Podziemni ogrodnicy

Szymon Babuchowski, zdjęcia Henryk Przondziono

|

GN 48/2010

publikacja 02.12.2010 10:41

Po szychcie uprawiają ogródki, ale to pod ziemią poznają świat od podszewki. W huku, wilgoci, zmiennej temperaturze, w strefach zagrożonych wybuchem i tąpnięciami zbierają czarny plon swojej pracy.

Podziemni ogrodnicy

Sygnalista dzwonkiem daje znak, że zaczyna się zjazd. Ruszamy stłoczeni w ciemnej klatce kopalnianej windy, rozświetlanej jedynie lampkami, przewieszonymi przez ramię. Na drugim ramieniu ciąży aparat tlenowo-ucieczkowy, na wypadek, gdyby na dole zabrakło nam tlenu. Na głowach mamy hełmy. – Górnik pod ziemią nigdy nie zdejmuje hełmu – podkreśla nadsztygar Roman Antonik. – Takie rzeczy to tylko w filmach pokazują.

Wszyscy mówią: szczęść, Boże

Winda, pokonująca 6 metrów w ciągu sekundy, trzęsie tak, że trudno utrzymać w niej równowagę. Jeszcze chwila i jesteśmy ponad pół kilometra pod ziemią, na poziomie 550. Przenikliwy chłód wita nas, gdy wychodzimy z klatki. Krzysztof Węcel i Paweł Warmuz, inżynierowie BHP z katowickiej kopalni „Wieczorek”, prowadzą nas w miejsce nazywane, trochę na wyrost, „dworcem osobowym”. Przypomina ono raczej zminiaturyzowaną stację metra. Z trudem wciskamy się do maleńkich wagoników, mieszczących zaledwie dwanaście osób. Zasuwamy drzwi i już kołyszemy się ciemnym korytarzem do miejsca, gdzie zaczyna się nasz chodnik. Ruszamy w głąb. Obok nas terkocze taśmociąg z węglem. Pod stopami chlupocze woda, nad sobą widzimy półki z pyłem kamiennym. To zapory przeciw wybuchowi. – Jeśli nastąpiłaby eksplozja pyłu węglowego, obłok spadającego z półek pyłu kamiennego zneutralizuje go – tłumaczy Krzysztof Węcel. Wchodzimy w strefę szczególnego zagrożenia tąpaniami. – Proszę zobaczyć, jak wzmocniona jest obudowa chodnika – pokazuje Paweł Warmuz. W trakcie wydobycia w strefie może przebywać maksymalnie osiem osób. – Muszę wycofać część ludzi, żebyście mogli wejść – mówi Roman Antonik. Mijają nas kolejni górnicy. „Szczęść, Boże” – słyszymy co chwilę. Tak się tu wszyscy pozdrawiają.

Węgla wystarczy
Przodek jest rozpoczęty, to znaczy, że prostopadle do chodnika, którym podążamy, został wydrążony korytarz. Na razie ma on długość 12 metrów. – Potrzeba 14, żeby móc wprowadzić kombajn – wyjaśnia Paweł Warmuz. Praca na przodku to najpierw wiercenie otworów w węglowej ścianie, zakładanie ładunków wybuchowych i wycofywanie załogi. Potem strzał i transport urobku na powierzchnię. Kiedy wchodzimy, górnicy właśnie łopatami wybierają węgiel, żeby móc zabezpieczyć siatką łuki wyrobiska. Im dalej podążamy chodnikiem, tym robi się cieplej. W końcu wchodzimy w inny korytarz, prowadzący do ściany, na której pracuje już kombajn. Tu jest szczególnie niebezpiecznie, więc górnicy też muszą być najbardziej doświadczeni. Andrzej Klekociński spędził w kopalni 19 lat. Pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego, na Śląsk przyjechał za pracą w okresie transformacji ustrojowej. – Pracujemy 7,5 godziny, od szóstej rano – opowiada. – Jak się przychodzi do domu, to człowiek tylko marzy, żeby skończyć obiad, wywinąć nogi do góry i spać. Ale wszyscy cieszą się, że mają pracę. – Węgla starczy jeszcze na dobrych parę lat – mówią.

