Bracia z Bronksu

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 48/2009

publikacja 26.11.2009 11:19

Zaczęło się od ośmiu kapucynów. Zapragnęli odnowy: chcieli żyć prosto, pobożnie, ubogo. Zamieszkali na nowojorskim Bronksie, w samym środku świata przemocy i narkotyków. Inspirowali ich Matka Teresa i Jan Paweł II.

Bracia z Bronksu Schronisko prowadzone przez braci fot. ks. Tomasz Jaklewicz

Brat Albert jest Polakiem, ma 32 lata, od 13 lat żyje w USA, od 10 we wspólnocie Franciszkanów od Odnowy (Franciscan Friars of the Renewal). Jest diakonem, za 6 miesięcy ma przyjąć święcenia kapłańskie. Jedziemy razem do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Droga ze spokojnej okolicy na Queensie do południowego Bronksu zajmuje około godziny, ale to wyprawa do zupełnie innego świata. – Nie chciałem, żebyś jechał metrem, to zbyt niebezpieczne. Ostatnio na naszej stacji była strzelanina, zginęło 6 osób – tłumaczy brat Albert.

Crack, strzelanina, aborcja
– W latach 80. pojawił się tutaj crack, czyli palona kokaina. Daje szybko kopa, ale działa tylko 30 minut. Jedna działka kosztuje 5 dolarów. Ludzie dostawali szybko do głowy, tracili pieniądze, a broń jest wszędzie. Gwałtownie wzrosła liczba zabójstw. Teraz Bronx trochę się zmienia, nie widać już wypalonych domów, miasto pobudowało bloki, ale to jest nadal wylęgarnia zła. Jest tu ogromna populacja Latynosów, dlatego musimy mówić po hiszpańsku. 40 proc. katolików archidiecezji nowojorskiej mieszka na Bronksie. Między Latynosami i Afroamerykanami dochodzi do spięć. 70 proc. dzieci wychowuje się tutaj bez ojca, na trzy matki dwie są samotne. Dzieci do 7. roku życia nie mogą być aresztowane, dlatego czasem one stają się dilerami narkotyków – opowiada brat Albert. Krajobraz jest rzeczywiście ponury, trudno uwierzyć, że to wciąż to samo miasto. Bogaty, dumny Manhattan i niespokojny Bronx łączy linia metra. W ciągu pół godziny można znaleźć się w zupełnie innych przestrzeniach. – Na tej ulicy jest klinika aborcyjna – pokazuje brat Albert. – Nowy Jork jest stolicą aborcji. Jest tu 69 ośrodków aborcyjnych. Częścią naszej misji jest modlitwa przed tymi miejscami. Kobiety są ostrzegane, że na ulicy stoją fanatycy. Nieraz bracia dostali po nosie. Trzech było aresztowanych, jeden spędził rok w więzieniu. Czasami bojówki homoseksualne służą jako ochrona klinik aborcyjnych. Kiedyś stałem, trzymając ulotkę z napisem: „Jest nadzieja” i ze spisem organizacji, które pomagają kobietom w ciąży. Ktoś podszedł do mnie, potargał ulotkę i napluł mi w twarz. Jest taka siostra, która nas szkoli, jak się zachowywać, żeby nas nie aresztowali. Jej udaje się codziennie zatrzymać około 10 kobiet idących na aborcję. W naszych domach mamy zwykle obraz Matki Bożej z Guadalupe, bo Maryja jest na nim w ciąży.

Arcyksiążę w kuchni
Dojeżdżamy na miejsce. Na ścianie jednego z ponurych domów widnieje wielki obraz Maryi z Guadalupe. Przed drzwiami kolejka bezdomnych. Obok kościół, który wybudowali tu niegdyś… (niespodzianka!) Polacy. Mieli tu też szkołę parafialną, dom sióstr felicjanek. Kiedy nasi rodacy wyprowadzili się z tej dzielnicy pod koniec lat 60., kościół św. Wojciecha i budynki zaczęły popadać w ruinę. Miejsce ożyło w roku 1987, kiedy zamieszkali tu bracia w szarych habitach. Na początku było ośmiu kapucynów, którzy zapragnęli odnowy. Po Soborze Watykańskim II Kościół w USA przechodził silne turbulencje. Sekularyzacja nie ominęła duchowieństwa i zakonów. Zniknęły habity, zagubiła się tożsamość. W 1987 r. nowojorscy kapucyni oglądają film o Matce Teresie. Pojawia się pytanie, dlaczego nie możemy tak żyć? Inspiruje ich również Jan Paweł II i jego wezwanie do nowej ewangelizacji. Nie wszyscy w zgromadzeniu podzielają nowy zapał. Za radą biskupa Nowego Jorku kard. Johna O’Connora bracia spragnieni odnowy decydują się opuścić macierzysty zakon, aby zacząć budować nową wspólnotę. Mają tylko 400 dolarów i błogosławieństwo biskupa. Mogą zamieszkać w budynkach po polskiej parafii na Bronksie. – To była bardzo trudna decyzja. W dniu ich odejścia od kapucynów w Nowym Jorku przebywała akurat Matka Teresa. Bracia pytali jej, co robić. Odpowiedziała: „codziennie godzinna adoracja”. Z czego będziemy żyć? „Nie martwcie się o pieniądze, Pan Bóg ma wiele pieniędzy”. To prawda – śmieje się brat Albert. – Ciągniemy tylko dzięki ofiarom i pomocy wolontariuszy. Przychodzi tu do nas pomagać nawet arcyksiążę Geza von Habsburg z żoną i córką. Jeden z maklerów z Wall Street zawsze funduje naszym ubogim 800 indyków na Święto Dziękczynienia.

