Powrót do wiary

Witold Kociński

|

GN 28/2008

publikacja 20.07.2008 17:57

Kiedy Pan Bóg dzielił ziemię, Gruzini nie pchali się, ale spokojnie czekali, skracając sobie czas śpiewaniem. Bóg wszystko rozdzielił i został Mu kawałek, który chciał mieć dla siebie. Zauważył jednak miłych Gruzinów i im go dał. Nie dziwi więc niespotykane piękno gruzińskiego krajobrazu.

Powrót do wiary Davidgareja to cel naszej najdłuższej gruzińskiej wycieczki fot. Henryk Przondziono

Przed nami granica armeńsko-gruzińska. Szybko przyzwyczailiśmy się do Europy bez granic, bez tej całej niemiłej i upokarzającej procedury. Zaraz sobie to wszystko przypomnimy. Odprawa przeciąga się w nieskończoność. Po burzy upał staje się nieznośny. Nerwy puszczają… – Trzeba ich zrozumieć – uspokaja pilotka. Mają problemy w Abchazji, Osetii i Adżarii – szukają broni… Wszystko kończy się jednak sympatycznym pożegnaniem i życzeniami miłego pobytu. Jesteśmy w Gruzji i od razu rzucają się w oczy bardziej zadbane domostwa i lepsze drogi. Jeszcze nie wiemy, że przyjdzie nam jeździć po czymś, co drogą jest tylko z nazwy. Wokół szachownica pól i niekończące się winnice. Autobus pędzi, mimo spacerujących po asfalcie owiec. Tylko 65 kilometrów do Tbilisi. Tu będzie nasza baza wypadowa na czas pobytu w Gruzji. Ponadmilionowa stolica rozrosła się na długości 35 kilometrów, wzdłuż rzeki Kury (gruzińska nazwa rzeki: Mtkwari). Przeniósł tutaj swój dwór ze starożytnej Mcchety król Wachtang Gorgasali w roku 458. Legenda powiada, że polując ustrzelił bażanta, który wpadł do źródła i... ugotował się. To zdarzenie wpłynęło na decyzję króla, którego pomnik góruje nad okolicą. Zatrzymujemy się w samym sercu starego miasta. Nieduży, ale bardzo miły hotel „Sharden” mieści się w odrestaurowanej, a właściwie odbudowanej kamienicy, przy zaułku dochodzącym do placu Jerozolimskiego. Nad nami twierdza Narikala („nie do zdobycia”) z V–VI wieku. W okna hotelu spogląda ze szczytu wzgórza monumentalna Matka Gruzja – w jednej ręce trzyma miecz na wrogów, w drugiej puchar z winem dla przyjaciół. Budynek hotelu prezentuje się niczym złota plomba w zniszczonej szczęce. Sąsiadujące z nim kamienice czekają na lepsze czasy.

Zobaczyć jak najwięcej
Już w I w. apostoł Andrzej powołał pierwsze na tych ziemiach chrześcijańskie biskupstwo. Takie były początki Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego, który nosi w oficjalnej nazwie przymiotnik Apostolski. Najwyższa władza w Kościele należy do Świętego Synodu, na którego czele stoi katolikos – Patriarcha całej Gruzji. Dzisiaj to Eliasz II – poznaliśmy go w nowej katedrze w Tbilisi zatłoczonej tak, że trudno się przecisnąć. W Gruzji bowiem obserwuje się niezwykły powrót do wiary, zwłaszcza wśród młodych ludzi, i to oni wypełniają po brzegi gruzińskie świątynie. Zwiedzanie miasta rozpoczynamy od jednej z trzech najważniejszych gruzińskich cerkwi pw. Matki Bożej, z XII–XIII w., pamiętającej czasy królowej Tamary, zwanej królem królów i królową królowych. Okres jej panowania uznany został za złoty wiek Gruzji. Tamara jest świętą prawosławnych i katolików. Świątynia stoi na skarpie, która się osuwa – istnieje więc niebezpieczeństwo, że pomimo najlepszych zabezpieczeń runie w nurty Kury. Tuż obok spogląda z konia Wachtang Gorgasali. Spod monumentu założyciela miasta schodzimy do dzielnicy łaźni. W powietrzu unosi się zapach siarki. W XII wieku było tutaj co najmniej 65 łaźni, do dzisiaj zachowało się 6, jedna z nich ma wyjątkowo piękną mozaikową fasadę niczym samarkandzka medresa. Aleksander Puszkin powiedział tu: „Nie spotkałem niczego rozkoszniejszego od tbiliskich łaźni”. Niestety, odpocząć w leczniczej parze nie możemy. Czas goni. Biegniemy do jedynego czynnego meczetu. Ładnie odnowione wnętrze – czuć jeszcze świeżą farbę. Z meczetu prosto do synagogi. Na małej przestrzeni rozsiadły się tu świątynie różnych wyznań. Jesteśmy w starej katedrze. Dziwimy się, że w zwykły dzień gruzińskie cerkwie są zatłoczone – okazuje się, że Gruzini świętują Wniebowstąpienie.