Kopalniany zegar

Kopalnia „Wieczorek” jest jedną z najstarszych na Górnym Śląsku – jej początki sięgają 1826 roku, kiedy to powstało pole górnicze „Morgenroth” (Jutrzenka). 7 lat później zakupiła je spółka Georg von Giesches Erben, ta sama, która na przełomie XIX i XX wieku stworzyła Nikiszowiec i Giszowiec – dwa robotnicze osiedla uchodzące dziś za unikat w skali europejskiej. Spadkobiercy Gieschego dobrze wiedzieli, że aby zatrzymać górników przy kopalni, trzeba zapewnić im mieszkania i warunki, w których będą mogli wychować potomstwo.Dlatego w budowanych przez nich osiedlach była szkoła, poczta, sklepy i pralnia z maglem. A wszystko łączył „Balkan” – bezpłatna kolejka, która woziła górników na szychtę albo na piwo. „Wieczorek” sięga aż po Giszowiec, zbudowany według przyświecającej architektom idei „miasta-ogrodu”, jednak najstarsza część kopalni przylega do ceglanego świata Nikiszowca, z brukowanymi uliczkami i górującą nad wszystkim wieżą neobarokowego kościoła św. Anny. Osiedle połączonych arkadami dwupiętrowych bloków jest jak twierdza, której upływ lat zdaje się nie dotykać. W ten krajobraz wpisuje się także zabudowa kopalni. Wprawdzie nie ma już „Balkana”, ale zegar na malowniczej wieży cechowni szybu „Pułaski” nadal odmierza czas w górniczej dzielnicy.

Czerń wokół oczu

Choć na Śląsku wydobywa się dziś znacznie mniej węgla niż dawniej, kopalnia – jak zaznacza dyrektor Marek Pieszczek – to ciągle ogromne przedsięwzięcie logistyczne, a ruch pod ziemią musi być stale monitorowany. W dyspozytorni, przypominającej centrum dowodzenia, Bogusław Brajlich obserwuje jednocześnie kilka monitorów. – Mam kontakt z każdą ścianą z osobna – mówi. – Te zielone linie to pracujące urządzenia. Jeśli któreś z nich stanie, od razu pojawi się czerwony kolor. Wtedy muszę reagować. Obok, w dyspozytorni metanometrycznej, Arkadiusz Kosma śledzi wskazania kopalnianych czujników: poziom metanu, tlenku węgla, przepływ powietrza. – Gdyby coś się działo podejrzanego na dole, w ciągu 5 sekund mam rozeznanie sytuacji. – Dyspozytor musi znać miejsce każdego „zawodnika”, wiedzieć, w którym rejonie fedruje – podkreśla Bogusław Brajlich.

– Każdy pracownik loguje się do systemu za pomocą dyskietki. Na przykład dzisiaj pod ziemię zjechały 483 osoby. Dzyń, dzyń! Zmiana właśnie wyjeżdża do góry. Wychodzą umorusani, szybko oddają aparaty, lampy. W szatni zdejmują z siebie robocze ubrania i wciągają je łańcuchami pod sufit, żeby się przewietrzyły. Potem nadzy, jak ich Pan Bóg stworzył, idą do łaźni. Gdy przebiorą się w swoje codzienne stroje, czują wreszcie, że skończyła się szychta. Tylko czarne obramowania oczu, trudne do zmycia, przypominają o ich górniczej tożsamości. Niektórzy, wychodząc, kłaniają się jeszcze figurze św. Barbary w korytarzu. – Pójdzie Pan zaraz spać? – pytam po szychcie Janusza Karkowskiego, górnika z 27-letnim stażem. – Gdzie tam! – śmieje się. – Dom i ogródek też czekają. Muszę się nimi zająć.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.