Kurdyjskie oczy Dobrej nowiny

Andrzej Kerner, zdjęcia Henryk Przondziono

|

GN 23/2010

publikacja 11.06.2010 23:39

Pojechaliśmy tam, gdzie żyją Kurdowie - jeden z największych narodów na świecie niemających własnego państwa.

Padają pytania: – moją matkę też stworzył Bóg, ale ona mówi tylko po kurdyjsku. Dlaczego nie wolno jej mówić w tym języku?! Wypędzają nas z naszych wiosek w górach, ale w miastach nie ma dla nas pracy. Co mamy robić? Zabijają nasze dzieci, zamykają je do więzień. Dlaczego? Nie pozwalają nam być tym, kim jesteśmy? Dlaczego? Walczymy w górach, bo nie mamy wyboru. Gdybym nie miał rodziny, też bym walczył – Şahin klęczy naprzeciwko mnie, po drugiej stronie obrusu z ceraty leżącego na podłodze, i zadaje mi dramatycznym głosem pytania, na które nie mam odpowiedzi. Jego oczy płoną.



Wypas owiec w górach nad jeziorem Van




Dzieci kurdyjskie: biedne, a pełne radości.


Nie ma takiego imienia
Kolacja, na którą zaprosił nas Şahin, dobiega końca, ale nie mamy ochoty odchodzić. Siedzimy na podłodze wyścielonej dywanami, oparci o poduszki, nasyceni kawałkami marynowanych bakłażanów, papryki, jakiejś grubolistnej kapusty, świeżymi pomidorami, sałatą, melonem i wspaniałym, aromatycznym serem owczym z ziołami. Şahin, chcąc nas ugościć jak najlepiej, kupił nawet kurczaka, na którego rodzinę stać tylko w czasie wielkich świąt. Trzy córeczki Şahina wstają, zaczynają tańczyć i śpiewać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.