Liczenie ran

ks. Adam Pawlaszczyk ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 27/2022 Otwarte

publikacja 07.07.2022 00:00

Tym razem rozpoczynam w Zamościu, w którym, jak twierdzi jeden z moich znajomych, czas płynie wolniej niż na Śląsku, ale tradycyjne cebularze bywają bezczeszczone jakimiś nowymi ulepszeniami nie do zaakceptowania.

Liczenie ran

O tym urokliwym mieście można by opowiadać godzinami, choćby dlatego, że jego historia jest naprawdę wyjątkowa: tzw. Ordynacja Zamojska stanowiła od XVI do XX wieku swoiste państwo w państwie, jednostkę samodzielną administracyjnie i gospodarczo, z własną uczelnią, drukarnią i sądem. A że nogi w tym tygodniu poniosły nas na Roztocze i stamtąd przygotowaliśmy kolejny odcinek naszego wakacyjnego cyklu „Smaczna Polska” („Roztoczowe love” – ss. 68–73), temat ordynacji, na której terenie zgodnie żyli ze sobą wyznawcy różnych religii, pojawił się w sposób oczywisty. Agnieszka Huf napisała między innymi o tym kulturowym i religijnym miksie, który najwyraźniej widać w Szczebrzeszynie: „Na rzut kamieniem od stojącego na rynku pomnika najsłynniejszego polskiego chrząszcza znajdują się dwa kościoły katolickie, prawosławna cerkiew i synagoga, w której mieści się obecnie dom kultury. W regionie żyli także grekokatolicy i protestanci. (…) Ślady judaizmu widać w okolicy co krok. Nic w tym dziwnego, nasi starsi bracia w wierze licznie zamieszkiwali te ziemie – w leżącej nieopodal Zamościa Izbicy w okresie międzywojennym Żydzi stanowili ponad 90 procent mieszkańców!”.

Tak się składa, że w tym numerze „Gościa Niedzielnego” obok relacji z urokliwego Roztocza i przypomnienia o jego różnorodności kulturowej, znajdzie Czytelnik tekst o sprawie ostatnio głośnej – odwołaniu przez ministerstwo edukacji Izraela wyjazdów do Polski dla uczniów szkół średnich („Polska nie gryzie” – ss. 52–53). Przyczyna: polskie władze odmówiły zgody na to, by ochraniający te wycieczki agenci mogli na terytorium Polski nosić broń. Dyskusja na temat tych edukacyjnych wyjazdów trwała od miesięcy, polska propozycja dotyczyła również kwestii osób oprowadzających młodzież po Polsce (oraz odwiedzanych miejsc, bo – jak wiadomo – młodzież izraelska mogła zapoznać się najczęściej jedynie z obozami koncentracyjnymi), ale rozmowy spełzły na niczym. Problem sygnalizowany przez Jacka Dziedzinę polega na tym, że w świadomości wielu młodych Izraelczyków odwiedzających nasz kraj pozostawał obraz ukształtowany na podstawie wizyty w Auschwitz, można więc przypuszczać, „z jakim wyobrażeniem o Polsce dorastają ci młodzi, z których część będzie tworzyć kolejne elity i kolejne izraelskie rządy”. Jeszcze raz powraca więc problem dialogu – o sprawach naprawdę istotnych, i nie zanosi się na to, by miało być lepiej, skoro nowy premier Izraela twierdzi, że w naszym kraju zabrania się delegacjom izraelskim mówić o kolaboracji Polaków z nazistami w czasie Holokaustu.

Liczenie sobie nawzajem ran metodą „kto ma więcej” nie jest dobrym rozwiązaniem, jak stwierdził przywołany przez Jacka Dziedzinę izraelski pisarz Jossi Klein Halevi. Racja – bo są to rany, których wymiernie opisać się nie da, choć boleć będą na zawsze, a zapominać o nich nie należy. Wybaczać – trzeba. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.