Pękające piękno

Szymon Babuchowski

|

GN 11/2009

publikacja 16.03.2009 13:25

Kiedyś Bytom był ważnym ośrodkiem przemysłowym z sześcioma kopalniami i dwiema hutami. Dziś wystarczy przejść ulicą Katowicką, by zobaczyć, jak zabytkowe kamienice popadają w ruinę.

Pękające piękno Atrakcją ulicy Piekarskiej jest zabytkowy tramwaj. Droga w jedną stronę zajmuje sześć minut fot. Roman Koszowski

Czy to wynik klątwy, jaką w 1369 roku nałożył na Bytom biskup krakowski, karząc mieszkańców za zamordowanie plebana i wikarego kościoła farnego? Raczej efekt eksploatacji tych terenów po II wojnie światowej. – To miasto było wyciskane jak cytryna – opowiada pochodzący z Bytomia Edward Wieczorek, kierownik Regionalnej Pracowni Krajoznawczej PTTK w Katowicach. Pan Edward, który jest autorem przewodnika po Bytomiu, oprowadza nas po tym mieście. – Tu było najwięcej wypadków śmiertelnych w górnictwie i najwięcej szkód górniczych. Teraz domy zapadają się jeden za drugim, bo nikt nie wstawia między nie plomb.

Historia do odkopania
Średniowieczni bytomianie nie wiedzieli, co robić z pieniędzmi. Fundowali sobie srebrne podnóżki albo srebrne feretrony na Boże Ciało. Także w wieku XIX mówiło się, że Bytom jest salonem tej części Śląska. W międzywojniu Niemcy chcieli pokazać, że po ich stronie nowej granicy żyje się lepiej, dlatego sporo tu zbudowali. Nawet tuż po wojnie repatrianci ze Wschodu porównywali to miasto ze Lwowem. Dopiero potem dał się we znaki totalny brak koncepcji rozwoju miasta. I tak jest do dziś. – Władze ciągle nie wiedzą, czy ma to być miasto przemysłowe, akademickie czy handlowe. Dominuje filozofia: „jakoś to będzie” – twierdzi Edward Wieczorek.

Jest sporo instytucji, którymi Bytom może się pochwalić. To przede wszystkim Opera Śląska, Śląski Teatr Tańca, Bytomskie Centrum Kultury czy kontrowersyjna, ale prężna Galeria „Kronika”. Brakuje jednak pomysłu, by pokazać bogatą historię tego miasta. Fakt, ulicą Piekarską kursuje zabytkowy tramwaj nr 38. Można z niego oglądać piękne neorenesansowe budynki, m.in. gmach Poczty Głównej z ciekawą fasadą i bogato zdobionymi portalami. Znajdujące się po obu stronach ulicy cmentarze – żydowski i katolicki – to również kawałek historii Bytomia. Ale aż się prosi, by zrekonstruować w centrum kawałek muru piastowskiego grodu (jego fragmenty ciągle jeszcze można odnaleźć na obskurnych podwórzach kamienic przy ulicy Korfantego) albo jedną z bram, przez które wchodziło się do miasta. Turysta, który poszukuje tutaj śladów przeszłości, wraca rozczarowany. Są jednak tacy, którzy odtwarzają historię na własną rękę. Architekt Przemysław Łukasik wyremontował dawną lampiarnię Zakładów Górniczo-Hutniczych „Orzeł Biały” i… postanowił w niej zamieszkać wraz z rodziną. Ponieważ w pobliżu znajduje się szyb „Bolko”, nazwał to miejsce Bolko-loftem. – Jeszcze kilka lat temu nabycie tego obiektu wydawało się kompletnym dziwactwem – opowiada architekt. – Dziś idea loftów, popularna na Zachodzie, znajduje coraz więcej zwolenników także i u nas. Podobne mieszkania osiągają astronomiczne ceny.

