Winiarska przystań

Krzysztof Król, tekst i zdjęcia

|

GN 45/2009

publikacja 06.11.2009 12:51

To już nie tylko pasja. To część ich życia. W winnicy znaleźli swoje miejsce na ziemi.

Winiarska przystań Winogrona trafiają najpierw do tzw. młynkoodszypułkowarki fot. Krzysztof Król

Zielona Góra nazywana jest Winnym Grodem. Najstarsza wzmianka o tutejszych winnicach pochodzi z 1314 roku. Ale winiarskie tradycje ma także ziemia lubuska. Od kilku dobrych lat powstają tu kolejne winnice. Wśród lubuskich winiarzy jest zielonogórskie małżeństwo Karoliny i Mariusza Pacholaków.

 

27 butli na początek
Ona uczy biologii, on jest wykładowcą pedagogiki. Małżeństwo, dwójka dzieci i jeszcze coś, co łączy Karolinę i Mariusza – pasja winiarska. Nie są jednak winiarzami z pokolenia na pokolenie. – Nasi rodzice, co prawda, robili wino, ale tylko na domowy użytek – mówią małżonkowie. A widok butli z lat młodzieńczych nie kojarzy im się najlepiej. – Coś tam bulgotało, nieprzyjemnie pachniało i jeszcze dookoła małe muszki – mówi Karolina. – Z kolei ja mówiłem mamie, żeby usunęła to laboratorium – śmieje się Mariusz. Wszystko zmieniło się dziewięć lat temu. – Najpierw zrobiłem nastaw z białych i czerwonych winogron, a także z dzikiej róży – opowiada Mariusz. Wkrótce były kolejne. Nie od początku eksperymenty męża pochwalała żona. – Jak w domu była jedna albo dwie butle, to mi nie przeszkadzało, ale jak Mariusz jednego roku zrobił dwadzieścia siedem różnych rodzajów win, trochę zaczęłam się denerwować – uśmiecha się. Były wina m.in. z głogu, porzeczek, truskawek, malin, a nawet z czarnego bzu czy… buraków. Karolina zmieniła swój pogląd, kiedy wino zaczęli doceniali goście. Potem już razem, jako początkujący winiarze, czerpali wiedzę z książek. Mariusz zapisał się do Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Plantatorów Winorośli i Producentów Wina, które po połączeniu z Lubuskim Stowarzyszeniem Winiarskim tworzy obecnie Zielono-górskie Stowarzyszenie Winiarskie. Najwięcej jednak dały im wyjazdy do zagranicznych winnic. – Odwiedzaliśmy winiarzy w Niemczech i na Morawach. Spotkania z człowiekiem zajmującym się tym od lat dają więcej niż niejedna mądra książka – wspominają.

Pedagodzy i rolnicy
Wizja własnej winnicy pojawiła się pięć lat temu. – Pomyśleliśmy, że świetnie byłoby zrobić wino z własnych owoców, czyli od początku do końca – opowiada Mariusz. Były obawy, ale zaryzykowali. Poszukiwania ziemi trwały dwa lata. – Idealna powinna mieć kilkustopniowe nachylenie w kierunku południowo-zachodnim, tak aby winorośl była przez cały dzień nasłoneczniona. Ważna jest też klasa gleby – wyjaśnia. W końcu się udało. Stali się właścicielami prawie pięciohektarowego pola w Mozowie k. Sulechowa. Nigdy nie spodziewali się, że kiedykolwiek będą rolnikami. – Od dziecka pałałam niechęcią do wszelkich prac ziemnych typu podlewanie czy pielenie, bo połowę dzieciństwa spędziłam na działce – uśmiecha się Karolina. – Ale jak posadziliśmy pierwsze sadzonki, zupełnie prysły moje uprzedzenia – dodaje. Karolina zapisała się nawet do dwuletniego technikum rolniczego. – Uczyłam się o budowie ciągnika i bron aktywnych, a także o technologii produkcji roślinnej i zwierzęcej – uśmiecha się. Ta wiedza była niezbędna. Zanim bowiem posadzili pierwsze sadzonki, musieli przygotować ziemię, m.in. wykarczować, wyrównać i odkwasić glebę. Potem przyszła codzienność rolnika i winiarza. – Zakładając winnicę, nie zdawaliśmy sobie do końca sprawy, ile to jest pracy. W sezonie wegetacyjnym od wczesnej wiosny jest jej mnóstwo – dodaje. Mariusz i Karolina zapewniają, że ich winiarska pasja nie realizuje się kosztem małżeństwa, rodziny i dzieci. – To jest trudne, ale możliwe – zapewniają winiarze. – Często wspólnie jeździmy na winnice. My pracujemy, a dzieci się bawią i czasem też pomagają. Oczywiście, jak to dzieci, ponarzekają i widzę wtedy siebie na działce rodziców pielącą grządki. Ale staramy się im tłumaczyć, że każdy ma swoje marzenia, i mówimy: – Winnica to takie marzenie taty i mamy. Wy będziecie dorośli i też będziecie chcieli spełnić swoje marzenia. A potem nas zaskakują. Kiedyś Agatka i Szymek powtykali patyki w ziemię, zawołali nas i mówią: Tato, mamo, to nasza winnica.


