Przez dziurkę w gejzerze

Jarosław Dudała

|

GN 25/2009

publikacja 20.06.2009 21:16

Na Islandii wszystko jest inne. Nawet ziemia, woda, powietrze. I policja...

Przez dziurkę w gejzerze Erupcja gejzera Strokkur (Maselnica). Wjego sąsiedztwie znajduje się całe pole gejzerów, wśród nich słynny Geysir, obecnie nieaktywny fot. Henryk Przondziono

Na Islandii ziemi jest niewiele. Wyspę pokrywają głównie skaliste góry, pola magmowych skał oraz lodowce. Gdzieniegdzie rośnie rachityczna trawa i kępy łubinu. Karłowata brzoza zupełnie nie przypomina naszej – wygląda raczej jak krzew niż drzewo. Sami Islandczycy pytają żartem: – Co trzeba zrobić, jeśli ktoś zgubi się w naszym lesie? Trzeba po prostu wstać i rozejrzeć się ponad koronami drzew. Powietrze na Islandii jest bardzo suche. Dzięki temu Islandczycy mogą suszyć ryby. Służą im do tego drewniane stojaki Islandzka woda jest najczystsza na świecie. Zimną kranówę można bez obaw pić jak wodę mineralną. Ciepła (w okolicach Reykjaviku) śmierdzi siarkowodorem. – Ten elektryczny czajnik używany był przez mojego poprzednika i przez jego poprzednika. Ma co najmniej 8 lat. I ani śladu osadu – mówi ks. Marek Zygadło, polski chrystusowiec, pracujący na Islandii od 10 lat. Islandia to dość drogi kraj. Dziś, po kryzysie i dewaluacji korony, ceny są dla Polaków trochę bardziej przystępne. Ale i tak droższa niż na kontynencie jest żywność, alkohol, a także samochody. Bardzo słone są islandzkie mandaty.

Wiemy, że piłaś
Tamtejsi policjanci to temat na osobną rozprawę. Na zupełnym pustkowiu pojawiają się nie wiadomo skąd i z uśmiechem na ustach wlepiają mandaty wysokości ponad 2 tys. złotych. Nie ma zmiłuj. Ale jeśli trzeba pomóc, są na każde wezwanie. Ks. Marek opowiada, jak w trudnych zimowych warunkach jechał do odległej miejscowości i – co tu dużo mówić – bał się. Zadzwonił na policję, żeby poinformować o swoim wyjeździe – jak alpinista, który wychodząc w góry, melduje to w schronisku. Islandzcy funkcjonariusze telefonicznie monitorowali, czy wszystko u niego w porządku. Ksiądz opowiada też o pewnej Polce, która została na ulicy w samym sweterku, bo zatrzasnęła sobie kluczyki w samochodzie. W dodatku wypiła wcześniej lampkę wina u koleżanki. Zadzwoniła więc po ratunek do męża, Islandczyka. Ten, niewiele myśląc, zadzwonił na policję, wyspowiadał się w imieniu żony ze wszystkiego i poprosił o pomoc. Policjanci przyjechali natychmiast. – OK, wiemy, co się stało i wiemy, że piłaś alkohol. Nie stresuj się, zaraz pomożemy – oświadczyli zaskoczonej kobiecie. A gdy ks. Marek spytał na katechezie, co trzeba zrobić, żeby zostać księdzem, kilkuletni uczeń stwierdził: – Trzeba iść na policję! – Dlaczego? – spytał zaskoczony katecheta. – Bo policja wie, kto jest dobry, a kto zły i powie, czy ktoś może zostać księdzem, czy nie – odparł z przekonaniem chłopiec.

Wiking ratownik
Islandczycy chętnie pomagają sobie wzajem. W sezonie turystycznym nikt nie reaguje na stojące na poboczach samochody, bo należą one zwykle do turystów. Ale poza sezonem, gdy wieją potężne wiatry, padają deszcze i śnieżyce, każdy Islandczyk, przejeżdżając obok stojącego na poboczu auta, zwalnia i zagląda do środka, czy nie trzeba pomóc. Dopiero kiedy kiwnie się na znak, że wszystko jest OK, kierowca naciska na gaz. Ks. Zygadło pojechał kiedyś nad fiord i na pustkowiu modlił się na różańcu, od czasu do czasu zapalając silnik samochodu, by zagrzać jego wnętrze. A w islandzkich autach przekręcenie kluczyka w stacyjce automatycznie powoduje zapalenie świateł. Gdy polski ksiądz zbierał się już do odjazdu, zaparkował obok niego jakiś dżip (na Islandii połowa samochodów to terenówki, bo wiele tamtejszych dróg to drogi szutrowe, trudno przejezdne zimową porą). Kierowca dżipa podszedł do auta księdza. – Wszystko w porządku? – zapytał. – Tak – odpowiedział Polak. – To zaparkuj samochód inaczej – stwierdził wiking. – Dlaczego? – zdziwił się ksiądz. – Mieszkam po drugiej stronie fiordu i światła twojego auta świeciły w moją stronę. Myślałem, że wzywasz pomocy – odparł Islandczyk, który jechał specjalnie 24 km, by sprawdzić, czy jakiś zbłąkany wędrowiec nie potrzebuje ratunku.

