewasz nowoczesną, bardzo energetyczną, czasami wręcz taneczną muzykę. Czy myślisz, że to dobry nośnik dla tekstów mówiących o relacji z Bogiem?

Tak, bo Bóg naprawdę lubi zabawę, odkryłam to! Kocham różne gatunki muzyczne, ale wszystko zależy od tego, co chcę w danym momencie wyrazić. Dla mnie te piosenki są świętowaniem tego, co się stało w moim życiu, świętowaniem wolności. Muzyka, która przychodzi od Boga, jest prezentem. Wierzę, że każdy rodzaj muzyki – czy to klasyczna, czy rozrywkowa, czy jazz – może być użyty dla chwały Boga i służyć Mu.

Zapowiadasz, że Twój nowy materiał będzie brzmiał bardziej surowo. Co to znaczy?

Kocham żywe instrumenty, ich brzmienie, a z powodu lockdownu nie mogłam wejść do studia z żywym bandem podczas nagrywania płyty „Redemption”. Dlatego wiele dźwięków zostało tam wygenerowanych komputerowo. Teraz będzie więcej autentycznych brzmień. To ciągle jest chwytliwa muzyka, ale bardziej uduchowiona. Nowy singiel „Wastelands”, który ukaże się w lipcu, jest zakorzeniony w muzyce gospel i soul, i zaaranżowany po prostu na gitarę, bas i perkusję.

Jakie przesłanie chciałabyś skierować do młodych ludzi w Polsce?

Że dla każdego z nich Bóg przygotował coś specjalnego. Nieważne, w jakim jesteś wieku. On nie złości się na ciebie, tylko się tobą zachwyca. Dla Niego nigdy nie będziesz zbyt zły, żeby móc się do Niego zbliżyć. Kiedy byłam młodsza, uwierzyłam, że On tylko czeka, żeby mnie ukarać za złe rzeczy, które zrobiłam. A to w ogóle nie jest prawda. On jest zawsze gotowy, żeby przyjąć Cię ze swoją miłością, nawet jeśli myślisz, że jesteś od Niego bardzo daleko. •

Cat Rea

Brytyjska wokalistka i autorka piosenek. Wydała płytę „Redemption” (2021). W czerwcu gościła w Mysłowicach na koncercie „Bądź jak Jezus”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.