Od winnicy do piwnicy
Osiemdziesiąt procent wina powstaje w winnicy, a tylko dwadzieścia procent w piwnicy. – Ten, kto myśli, że krzak sam sobie rośnie i nie trzeba z nim nic robić, jest w wielkim błędzie. Tak jak w wychowaniu dziecka, trzeba je formować i wskazywać odpowiednią drogę – tłumaczy Mariusz. Dopiero potem przychodzi czas na winobranie. Małżeństwo Pacholaków zaczyna swoje zbiory we wrześniu, a kończy w połowie października. – W tym roku zebraliśmy owoce z pięciu odmian na osiem, które obecnie mamy – wyjaśnia Karolina. Najpierw zarówno białe, jak i czerwone winogrona trafiają do tzw. młynkoodszypułkowarki oddzielającej grona i szypułki. Na tym jednak podobieństwa się kończą. W przypadku białego wina wszystko idzie do prasy winiarskiej, a wyciśnięty sok bezpośrednio do kadzi fermentacyjnej. Przy winie czerwonym cała miazga maceruje się, czyli rozmiękcza w specjalnych kadziach. To wszystko miesza się co parę godzin, żeby z ciemnych skórek wydobyć właściwości, które decydują o bukiecie wina. Najczęściej trwa to dziewięć dni. Potem następują kolejne etapy: fermentacja, klarowanie, zlewanie młodego wina, dojrzewanie i mniej więcej po pół roku wino trafia do butelki. Zdaniem małżonków, w naszym klimacie można zrobić nie tylko poprawne, ale i dobre wino. Umiarkowany klimat w Polsce jest bardziej sprzyjający dla win białych. Wina czerwone natomiast lubią dużą ilość nasłonecznienia – wyjaśnia Karolina. Wiele jednak zależy od winiarza. – Jeśli nie robi selekcji gron na krzaku, nie usuwa masy zielonej, nie usuwa pędów przedwczesnych, tzw. pasierbów, nie przycina zimą, nie spulchnia gleby, nie usuwa chwastów, to owoc wychodzi mierny, a wino kwaśne – tłumaczy Mariusz. Oczywiście wiele zależy także od doboru sadzonek. – Niektóre sprawdzają się tylko we Włoszech i Hiszpanii. U nas najbardziej udają się takie jak Rondo czy Regent, ale także klasyczne, jak np. Riesling – dodaje. Trudno lubuskie wina porównywać z tymi z Francji, Hiszpanii, Chile czy z innych krajów winiarskich. – Ale wiele z nich to bardzo dobre i ciekawe trunki. Oczywiście cały czas się uczymy – mówi Mariusz.


Winiarskie marzenia
Dziś Pacholakowie mają 4 tys. krzaków winorośli. Mogliby mieć znacznie więcej, ale skrzydeł nie pozwala im rozwinąć fakt, że nie mogą sprzedawać wyprodukowanego przez siebie wina. Dziś ustawa pozwala im tylko na sprzedaż owoców i sadzonek. – Jesteśmy rolnikami, a żeby sprzedawać wino, w myśl obowiązującego prawa, musielibyśmy stać się przedsiębiorcami – mówi Mariusz Pacholak. – Musielibyśmy więc mieć nie kilka, ale kilkaset hektarów, żeby to było opłacalne – dodaje. Przekonuje, że potrzeba jednolitego, jasnego i jednoznacznego prawa winiarskiego, aby mogło być tak jak w innych krajach, gdzie rolnicy produkują i sprzedają wino. Ma też nadzieję, że wkrótce będzie lepiej, bo winiarze starają się o zmiany do tzw. ustaw winiarskich. Karolina i Mariusz nie tylko chcą uprawiać swoją winnicę i sprzedawać własne wino. Ich marzeniem jest też własny dom z winiarską piwnicą z prawdziwego zdarzenia oraz bazą noclegową. – W uprawianiu winogron, wytwarzaniu wina i turystyce winiarskiej widzimy sposób na życie – mówią małżonkowie. Domu jeszcze nie ma, ale przy wejściu do winnicy stoi od niedawna figura św. Urbana I, patrona winiarzy. – W wielu winnicach i piwnicach znanych krajów winiarskich można spotkać kapliczki z postacią tego świętego. Chcemy, aby w naszej winnicy też był on gospodarzem strzegącym naszych upraw przed wszelkimi nieszczęściami – wyjaśniają Mariusz i Karolina. Uważają, że to nie sam winiarz tworzy wino, bo praca, uprawa, zdrowie czy wreszcie urodzaj to dary Boże. – Ta figura to także nasze podziękowanie Bogu za otrzymane w życiu łaski i życzliwość oraz pomoc przy winnicy wielu osób, zwłaszcza naszych rodziców – dodają.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.