EKG Watykanu

Marcin Jakimowicz

|

GN 19/2009

publikacja 13.05.2009 21:13

Są jak małe sierotki ukryte wśród monumentalnych budowli. Nie widać ich, a mówią: jesteśmy sercem Watykanu. Nie mają dzieci, a są matkami. Robią słodko-gorzką marmoladę.

EKG Watykanu Widok z furty. Jan Paweł II spacerujący po ogrodach watykańskich często wpadał do sióstr na modlitwę fot. Józef Wolny

Wchodzimy zasapani po kilkuset stromych schodkach na kopułę św. Piotra. Wieje. Rzym oglądany z tej wysokości staje się wietrznym Miastem. Ludzie ściśnięci jak sardynki w puszce. Chłoną widoki. Wystawiają twarze na ostre promienie słońca. Pokazują palcami tory watykańskiego dworca, kolegium św. Marty, potężny dach Auli Pawła VI, barwne ogrody. Na przylepiony do muru klasztor Mater Ecclesiae nikt nie zwraca uwagi. Mały, schowany, niepozorny. A to prawdziwy watykański piorunochron.

Ręce do góry!
Kiedy kard. Karol Wojtyła odwiedził kamedułów na bielańskim wzgórzu, powiedział: jesteście dla Krakowa piorunochronem. Gdy kilkanaście lat później został papieżem, sprowadził do Watykanu klauzurowe mniszki. Powołał do życia nowy klasztor, ukryty w ogrodach Watykanu. Postanowił, że co pięć lat będzie się w nim modliło inne zgromadzenie. Jako pierwsze swe psalmy śpiewały w nim karmelitanki. Zaczęły się modlić 13 maja 1994. Dokładnie 15 lat temu. Data nieprzypadkowa. Jan Paweł II założył monaster jak podziękowanie za cudowne ocalenie w czasie zamachu. – Czy możecie w sposób szczególny modlić się za mnie? – pytał karmelitanek. – Możemy! – odpowiedziały. Po karmelitankach przez 5 lat modliły się tu klaryski. Gdy pukamy do drzwi rozgrzanego słońcem klasztoru, otwiera nam przełożona benedyktynek. Teraz to ich „zmiana warty”. – Cieszę się, że możemy porozmawiać. Już się dziś dość namilczałam – łobuzersko uśmiecha się zza krat siostra Sophia. – Pamiętajcie o tym, że po pierwsze jestem kobietą, a po drugie Włoszką! Czy jesteśmy piorunochronem dla Watykanu? Hm, raczej jesteśmy takimi małymi Mojżeszami, którzy wznoszą ręce. To biblijna historia: gdy Mojżesz stał ze wzniesionymi ramionami, walczący Izrael triumfował, gdy je opuszczał, przegrywał. Stoimy jak Mojżesz. Z rękami wniesionymi do nieba. Po to, by naród Boży odnosił duchowe zwycięstwo.

Serduszko puka w rytmie psalmów
Pierwsze wrażenie turysty zwiedzającego Watykan? Gigantyczna bazylika, potężne figury świętych spoglądających z góry na ludzi biegających po rozległym skąpanym w słońcu placu. Monumentalne kręcone kolumny Berniniego, nawiązujące do filarów samej Świątyni jerozolimskiej. Czy nie czujecie się tu jak zagubione sierotki? – pytam benedyktynki. – Co może zdziałać kilka schowanych za kratami sióstr? – Jesteśmy rzeczywiście małe, słabe, ukryte. Ale chcemy być sercem Watykanu – zapala się Włoszka. – A serce, niewielki organ podtrzymujący życie organizmu, jest przecież niewidoczne! Ono nadaje rytm. Modlimy się za rozdarty świat, za ludzi przeżywających ogromne problemy i duchowe zawirowania. My po prostu kochamy świat. Kochamy ludzi. Bliskość fizyczna nie jest najważniejsza. Istotniejsza jest bliskość ducha.

Nie mamy dzieci, a wszystkie jesteśmy matkami. Przeżywamy bardzo konkretnie duchowe macierzyństwo. Jak? Jak matki dajemy życie dla innych i za innych. Wbrew powszechnej opinii, doskonale wiemy, co dzieje się we współczesnym świecie. Dostajemy mnóstwo listów, maili z prośbą o modlitwę. W jaki sposób papież przysyła Wam swe intencje modlitewne? – pytam. – Gdy Jan Paweł II spacerował po ogrodach, często zachodził i prosił, by karmelitanki modliły się z nim w kaplicy. Pomódlmy się w intencji zbliżającego się synodu, podróży do Afryki – proponował. Gdy my tu przyszłyśmy, Jan Paweł II był już schorowany i nie spacerował po ogrodach. Benedykt XVI był u nas dwukrotnie. Prosił o szczególną modlitwę przed jedną z podróży apostolskich. Najczęściej przysyła nam swe intencje przez kapelanów.

Nieużyteczne wśród aktywnych
Drugie wrażenie turysty zwiedzającego Watykan? Aktywizm. Setki spieszących się księży ściskających pod pachami aktówki. Różne kolory skóry, białe koloratki. Z kongregacji do kongregacji. Szybko, z przerwą na kawę. Jak czują się w tym zabieganym tłumie nieużyteczne mniszki? – Nieźle – śmieje się siostra Sophia. – Naszego życia nie da się zrozumieć w oderwaniu od wiary. To byłby jakiś absurd. Zamykać się za kratami? Pościć? Jedyną racją naszego istnienia jest żywy, działający Bóg. My tu nie jesteśmy po to, aby działać. Co wcale nie znaczy, że nie pracujemy.