Brat Albert
Brat Mariano częstuje mnie wodą z musztardówki i zaprasza do kaplicy. Jest piąta, czyli pora na nieszpory i godzinną adorację. Po modlitwie zaglądamy do dwóch schronisk prowadzonych przez braci. Bezdomni gromadzą się na kolację. W kuchni arcyksiążę z rodziną kończy przygotowywanie spaghetti. Brat Albert pokazuje noclegownię, rozpiskę dyżurów. Jest też klinika św. Antoniego, gdzie lekarze wolontariusze 3 razy w tygodniu przyjmują bezdomnych. Przychodzą głównie Latynosi, w większości nielegalni emigranci. Jest też miejsce, gdzie bracia spotykają się z dziećmi ulicy, którym organizują czas po szkole, żeby odciągnąć ich od zła.

Zaczęło się od ósemki, a dziś jest 135 braci w szarych habitach (40 z nich ma święcenia) w 13 domach: kilka w USA, w Londynie, Hondurasie i Nikaragui. Jak trafił tutaj brat Albert? To temat na osobny tekst. – Ćpałem od 14. roku życia. Byłem prawą ręką głównego dilera narkotyków w moim mieście, jeszcze w Polsce. Po przyjeździe tutaj wlazłem w to jeszcze bardziej. Pracowałem 12 godzin dziennie i wszystko wydawałem na narkotyki. Kiedyś naćpany spotkałem na ulicy moją mamę. Powiedziała mi wtedy: „Jesteś naćpany, ale i tak cię kocham”. To podziałało. Wieczorem uklęknąłem przed nią, złożyłem ręce jak do pacierza i powiedziałem: „Wybacz mi. Nie wiem, co robię, pomóż mi być wolnym”. Płakaliśmy długo oboje. Mama dała mi wtedy różaniec i obrazek Jezusa Miłosiernego, nauczyła mnie odmawiać Koronkę. Tej nocy zmówiłem ją 4 razy. Rano obciąłem włosy, miałem długie w dwóch kolorach. Byłem punkowcem, grałem na perkusji, wyrzuciłem wszystkie plakaty, zmieniłem pracę, zostawiłem dziewczynę, wszystko… Miałem jeszcze kłopot z Kościołem, który kojarzył mi się z zapachem naftaliny, ale znalazłem w Brooklynie grupę oazową „Przystań”. Dla mnie to była prawdziwa przystań. Zacząłem pracować z polskimi bezdomnymi na Geenpoincie. W 1999 r. spotkałem braci na pielgrzymce do amerykańskiej Częstochowy. Widziałem, jak Jezus patrzył im z oczu. Wiedziałem, że to jest dla mnie. Tak jakbym znalazł dziewczynę…

Katolicki underground
Franciszkanie od Odnowy nie prowadzą parafii, ale ewangelizują. Oprócz pracy z bezdomnymi to drugi kierunek ich aktywności. Prowadzą rekolekcje dla młodzieży. – Nasi kaznodzieje Stan Fortuna i Andrew Apostoli jeżdżą po całym świecie. O. Benedict Groeschel raz w tygodniu ma program na żywo z matką Angelicą w telewizji ETWN. Ja pracuję z Polakami, mamy grupę, która nazywa się „Ziarno nadziei”. Ewangelizujemy też czasem w metrze – wylicza brat Albert. Jednym z pomysłów ewangelizacyjnych braci jest tzw. katolicki underground. Co to takiego? – Dzielimy się tym, czym sami żyjemy, z młodzieżą – tłumaczy brat Albert. – Najpierw było wystawienie Najświętszego Sakramentu w pierwsze piątki, muzyka i medytacja. Potem przenieśliśmy się na sobotę i na Manhattan, bo na Bronksie było zbyt niebezpiecznie dla młodzieży. Są trzy cele. Pierwszy – promocja adoracji.

Odmawiamy nieszpory, potem medytacja przed Panem Jezusem. Kościół jest nabity, przychodzi około 600 ludzi. Druga rzecz to promocja sztuki chrześcijańskiej. Schodzimy do podziemia kościoła. Tam jest koncert, zaczyna nasz band, a potem jakiś inny zespół chrześcijański. Underground ma dwa znaczenia. Schodzimy dosłownie do podziemia kościoła, a poza tym jest to taka dywersja katolicka, inspirowana przez Jana Pawła II, który mówił, żeby zarażać kulturę chrześcijaństwem. Trzecia rzecz – dajemy czas i miejsce, gdzie młodzi mogą się spotkać. Inne amerykańskie miasta to naśladują. Udzielamy naszego „copyright” wszystkim, którzy chcą. – Wiesz, te brody, habity, sandały itd. Ludzie czasem na tym się koncentrują. To naprawdę nie jest ważne. Liczy się Jezus. Jeśli On jest w tym wszystkim, to warto – mówi brat Albert.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.