Łzy i wyzwanie

ks. Andrzej Jerie

|

GN 16/2009

publikacja 21.04.2009 10:09

Jak zaangażować mężczyzn w życie Kościoła? Przygotować pół tony drewna i metalu i rzucić wyzwanie. – Na pewno nie dacie rady nosić tego przez cztery godziny ulicami miasta. Na Sycylii to działa.

Łzy i wyzwanie Zakryte twarze symbolizują wstyd za grzechy fot. Jakub Szymczuk

Piazza Armerina to 23-tysięczna miejscowość w centrum Sycylii. Na świecie znana z odkrytej w latach 50. rzymskiej willi z IV wieku z zapierającymi dech w piersiach mozaikami. Do Piazza Armerina turyści przyjeżdżają też co roku w Wielki Piątek, żeby uczestniczyć w nietypowej Drodze Krzyżowej, którą miejscowi nazywają „viaggio”, czyli „podróż”. Jednak żeby zrozumieć sens tej podróży, nie wystarczy stać na chodniku i oglądać przechodzących uczestników marszu. Nie wystarczy nawet włączyć się w, trwającą 4 godziny, procesję. „Viaggio” to ludzie, którzy niosąc wizerunki Chrystusa i jego Matki, zmieniają się.

Przygotowania
Luiza Gagliano od 9 lat jest w grupie kobiet, które noszą figurę Matki Boskiej Bolesnej. – Mycie i ubieranie figury Madonny to coś, co trudno wytłumaczyć – mówi. – To jakby dotykać czegoś bliskiego Pana Boga. Jednocześnie w jakiś sposób przeżywam wszystkie moje cierpienia. Łzy Matki Bożej to także moje łzy. To jakoś się łączy – mówi Luiza, przecierając mokre oczy. Za chwilę dodaje: – Poza szczęściem, że możemy wierzyć w Boga, mamy jeszcze szczęście mieć w niebie mamę, bo przecież Matka Boża jest matką nas wszystkich. Luiza jest jedną z niewielu kobiet, które krzątają się w Wielki Piątek rano w kolegiacie Chrystusa Ukrzyżowanego w Piazza Armerina. Kościół jest pełen mężczyzn w średnim wieku. Przygotowują ważący ponad pół tony feretron, na którym będzie umieszczony krzyż. Poniesie go 36 mężczyzn. – Za krzyżem kobiety poniosą figurę Matki Bożej, a za nią kolejna grupa mężczyzn szklaną trumnę z figurą Chrystusa w grobie – tłumaczy Mario Zucarelli. Jest diakonem stałym, ojcem rodziny, dziadkiem. W kościele mówią do niego don Mario. Od razu widać, że panuje tu nad wszystkim. To on wskazuje mi przewodniczącego i wiceprzewodniczącego stowarzyszenia organizującego wielkopiątkową procesję. Ja w tym czasie ze zdziwieniem obserwuję panów, którzy myją szyby szklanej trumny, układają kwiaty i wycierają kurze z kuli ziemskiej, na której umieszczony będzie krzyż. 30-letni Gianni Santoro, który do trumny przymocowuje drewniane figury aniołów, mówi mi, że o noszeniu krzyża marzył od dziecka. Od 7 lat jest pełnoprawnym „portatore”, czyli „noszącym”. Żeby nim zostać, trzeba uczestniczyć w formacji i złożyć przyrzeczenie. Czym jest noszenie krzyża? – To pełnienie woli Bożej – odpowiada bez zastanowienia Gianni, wypowiadając włoskie słowa ze specyficznym sycylijskim akcentem. Kiedy panowie rozmawiają między sobą, nie rozumiem ani słowa. Mówią w miejscowym dialekcie. Mieszkańcy Piazza Armerina są z niego dumni.