Od niedawna patriarcha Eliasz II rezyduje, w ukrytym za wysokim murem, pałacu książęcym przy starym królewskim trakcie. Mijamy go, idąc do najświętszego miejsca Gruzinów, starej katedry z VII wieku pw. Matki Bożej Wniebowziętej (zwanej Sioni – od Syjonu w Jerozolimie, gdzie dokonał się cud Wniebowzięcia). Tutaj przechowuje się dwie narodowe relikwie – krzyż św. Nino i kamień przywieziony z Jerozolimy przez pustelnika Dawida. Święta Nino jest czczona jako oświecicielka Gruzji, równa Apostołom. Według gruzińskiej tradycji uzdrowiła chorą żonę króla Iberii (ówczesna Gruzja). Na pytanie władcy o nagrodę odpowiedziała, że pragnie zbudować kościół, do którego powinni przyjechać księża z Konstantynopola. Król wysłał poselstwo do Konstantyna Wielkiego i w 337 roku wraz z całą rodziną przyjął chrzest. W taki oto sposób dokonała się, według legendy, chrystianizacja Gruzji jako drugiego kraju na świecie po Armenii. Ale zanim Święta tu trafiła, miała widzenie – objawiła jej się Matka Boża i błogosławiąc, prosiła, by wziąwszy krzyż, udała się do Iberii głosić naukę Chrystusową. Dała jej dwie gałązki winorośli, które Nino połączyła własnymi włosami i właśnie ten krzyż stał się symbolem chrześcijańskiej Gruzji i jej największą świętością. No i wielki skok we współczesność. Nowa katedra pw. Trójcy Świętej, której budowę rozpoczęto w 1995 r., a poświęcono w 2004 r., robi wrażenie – oślepia złoconymi kopułami, przed nią strzelające pod niebo fontanny, niekończące się kwietne rabaty. We wnętrzu setki modlących się młodych ludzi.

Obowiązkowo na szlaku
Pamiętam niezwykle wzruszające spotkanie przed starą katedrą w Mcchecie, sprzed prawie trzydziestu laty, z siwiuteńką, wiekową damą w czarnych podniszczonych koronkach, która odezwała się do nas piękną polszczyzną. Najchętniej zabralibyśmy ją ze sobą, ale nie było to możliwe. Na kościelnym placu było smutno i pusto. Dzisiaj jest gwarno i wesoło – właśnie weselni goście otoczyli wianuszkiem młodą parę, której dość duże dziecko było w tym samym czasie chrzczone w innej kaplicy. Katedra Sweticchoweli (co tłumaczy się: życiodajna kolumna albo drzewo życia) wybudowana została w XI w. na cudownym miejscu. Związana jest z nią jedna z najpiękniejszych opowieści o początkach gruzińskiego chrześcijaństwa. To historia sukni Jezusa, o którą żołnierze rzymscy rzucali losy. Dwaj Żydzi z Gruzji byli świadkami ukrzyżowania Chrystusa. Niektórzy twierdzą, że jeden z nich, Eliasz, był po prostu wcielony do armii rzymskiej, inni – że wysłała go tam diaspora żydowska z Mcchety, by dowiedział się jak najwięcej o nowym Proroku i Jego nauce. Eliasz przywiózł szatę Jezusa swojej matce, która odczuwała każdą ranę Zbawiciela.

