Merengue, cygara i rum

Tomasz Rożek, zdjęcia Józef Wolny

|

06.10.2010 15:03 GN 40/2010

publikacja 06.10.2010 15:03

Trudno powiedzieć, czy Santo Domingo, stolica Dominikany, jest bardziej hałaśliwa czy bardziej kolorowa. Czy bardziej pobudzają tutaj dźwięki, kolory czy zapachy.

Merengue, cygara i rum Józef Wolny

W Dominikanie byłem dwa razy. Dominikana w dwóch odsłonach. Dosłownie. Za pierwszym razem dobre hotele z basenami, palmy, opisywane w przewodnikach zabytki, turyści, stragany z pamiątkami i ciepłe Morze Karaibskie. Za drugim razem widziałem płynące obok tego wszystkiego wolno życie. Doświadczyłem niespotykanej dla mnie wcześniej mieszaniny kolorów, smaków i zapachów na największym miejskim targowisku w Santo Domingo. Byłem przypadkowym świadkiem ślubu w najstarszym w Nowym Świecie murowanym kościele. Odwiedziłem małą manufakturę cygar. A gdy wpadłem w kłopoty, poznałem niezwykłą gościnność i otwartość Dominikańczyków. Dali mi nocleg, żywili i opiekowali się mną, gdy byłem chory.

Odsłona pierwsza – zwiedzam

Kilka miesięcy po silnym trzęsieniu ziemi pojechałem z fotoreporterem GN Józkiem Wolnym na Haiti. Chcieliśmy zrelacjonować tragiczną sytuację dotkniętych kataklizmem ludzi. Haiti i Dominikana leżą na jednej wyspie. By dostać się do Haiti, lądowałem w Dominikanie. Przed wynajęciem małego samolotu spędziłem w Santo Domingo, stolicy Dominikany, trzy dni. Przez trzy dni zachowywałem się jak wzorowy turysta. Z przewodnikiem w ręku spacerowałem po uliczkach starego miasta, byłem na Plaza España, gdzie stoi murowany dom Kolumba, i leniwie popijałem dziwnie smakujące piwo w Parque Colon, tuż obok Catedral Basilica Menor de Santa Maria, najstarszego murowanego kościoła w Nowym Świecie. Słyszałem muzykę Michaela Jacksona, widziałem tłumy turystów, handlarzy wszystkim co się da i pucybuta Pedro, który pod pomnikiem Krzysztofa Kolumba od 25 lat czyści buty. Dzisiaj najczęściej bogatym Niemcom, Amerykanom, Francuzom i Hiszpanom. Lot awionetką na Haiti trwał nie więcej niż 2 godziny. Po kilku dniach bardzo trudnego pobytu w doszczętnie zniszczonej stolicy Porta-au-Prince, wracałem do cywilizacji. Do Dominikany. Tego samego dnia miałem lecieć do Europy. Był wieczór, lało, bo rozpoczynała się pora deszczowa. Czekałem, aby już usiąść w samolocie, zasnąć i obudzić się w Europie. Taki był plan, ale plany czasami biorą w łeb. Wszystkie loty do Europy zostały odwołane, bo na Islandii wybuchł wulkan Eyjafjallajökull. Nikt nie wiedział, kiedy samoloty znowu wzbiją się w powietrze. Mój bilet na lot AirFrance do Paryża był niewiele wart. Co robić? Czekać na lotnisku czy wracać do miasta? Jak czekać, to gdzie? Na ławce w hali odlotów? A jak wracać, to do kogo? Przecież nie mieliśmy noclegu. Nie wiem jak innym, ale mnie zdarza się to często. Coś, co wydaje się tragedią, za chwilę okazuje się zbiegiem szczęśliwych okoliczności. Z Dominikany wyleciałem tydzień później, niż planowałem.

