Palma odbiła

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Józef Wolny

|

GN 04/2010

publikacja 29.01.2010 09:29

Mijam dwa potężne lwy, o nogi ociera mi się Tygrys. Nad głową dojrzewają banany i kuszące soczyste mandarynki, a szesnastometrowe palmy rzucają miły cień. Południowa Azja? Środkowa Afryka? Zasypane śniegiem Gliwice.

Palma odbiła Józef Wolny

Kap, kap, kap – na ogromne liście fikusa dębowego spadają krople wody. Groźnie łypie okiem waran nilowy. Mijam palmę butelkową, z charakterystyczną kłodziną w kształcie butelki, i ogromne paprocie drzewiaste. Dziś rosną w rozpalonej słońcem Australii czy na wyspach Oceanu Indyjskiego. Aż nie chce się wierzyć, że kiedyś (w karbonie i dewonie) były bardzo powszechne na terenie dzisiejszych Gliwic. Czytam tabliczkę przy kakaowcu: „Zawsze zielone rośliny uprawiane dla nasion, z których wytwarza się kakao. Przywiózł je do Europy Kolumb, ale dopiero w 1876 roku szwedzki chemik Henri Nestle otrzymał pierwszą mleczną czekoladę”. Mniam! Od godziny spaceruję po ogromnej (drugiej po poznańskiej) palmiarni.

Odkąd odkryłem przed laty to miejsce, uciekam w nie w jesienne i zimowe dni. Zostawiam zimny, szarobury świat i zatapiam się w gąszczu zieleni. Rajski ogród – tak wielu określa to miejsce. I, co tu dużo mówić, mają sporo racji. Wszystkich roślin jest tu około… 6 tysięcy! Zgromadzone są na 2 tys. mkw., w czterech pawilonach: roślin użytkowych, tropikalnych, sukulentów i w pawilonie historycznym. A ponieważ jeśli chodzi o rośliny, jestem zielony, o oprowadzenie proszę kierownika placówki Marka Bytnara. O każdej roślince może opowiadać godzinami.

Green day

Historia palmiarni sięga 1880 roku, gdy na terenie parku miejskiego powstały pierwsze szklarnie. Dynamiczny rozwój obiektu rozpoczął się jednak w 1924 roku. W Gliwicach zorganizowano wówczas wielką wystawę roślin egzotycznych, a do miasta nad Kłodnicą przyjechały trzy ogromne feniksy kanaryjskie. Zakorzeniły się w śląskiej ziemi na dobre. Stoją tu do dziś. Zwiedzający zadzierają głowy do góry, oglądając te 16-metrowe olbrzymy.

Palmy mają już ponad 150 lat. Cudem ocalały, gdy Rosjanie zdewastowali w styczniu 1945 budynek. Powybijane szyby, niesprawna kotłownia plus siarczysty mróz wystarczyły, by zniszczyła się prawie cała kolekcja roślin. Niektóre ocalały dzięki grupce zapaleńców. Palmiarnię uruchomiono ponownie w 1948 roku, jednak dopiero po efektownej, imponującej przebudowie spacer po niej zapiera dech w piersiach. Od 1998 roku pod zielonymi liśćmi figowców przechadzało się już prawie milion zwiedzających.

– To znakomite miejsce na spacery. O każdej porze roku – zachwala Marek Bytnar. – Gdy z nieba leje się żar, ludzie wchodząc do palmiarni, boją się, że zastaną w niej ukrop jak w piekle. Są zaskoczeni: dużo cienia, powietrze przesycone jest parą wodną (wilgotność ok. 90 proc.!), co daje wrażenie niższej temperatury. Niektóre rzadkie rośliny przyniosły osoby prywatne.

Nie mieściły się już w pokojach czy gabinetach. Ludzie oddają nam je, wierząc, że trafiają w dobre ręce. Staramy się stworzyć roślinom warunki jak najbardziej zbliżone do naturalnych. Stąd oczka wodne, w których pluskają karpie, karasie czy piranie oraz cień rzucany przez pnące się jak węże rośliny. Jak najmniej sztucznych ingerencji.

Tu mi kaktus wyrośnie!

W Gliwicach zobaczymy aż kilkadziesiąt gatunków palm. Na niewielkiej przestrzeni można porównywać gatunki i zachwycić się ich różnorodnością. Można tu śmiało zanucić piosenkę Grechuty: „Pomarańcze i mandarynki”. A do tego te nieprawdopodobne zapachy: zimą cytrusów, a pod koniec lutego jaśminów. Po prawej kawa, nad głowami bananowce przemysłowe. – Ich owoce nie nadają się do jedzenia. Miąższ nie jest smaczny, a nasiona tak duże i twarde, że mogą powodować szkody w uzębieniu – uśmiecha się pan Marek. – Rośliny są używane m.in. do produkcji lin i włókien. Dla dzieci największą frajdą są wiszące nad głowami mandarynki i banany.

Zdarza się też soczyste dwukilowe pompelo. – Rośliny cytrusowe są w stanie na jednym pędzie jednocześnie kwitnąć, mieć zawiązki i dojrzałe owoce – opowiada przewodnik. W pawilonie sukulentów najbarwniej jest na przełomie maja i czerwca. Latem to najgorętsze pomieszczenie, zimą… najchłodniejsze.

Wokół mnóstwo kaktusów. Od kilkunastomilimetrowych „żywych kamieni”, aż po sięgające dachu ośmiometrowe giganty. W palmiarni trudno się nudzić. O każdej porze roku wygląda inaczej: co chwilkę zakwita czy owocuje inna roślina. Jest i „kwiat jednej nocy”. Jeden z kaktusów zakwita w czerwcu tylko przez kilka godzin. Kwiat pojawia się po północy, a o bladym świcie roślina przekwita.

Dzieci są zachwycone. Bawią się z kotem Tygrysem. Podchodzą do nurkujących w wodzie żółwiaków czy drących się wniebogłosy kolorowych papug. Opowiadają, że czują się tu jak Muminki w chwili, gdy ich dom zamienił się w gęstą dżunglę. I stanowczo domagają się lodów w tutejszej kawiarni. Co zrobić... Maszerujemy na lody. I kawę. Nie, nie tę z tutejszej uprawy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.