Siostra Eliasza, Sidonia, przycisnęła ją do serca i zmarła w religijnej ekstazie. Nikt nie potrafił wyjąć sukni z jej rąk, więc pochowano ją razem z nią. Kiedy w 337 r. Gruzja przyjęła chrześcijaństwo za sprawą św. Nino, w miejscu wiecznego spoczynku Sidonii postanowiono wybudować kościół. Na jej grobie wyrosło drzewo (cedr libański), które po ścięciu nie chciało upaść, unosiło się w powietrzu. Według legendy zrobiono z niego 7 kolumn do budowanej świątyni. Z jednej z nich wydzielał się cudowny olej, stąd nazwa – życiodajna kolumna. W apsydzie świątyni zachwyca fresk przedstawiają-cy chwałę Chrystusa. Żal, że wiele doskonałych malowideł nie przetrwało odnowienia katedry w czasach carskich, kiedy jej wnętrze wybielono wapnem. Ze wzgórza króluje klasztor Dżwari z VI wieku. Na tle zielonych gór zachwyca architektoniczną harmonią i dostojeństwem. Dwa anioły na portalu unoszą do góry krzyż, na którego chwałę wybudowano ten kompleks. U jego stóp łączą się dwie rzeki Mtkwari (nazwy Kura Gruzini nie lubią!) i Aragwi.

Katolicy budują wspólnotę
Podobno co czwarty Gruzin ma polskie korzenie, katolików powinno więc być więcej. W Tbilisi są czynne dwa wspaniałe katolickie kościoły. Pochodząca z XIX w. katedra pw. Wniebowzięcia NMP, przy której rezyduje bp Giuseppe Pasotto, została odrestaurowana na wizytę papieską w 1999 roku. We wnętrzu nie zachowało się nic z dawnego wyposażenia. Po Mszy św. bp Pasotto podejmuje nas kolacją. Wszystko smakuje wyjątkowo, zwłaszcza specjalnie przygotowany dla polskiej grupy schabowy, którego tak dawno nie jedliśmy. Biskup jest gościnny i serdeczny – sam podaje do stołu. Przybliża nam sytuacje katolików w Gruzji: – Były momenty łatwiejsze i trudniejsze. Kościół łaciński zależał od misjonarzy aż do ostatnich czasów, kiedy pojawił się kler miejscowy.

Od 1993 r. sukcesywnie odnawiamy struktury Kościoła na tym terenie. Wyrażam wdzięczność Kościołowi polskiemu, bo nadal większość księży to Polacy. Niełatwo jest nam budować wspólnotę. Jesteśmy rozproszeni. Skomplikowane są relacje z Kościołem prawosławnym, ostatnio wręcz bardzo trudne, i nie wiemy, jakie są tego przyczyny. Zawsze byłem i działałem w większości – teraz w mniejszości, a być mniejszością nie jest łatwo. To uczy wielkiej pokory, ubogaca. Kościół prawosławny utrudnia i wręcz uniemożliwia zawieranie małżeństw mieszanych. Biskup niedawno zawiózł Benedyktowi XVI list od grupy młodzieży, opisujący te problemy. – Mimo trudności musimy budować razem wspólnotę, bo przecież to są nasi bracia. W Europie myśli się inaczej, mówi się o ekumenizmie, ale nie wskazuje drogi, jaką podążać w życiu codziennym. Zdarzają się sytuacje, że w kościele pojawiają się młodzi i mówią – chcemy wziąć ślub za 5 dni. Nie chcą słyszeć, że tak nie można, że trzeba się przygotować... idą więc do innego kościoła. Formacja to niezwykle trudny problem. Ja przyjechałem jako misjonarz, potem mnie wykiwano – śmieje się biskup – i musiałem opuścić swoje zgromadzenie kamilianów, by służyć wspólnocie.