Odsłona druga – przyglądam się

Nocleg znaleźliśmy u ks. Benito. – Zostańcie tu, jak długo chcecie – powiedział na wstępie. To człowiek wszechstronnie wykształcony i, jak zdążyłem zauważyć, powszechnie szanowany. Zna języki obce, co w Dominikanie jest raczej rzadkością, i skomplikowaną historię Polski. Ks. Benito jest proboszczem parafii San Antonio de Padua, w samym centrum miasta. To dzięki mieszkaniu w jego domu zobaczyłem inne oblicze Santo Domingo. Miasta biednego, ale z niezrozumiałych dla nas, Europejczyków, powodów radosnego i uśmiechniętego. Miasta bardzo głośnego, w zasadzie niezależnie od pory dnia i nocy. Śmiech miesza się tu ze śpiewem, głośne rozmowy z warkotem rozklekotanych samochodów (w Polsce takich nikt by nawet nie zarejestrował). Charakterystyczna dla Dominikany muzyka merengue z samochodowymi klaksonami. Tych używa się tutaj tak jak u nas migaczy. Santo Domingo to miasto nie tylko głośne, ale i kolorowe. Nie neonami kasyn, feerią ulicznych świateł i luksusowych wystaw sklepowych, tylko kolorowe ludźmi, przyrodą i owocami. Sprzedają je tutaj wszędzie. Poszatkowane i obrane kawałki trzciny cukrowej, soczyste ananasy czy mleko ze świeżego kokosa można kupić na ulicy tak jak u nas precelki. Ale prawdziwy owocowy raj spotkałem na targu. W godzinach rannych prawie każdy plac zamienia się w targowisko, ale największe w mieście to Mercado Modelo. Położone w dzielnicy San Carlos, na północ od starego miasta, przez turystów jest odwiedzane raczej sporadycznie. Targ zajmuje przynajmniej dwa kwartały ulic. Niektóre produkty są tutaj sprzedawane na chodniku, inne na zdezelowanych straganach, jeszcze inne w prowizorycznych sklepach w starych domach. Jedno jest pewne. Tutaj nic nie spełnia norm sanepidu.

Odsłona trzecia – doświadczam

W Modelo można kupić wszystko. Owoce i jarzyny, z których wielu nigdy wcześniej nie widziałem. Mięso przetrzymywane w warunkach dalekich od sterylnych (niektóre mięso jeszcze chodziło na własnych nogach), kwiaty, kawę, kakao, rękodzieło, przyprawy, zioła i maści na wszelkie dolegliwości. Zaraz obok święte figurki, niektóre naturalnych rozmiarów (szczególnie dużo figur św. Łazarza – St. Lazaro). Pomiędzy straganami ze słomkowymi kapeluszami i koszykami z trzciny, wyłożone na chodniku kolorowe magazyny z lat 70. ubiegłego wieku. Liście agawy, pokrojone na plasterki kaktusy i kawałki kory jakiegoś drzewa. Kupiłem mieszaninę ziół i kory, którą trzeba zalać dominikańskim rumem i miodem, by po tygodniu mieć butelkę tradycyjnej nalewki – mamajuany. Każda część targowiska pachniała inaczej. Przy słomkowych kapeluszach czułem zapach starej, wypełnionej sianem stodoły. Przy owocach słodki zapach ananasów i pomarańczy. W magazynie przypraw od wrażeń zapachowych kręciło mi się w głowie. Zapach był tak intensywny, że – mógłbym przysiąc – czułem go nie tylko w nozdrzach, ale nawet w ustach. Przy stoiskach z mięsem… o tym wolę nie pisać. W Mercado Modelo spędziłem ponad pół dnia. Ale tego, czego szukałem, tutaj nie było. Liczyłem, że na każdym kroku znajdę niewielkie wytwórnie dominikańskich cygar. W końcu zacząłem pytać. Ktoś tyłami sklepów przeprowadził mnie na sąsiednią przecznicę. Tutaj poznałem Mauricio, 25-latka, który od kilku lat jest torcedorem, czyli zwija cygara. W sklepiku, prowadzonym przez jego rodzinę, był specjalny stolik do ręcznego robienia cygar. Obok drugi, mniejszy, do naklejania na nich pierścienia i pakowania. Na tyłach sklepu w magazynie, gdzie wilgotność wynosiła 65 proc., przechowywane były cygara. Leżały w równych rządkach, na każdej półce inny rodzaj.  Mauricio opowiadał mi o suszeniu, zbieraniu i mieszaniu liści tytoniu. Wytłumaczył, dlaczego niektóre cygara są nudne, i jaki wpływ na smak ma ich długość, średnica i kształt. Pokazał też, jak cygara powinny być palone. Dopiero po tej rozmowie zdałem sobie sprawę z tego, że wybór odpowiedniego cygara to złożona sprawa. No bo czy lepsze jest robusto czy może celebra? A może presidente, które można palić nawet przez trzy godziny, zwężane na końcach torpedo czy niewielkie cigarillos. Nie mówiąc już o corona, perfecto, gordito i plecionych jak warkocz culebras. Cóż to takiego cygara – mogłoby się wydawać. Takie inne papierosy. Nic bardziej błędnego. Cygara dla Dominikany są jak wino dla Francji. Czasami używają ich nałogowcy, ale robi się je dla smakoszy.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
  • Zobacz więcej w bibliotece
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.