Björk znaczy Brzózka
Ta rozmowa wskazuje na jeszcze jeden islandzki zwyczaj. Otóż wszyscy na wyspie zwracają się do siebie po imieniu. Nawet dzieci do prezydenta odwiedzającego ich szkołę. Nie ma w tym braku szacunku. A zwracanie się do kogoś po nazwisku w ogóle jest niemożliwe, bo Islandczycy na ogół nie mają nazwisk rodowych. Używają imienia oraz tzw. nazwiska patronimicznego, które jest tworzone od imienia ojca. Znana piosenkarka Björk (dosłownie: Brzózka) to oficjalnie Björk Guðmundsdóttir, czyli Björk, córka (dottir) Guðmundura. A jej ojciec Guðmundur Gunnarson (znany działacz związkowy) to Guðmundur, syn (son) Gunnara. Dla ścisłości dodajmy, że Islandki nie zmieniają nazwisk patronimicznych po wyjściu za mąż. A książka telefoniczna (jedna dla całej Islandii) ułożona jest alfabetycznie według imion. Ostatnio małżeństw zawiera się na Islandii mniej. Sporo jest związków nieformalnych, które szybko powstają i szybko się rozpadają. Także rozwody są bardzo łatwe. Nie orzeka ich sąd. Wystarczy pójść do urzędu i wyrejestrować się, tak jak wyrejestrowuje się samochód. A potem można wejść w kolejny związek. Efekty takiej sytuacji oddaje krążący wśród Islandczyków dowcip: „Patrz, moje dzieci i twoje dzieci biją nasze dzieci”.

Gejzer lubi mydło
Islandia leży na styku dwóch płyt tektonicznych. To dlatego na Lodowej Wyspie wiele jest wulkanów i gejzerów. Największy z nich, Geysir, od którego pochodzi samo słowo „gejzer”, w ostatnich latach trochę się rozleniwił. Jego erupcje, które niegdyś sięgały 80 m w górę, teraz nie następują już samoistnie. Wywołuje się je czasem sztucznie ku uciesze turystów, wlewając do niego półtorej tony mydła. Na styku płyt tektonicznych leży też Thingvellir – jakby wąwóz, w którym już w 930 roku obradował pierwszy na świecie parlament – Althing. Islandię dość często nawiedzają trzęsienia ziemi. Tamtejsze domy są na ogół niskie, przypominają większe domki kempingowe. Wszystkie budowane są tak, by wytrzymać wstrząsy do 8,5 stopni w skali Richtera. Trzęsienie, które zniszczyło włoskie miasto L’Aquila, na Islandii przeszłoby bez większego echa.

Alimenty dla owcy
Podstawą gospodarki Islandii jest rybołówstwo. A na lądzie hoduje się owce. Jest ich tam dużo więcej niż obywateli Islandii, co nie jest takie niezwykłe, jeśli weźmie się pod uwagę, że na terytorium wielkości jednej trzeciej Polski mieszka zaledwie 310 tys. ludzi. Owce, które błąkają się swobodnie po pastwiskach, cieszą się szczególną ochroną. Przekonał się o tym pewien Polak, który potrącił samochodem jedną z nich. I choć zdarzyło się to na pustkowiu, po dojeździe do miasteczka czekała na niego policja. Dostał wysoki mandat i informację, że jeśli owca nie przeżyje, to sprawca wypadku będzie musiał płacić coś w rodzaju alimentów na pozostawione przez nią jagnięta. Cała energia elektryczna, jaka jest produkowana na Islandii, pochodzi z elektrowni wodnych. Prąd i woda są tam tak tanie, że nikt ich tam nie oszczędza. W hotelach wszędzie non stop pali się światło i jeśli ktoś je gasi, to jest to pewnie turysta z Niemiec. Nawiasem mówiąc, na Islandii trudno byłoby wytrzymać bez światła. Kraj ten nie leży za kołem polarnym, a jednak przez sporą część roku nawet w dzień jest tam ciemno, co najwyżej szaro. Depresja czyha na każdym kroku. Islandczycy leczą ją często alkoholem. Za to latem noce są białe. Nawet o północy jest jasno jak w dzień. Po 22.00 słychać jeszcze kosiarki do trawy. Jedną z największych atrakcji Islandii jest Błękitna Laguna – lazurowe jeziorko z cieplutką wodą i leczniczym mułem, położone wśród czarnych, wulkanicznych skał. Miejsce to znajduje się niedaleko lotniska w Keflaviku, na którym lądują samoloty z Polski. Od tego miejsca warto zacząć zwiedzanie Islandii. Czego wszystkim serdecznie życzę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.