Zamiast kamienic – hipermarket
Czasem pod Bolko-loft podejdzie jakaś dziecięca wycieczka, żeby rysować „dziwny domek” na ośmiu słupach. Nic dziwnego, to jedna z 20 ikon polskiej architektury okresu transformacji – tak przynajmniej stwierdzili jurorzy konkursu ogłoszonego przez miesięcznik „Architektura-Murator” i Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Okazuje się, że tereny poprzemysłowe mogą stać się największą atrakcją Bytomia. Sporo osób odwiedza także na przykład nieczynne kamieniołomy dolomitu Blachówka, gdzie stworzono sportową dolinę z wyciągiem narciarskim i trasami rowerowymi. A co z centrum miasta? Tu sprawa wygląda znacznie gorzej. Głównym pomysłem na ożywienie śródmieścia ma być… hipermarket. W samym środku placu Kościuszki, który najpierw nosił nazwę bulwaru, a później kolejno imiona: Franciszka Józefa, Adolfa Hitlera i Józefa Stalina, właśnie powstaje Plaza. – To teraz konieczność – mówi Danuta Skalska, prezes działającego w Bytomiu Towarzystwa Miłośników Lwowa. – Ale kiedyś tak nie było. Ogromnie boleję, że ten centralny plac, który miał swój klimat, został tak zniszczony. Barbarzyńskiego zniszczenia dokonały władze w latach 80., wyburzając kwartał zabytkowej zabudowy, zajmującej teren dzisiejszego skweru. Teraz w tym miejscu powstaną handlowe pasaże.

W snach chodziłam po Lwowie
Czesława Wardach przybyła do Bytomia ze Lwowa w 1957 roku. – Chodziłam do polskiej szkoły i bardzo chciałam tu przyjechać, ale jak zobaczyłam Bytom, zaczęłam płakać. Wydawał mi się brudny, w dodatku nie rozumiałam śląskiej gwary, więc nazywano mnie „gorolem zza Buga”. W snach ciągle chodziłam po Lwowie. Z czasem zasymilowałam się, ale serce ciągle jest rozdarte na pół. Podobnych głosów słychać więcej w Towarzystwie Miłośników Lwowa. „Tu jest Lwów” – mówią o lokalu przy ulicy Moniuszki. Tu mogą spotkać się, powspominać dawne czasy, pośpiewać lwowskie piosenki. Organizują spotkania edukacyjne i akcje pomocy dla Kresowian. Drzwi są otwarte dla wszystkich, a radosna atmosfera przyciąga także Ślązaków. – Nieraz ktoś zatrzyma się przy naszej gablotce, wtedy od razu go zapraszam – uśmiecha się Danuta Skalska. – Czasem słyszę: „Jo żech jest stond, jo nie jest wasza”, ale kiedy taka osoba przyjmie zaproszenie, nigdy nie żałuje. My, Kresowianie, nie jesteśmy tu postrzegani jako obcy. Ślązacy, choć z początku nazywali nas „pierońskimi gorolami”, szybko zrozumieli, że nie jesteśmy tutaj z wyboru. Wzajemne ocenianie przekształciło się we współpracę, której najlepszymi przykładami są klub Polonia Bytom czy Opera Śląska. – Kiedy jechało się tramwajem „piątką” w stronę Bytomia, ludzie mówili, że jadą do „małego Lwowa” – wspomina Skalska.

Świetlik wskazuje drogę
Również lwowiacy obserwowali negatywne zmiany zachodzące w Bytomiu. – Dawni mieszkańcy dbali o to miasto. Teraz wieczorem strach iść takimi ulicami jak Witczaka, Muszalika czy Szafranka – twierdzi Krystyna Szastok. – Nie ma niczego dla młodzieży, jedno lodowisko nie rozwiązuje sprawy – dodaje Czesława Wardach. – Nawet do kina młodzież musi jeździć do Katowic. Czy Bytom wyjdzie z tego impasu? Przemysław Łukasik, który tu właśnie przeniósł swoją pracownię architektoniczną, jest optymistą. – Bytom to miasto o wielkim potencjale kulturalnym. Połączenie industrialnej zabudowy i sztuki może wielu przyciągnąć – twierdzi. Firma współprowadzona przez niego wyremontowała dla siebie popękany budynek pofabryczny przy ulicy Józefczaka, w którym rozchodziły się ściany. Zdaniem architekta, to samo można zrobić z walącymi się kamienicami. – Tym musieliby zająć się sami właściciele. Oczywiście miasto mogłoby to wspierać, ale to zawsze trudny wybór: komu pomóc – mówi architekt. Dodaje, że wiele kamienic zostało kupionych na cele spekulacyjne. Teraz właściciele czekają na lepsze czasy dla Bytomia. Spacer ulicą Dworcową utwierdza nas w przekonaniu, że to miasto jeszcze nie umarło. Główna ulica handlowa śródmieścia, wyłożona granitową kostką i pełna neorenesansowych, secesyjnych i modernistycznych kamienic, robi dobre wrażenie. U jej wylotu stoi figura Bytomskiego Świetlika. Ten dobry duszek z tutejszej legendy wskazywał drogę zabłąkanym. Oby i Bytom odnalazł drogę do odzyskania dawnej świetności.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.