Lamentacje
To właśnie w tutejszym dialekcie śpiewane są „lamenti”, lamentacje, które są kolejną atrakcją tutejszej Drogi Krzyżowej. Tekst opisuje godzina po godzinie mękę Pana Jezusa. ¬– Matko, gdzie idziecie? – pyta św. Jan Maryję. – Szukam mojego Syna. – Święta Matko, jeżeli chcesz go znaleźć, idź wzdłuż krwawego śladu. Idź do domu Piłata. Tam Go znajdziesz zakutego w łańcuchy. – Śpiewają lamentatorzy. Rozwija się historia Męki Pańskiej. Maryja rozmawia z kowalem, który przygotowuje gwoździe do ukrzyżowania i ze św. Janem pod krzyżem. Tradycja śpiewania lamentacji sięga XVII wieku. Jednak był moment, kiedy wydawało się, że zaniknie. – Lametatorzy zaczęli przychodzić na procesję pijani – opowiada Carmelo Cosenza, przewodniczący stowarzyszenia organizującego procesję. – Wtedy lamentacje zostały zakazane przez biskupa i przez policję. To zbiegło się z odejściem proboszcza i groźbą zamknięcia naszego kościoła. – Nasz ojciec bardzo to przeżywał – dodaje Filippo, brat przewodniczącego. – Kiedy przychodził Wielki Post, bardzo często gdzieś znikał. Nie widzieliśmy go, ale słyszeliśmy z daleka śpiew. – Kiedy dorośliśmy, wzięliśmy się do pracy – opowiada Carmelo. – Udało nam się przekonać ojca i ludzi z jego pokolenia, żeby wskrzesić tę tradycję. Dzisiaj jest nas prawie 20 – mówi z dumą. Twierdzi, że tajemnica sukcesu wskrzeszenia tradycji ojców leży w sercu, które wkłada się w pracę. – Ciągle mamy nowych chętnych. Osób, które chciałyby nieść wielkie feretrony jest już tak dużo, że musimy robić zmiany. Każdego roku jest nas więcej – Carmelo nie ukrywa dumy. Między mężczyznami kręcą się mali chłopcy. Podpatrują dorosłych przy pracy. W ich oczach widać tę samą wolę zrobienia czegoś wielkiego i ważnego, która pchała młodych Carmelo i Filippo do wzięcia spraw w swoje ręce. – Pracujemy też dla nich, bo są naszą przyszłością – mówi Carmelo.

Walka
– Mężczyzna potrzebuje wyzwania – mówi padre Mirko, czyli ks. Mirosław Janiak, który od 7 lat jest duszpasterzem w Piazza Armerina. – Nie boję się mówić im w kościele, że życie to jest walka, bitwa, że trzeba odwagi. W wielkopiątkowy wieczór zaczyna się walka. W tym roku zupełnie nietypowo, bo pada deszcz. Jest zimno. To nie jest normalna pogoda o tej porze roku na Sycylii. Burmistrz, policjanci, miejscowy biskup Michele Pennisi, wszyscy mówią, że nie można wychodzić, bo może dojść do tragedii. Wąskie, strome uliczki w czasie deszczu zamieniają się w potoki, a feretrony ważą kilkaset kilo. Jednak „portatori” odpowiadają z uśmiechem – Zobaczycie, wyjdziemy. Przestanie padać. Na krótko przed rozpoczęciem procesji deszcz przestaje padać. Kościół jest wypełniony po brzegi. Trwają dyskusje. Napięcie rośnie. Jednak w końcu biskup podejmuje decyzję – idziemy.  Zza zasłony nad ołtarzem wyłania się krzyż. Szczególny, bo figura Pana Jezusa ma długie, rude włosy. Co dziwniejsze, to prawdziwe włosy kobiety, która obiecała obciąć je i złożyć w ofierze, jeżeli jej mąż wróci cały i zdrowy z I wojny światowej. Krzyż przekazywany jest z rąk do rąk, nad głowami ludzi. W końcu staje na szczycie kuli ziemskiej, którą za chwilę przykryją dziesiątki kawałków białego materiału. Każdy taki całun to prośba i obietnica. – Kiedyś ludzie obiecywali przejść całą procesję na boso – tłumaczy mi jeden z księży z Piazza Armerina. Podczas czterogodzinnej procesji krzyż będzie zatrzymywał się wiele razy, żeby przyjąć na siebie kolejną prośbę i obietnicę, ale zaraz wróci na męskie ramiona z okrzykiem „Viva Gesu!” i popłynie dalej ulicami miasta. Droga Krzyżowa trwa ponad 4 godziny. Przy każdej stacji rozlega się przedziwny, czterogłosowy śpiew lamentatorów. Wiele kobiet, które stoją przy drodze czy na balkonach, płacze.

Mój brat
Te łzy są prawdziwe. – To już nie jest „jakaś” Matka Boska, ale ich matka, to już nie jest „jakiś” Pan Jezus, ale ich brat – tłumaczy padre Mirko i dodaje – oni to przeżywają jak śmierć kogoś ze swojej rodziny. – Czasem się denerwuję, kiedy słyszę jakieś hałasy czy rozmowy – mówi Caterina Pittari. – Chciałabym, żeby była absolutna cisza, która pozwala przeżyć to w sposób głęboki – dodaje. Figurę Matki Boskiej Bolesnej nosi od kilku lat. Jest chora na nieuleczalną chorobę. – Ta procesja daje mi siłę do walki na cały rok – przyznaje. Kto patrzy na procesję w Piazza Armerina jak na atrakcję turystyczną, zobaczy tylko emocjonalne zachowania kobiet, mężczyzn wykrzykujących „Viva Gesu!” i pomyśli, że to jeden z wielu trącących zabobonem zwyczajów. A ja zobaczyłem ludzi głęboko przywiązanych do Kościoła, przeżywających swoją wiarę przez konkretne zaangażowanie i serce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.