Żyjemy wedle dewizy Benedykta Ora et labora. Utrzymujemy w czystości stroje Ojca Świętego. Towarzyszyłyśmy Janowi Pawłowi II w niezwykły sposób – ścisza głos mniszka. – Opiekowałyśmy się jego liturgicznymi strojami. Domyślałyśmy się, w jakim jest stanie zdrowia po… wyglądzie stroju liturgicznego, który nosił. Gdy trafiała do nas sutanna poplamiona, pobrudzona, pomięta, niemal całowałyśmy ją jak relikwię – wzrusza się siostra Sophia. – Jeszcze w czwartek tuż przed jego śmiercią prałyśmy mu sutannę. Zresztą, jeśli chodzi o Jana Pawła II, popełniłam kiedyś spore faux pas – opowiada mniszka. – Papież miał zwyczaj noszenia innych sutann w sytuacjach „wyjściowych”, a innych, gdy pracował w domu. Sutanna domowa była w kiepskim stanie. Stara, połatana, popruta. Kiedyś nie wytrzymałam i zadzwoniłam do opiekującej się Ojcem Świętym siostry Tobiany. – Może by zmienić tę sutannę? Jest strasznie zniszczona. A ona na to: Ale to osobiste życzenie Jana Pawła II. On chce nosić tę starą zniszczoną sutannę. Poczułam się głupio. Nie wiedziałam, że to był świadomy wybór, wyraz jego pokory. Przy klasztorze mamy maleńki ogródek warzywny. Nazywamy go „ogródkiem warzywnym papieża”. Pomidory, sałata. Dwa razy w tygodniu posyłamy papieżowi jakieś warzywka. Mamy niewiele drzew owocowych. Cytryny i pomarańcze. Kilka drzewek, ale świetnie owocujących. Robimy z pomarańczy i cytryn marmoladę. I ona trafia na papieski stół. Wyszywamy też ornaty, tiary. To wymaga prawdziwie benedyktyńskiej cierpliwości.

Dlaczego mniszka płacze?
Benedyktynki modlą się nieopodal grobu Piotra. Rybak usłyszał kiedyś: „Inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”. – Jak siostra zareagowała na informację: kierunek Watykan? – pytam s. Sophii. – Płaczem. Ze szczęścia i z przerażenia. Gdy dowiedziałam się, że jest taka propozycja, była to dla mnie ogromna niespodzianka. Kompletne zaskoczenie. Tym bardziej że jako benedyktynka składałam ślub przywiązania do konkretnego klasztoru. Nie wybierałam życia na walizkach. O przeniesienie do innej wspólnoty może poprosić jedynie Ojciec Święty. I poprosił. Pierwsza reakcja? Wyczułam sercem, że to moje zadanie. Powołanie do wielkiej, przerastającej mnie misji. – Kto decyduje o tym, jakie zgromadzenie zamieszka na pięć lat w tym klasztorze? – Papież. Osobiście. Jesteśmy jeszcze z nominacji polskiego papieża. Gdy Kongregacja do Spraw Zakonnych zaproponowała mu kilka zgromadzeń, Jan Paweł II przejrzał listę i pokręcił głową: Nie, nie, nie. Mają być benedyktynki! – wybucha śmiechem mniszka. – I jesteśmy. Papież postawił warunek. Ma to być wspólnota międzynarodowa. W klasztorze modlą się: Filipinka, Amerykanka z Kolorado, dwie Francuzki i trzy Włoszki.

Osiołki Pana Boga
– Jesteśmy jak osiołek, na którym Pan Jezus jechał do Jerozolimy – usłyszałem kiedyś w jednym z klauzurowych klasztorów nad Wisłą. – Najważniejsze rzeczy dzieją się ponad naszymi głowami. Jesteśmy takimi osiołkami Pana Boga. Czasami czujemy na naszych plecach ciężar, ale wiemy też, komu śpiewa się „Hosanna”. – Oddajemy życie. Dzień po dniu – dopowiada przełożona watykańskich benedyktynek. – Jesteśmy matkami, ale czujemy się też córkami Kościoła. Chcemy dla niego cierpieć, dla niego „tracić” swój czas. „Tracą” go, siedząc w milczeniu na adoracji czy połykając słowa Biblii. Jak św. Jan w Apokalipsie. „Anioł rzecze mi: Weź książeczkę i połknij ją, a napełni wnętrzności twe goryczą, lecz w ustach twych będzie słodka jak miód. I wziąłem książeczkę z ręki anioła i połknąłem ją, a w ustach moich stała się słodka jak miód, a gdy ją spożyłem, goryczą napełniły się moje wnętrzności”. Piszę tekst, zagryzając kanapkę posmarowaną obficie watykańską pomarańczową marmoladą. Wprost z papieskiego ogródka. Uderza mnie jej smak. Początkowo intensywna słodycz ustępuje innej cierpkiej nucie – goryczy. Marmolada jest słodkogorzka. Jak życie.

Dziękujemy ks. Waldemarowi Turkowi za pomoc w realizacji materiału.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.