Długo jeszcze rozmawiamy przy smakowicie zastawionym stole. Przez okno spogląda z kolumny błyszczący złotem święty Jerzy, patron miasta. Żegnamy się przypowieścią, której koniec brzmi: – Po długim przekomarzaniu się z wiecznie leniuchującymi Gruzinami, Pan Bóg stwierdza: „Faktycznie tylko wy zauważyliście piękno, które stworzyłem, wszyscy inni ciężko pracują i nie zwracają na to uwagi. Przyszedłem was ukarać, a dałem wam najpiękniejszy zakątek na ziemi – te źródełka, góry – to wszystko dla was!”. Następnego dnia uczestniczymy we Mszy św. w katolickim kościele pw. śś. Piotra i Pawła. Od chwili poświęcenia, 17 X 1887 r., jest cały czas otwarty. Nawet w czasach sowieckich. Mimo wojen skupieni przy nim wierni – zwłaszcza Polacy – przetrwali, jak tu mówią „dzięki religii, tradycji i przede wszystkim Bożej pomocy”. Tutaj w 1999 r. odprawił Mszę św. Jan Paweł II, o czym przypomina pamiątkowa tablica. Uczestniczyli w niej m.in. uczniowie polskiej szkoły im. Królowej Jadwigi, która znajduje się w pobliżu kościoła. Proboszcz ks. Adam jest Polakiem, pomagają mu polscy klerycy. Właśnie jeden wrócił z Abchazji: „Jest bardzo spokojnie, zaczął się sezon, więc wszystko toczy się wokół turystów”.

Dwie perły
Jedziemy do Bodbe – miejsca, gdzie zmarła św. Nino. Tam, gdzie została pochowana, wzniesiono klasztor. W późnym średniowieczu zyskał szczególny rozgłos jako miejsce koronacji. Potem przeżywał upadki i lata świetności. Nawet Mongołowie po zajęciu klasztoru nie sprofanowali grobu Świętej. W 1924 r. klasztor zamknęli bolszewicy, ale zaraz po odzyskaniu niepodległości w 1991 r. powrócił do życia. Mieszka tu 30 mniszek. Zajmują się ogrodami, robótkami ręcznymi, turystami. Rozciąga się stąd przepiękny widok na góry Kaukazu. Miasteczko Signagi, leżące niedaleko klasztoru, jeszcze kilka lat temu było zaniedbane i zniszczone, a dzisiaj lśni kolorowymi fasadami, czerwonymi dachówkami, liczne sklepiki i kawiarnie czekają na gości. Davidgareja to cel naszej najdłuższej gruzińskiej wycieczki. Jedziemy zrujnowaną drogą, kierowca dokonuje cudów, aby nie urwać zawieszenia, mijamy ruiny domów i dzikie ogrody. Przed nami zielone góry, pachnie trawą i ziołami. Wreszcie na horyzoncie pojawia się cel wyprawy – klasztor, do którego Dawid Eremita przywiózł trzy kamienie z Jerozolimy. O jednym z nich już pisałem – znajduje się w tbiliskiej katedrze Sioni. W klasztorze mieszka siedmiu mnichów i czterech nowicjuszy. Mają wodę, własny ogród, hodują krowy – są samowystarczalni. W głównym kościele kompleksu trwają prace konserwatorskie. O politycznych zawirowaniach celowo nie wspominałem. Gruzini na co dzień nie lubią tych tematów. Rozmawia się o tym jedynie w czasie wyborów i zaraz po nich. Od kiedy Eduard Szewardnadze sfałszował wyniki, opozycja jest przekonana, że każde kolejne są nieprawdziwe.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.