Idą chłopy

Marcin Jakimowicz

|

GN 22/2008

publikacja 31.05.2008 08:04

Zza pomalowanych sprayami familoków dobiega gromki śpiew kilkudziesięciu męskich gardeł. Kibice GKS-u? Ruchu? Nie, chłopy idą do Piekar.

Idą chłopy Stanisław Sontag (W ŚRODKU) ruszył na pielgrzymkę z Siemianowic ze swymi siedmioma syna fot. Roman Koszowski

Blady niedzielny świt. Opustoszałymi ulicami Siemianowic Śląskich sunie pielgrzymka za pielgrzymką. W grupie z Siemianowic-Bytkowa raźno maszeruje Kuba Sontag. Tuż obok niego idzie… sześciu braci. Do Piekar chodzą od lat. – Niektórzy w naszym domu zaczynali już jako pięciolatkowie. Doszli aż do Piekar i nawet specjalnie nie marudzili – śmieje się Kuba. Z głośników sączy się Różaniec. Maryjooo, tyś naszą nadzieją – echo odbija słowa pieśni od wysokich bloków. Tę samą zwrotkę słychać w idącej z tyłu grupie z Katowic.

Krowy pod kopalnią
Opadają mgły, odsłaniając ceglane familoki. – Nie trzeba mieć GPS-a ani czytać tabliczek z nazwami miast, by wiedzieć, którędy się idzie – śmieje się ktoś z pielgrzymki. – Wystarczy spojrzeć na napisy na murach. Na granicy Katowic i Siemianowic kończą się hasła GKS-u, w Michałkowicach króluje już Ruch, a na murach Piekar pojawiają się graffiti Górnika. Trasa z Siemianowic Śląskich do Piekar pokazuje jak na dłoni jak bardzo różnorodny jest krajobraz Górnego Śląska. Obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wychodzimy ze szpaleru brudnych familoków, mijamy blokowiska i industrialne kopalniane klimaty, a po kwadransie maszerujemy wśród zielonych szachownic pól, na których pasą się krowy. – Wiesz, dlaczego w tym roku ciężko mi było wyruszyć do Piekar? Bo musiałem przerwać długi weekend i zostawić grilla – klepie się po brzuchu jeden z siemianowickich pielgrzymów. – To ci się przydadzą te dwie godziny ostrego marszu – wybuchają śmiechem kumple.

Szczęść Boże! x 3
Co chwilkę naszą grupę mijają mknący na swych góralach kolarze. Z roku na rok jest ich coraz więcej. Czy pielgrzymka do Piekar nie powinna zyskać nowej nazwy? „Piesza i kolarska…”? Gdy przychodzimy pod wzgórze piekarskie, trwa Różaniec. Za chwilę rozpocznie się Msza św. – kulminacyjny punkt każdej uroczystości. Za kościołem na zielonej trawie ustawiają się dłuuuugie kolejki do spowiedzi. – Na piekarskie wzgórze wchodzą właśnie księża biskupi – słychać w głośnikach – Tuż za obrazem Maryi idą: wieloletni gość naszych pielgrzymek kard. Franciszek Macharski, abp Kazimierz Nycz, biskupi z sąsiednich diecezji. – Szczęść Boże! – woła do mikrofonu gospodarz spotkania abp Damian Zimoń. – Szczęść Boże! Szczęść Boże! Szczęść Boże! – odpowiada mu sto tysięcy gardeł. Katowicki metropolita przypomina, że obchodzimy właśnie 100. rocznicę urodzin bp. Herberta Bednorza, który w tym miejscu wołał o „niedzielę Bożą i naszą”. To on od połowy ubiegłego wieku zainicjował zwyczaj pielgrzymowania mężczyzn do Pie-kar. – Trzeba się na nowo rozradować i zachwycić pięknem małżeńskiej rodzinnej wspólnoty – woła abp Zimoń. – Małżeństwo to jest pomysł Boga i nie możemy tego laicyzować! Bracia, pamiętajmy o tym!!! Burza oklasków.

Ślązacy jak Indianie
Sto tysięcy facetów rozsiada się na trawie. Gdy zza chmur wyłania się słońce i zaczyna ostro prażyć, podniosła atmosfera Mszy zamienia się w nastrój sielanki. Nad głowami trwa koncert ptaków, z dala, spod setek straganów, słychać wystrzały korków. Z letargu budzi wszystkich potężny bizantyjski śpiew. Piękną liturgię animuje męski chór. Dyryguje nim Sławomir Witkowski z Chorzowa. – Gdy ci faceci za-śpiewali „Bogurodzicę”, ciarki chodziły po plecach – opowiadają pielgrzymi. Do mikrofonu podchodzi abp Kazimierz Nycz. Jest w Piekarach po raz trzeci, ale po raz pierwszy na męskiej pielgrzymce. – Tak jak Jan Paweł II rozsławił polskie „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, tak wy, Ślązacy, rozsławiacie swoje „Szczęść Boże” po całej Polsce. Nawet w Warszawie mówią już „Szczęść Boże”. Oklaski. 1:0 dla kaznodziei. – Kto z nas w dzieciństwie nie marzył o bohaterskich wyprawach, nie tęsknił do podbojów pełnych przygód? – woła abp Nycz. – Dziś może uśmiechamy się, wspominając nasze wizje sprzed lat. Może nawet ktoś czuje się zawstydzony, uważając, że nie dokonał w życiu niczego wielkiego, a może nawet jakoś je przegrał... Ale jestem pewny, że nikt z was nie utracił do końca tego pięknego pragnienia wielkości. Dziś Chrystus wzywa nas do zdobywania samego Bożego królestwa. Czy może być jakieś bardziej śmiałe przedsięwzięcie niż królowanie z samym Bogiem?

– Bądźcie wierni – wzywał kaznodzieja. – Mężczyzna jest szafarzem domowego Kościoła, a od szafarzy oczekuje się tylko tego, by byli wierni. Czytałem kiedyś, że wojownicy z plemienia Czejenów nosili na sobie długie pasy skóry, które od ich bioder opadały luźno na ziemię. Dlaczego mieli taki strój? Bo kiedy wrogowie napadali na wioskę, to dzielni obrońcy przybijali taki pas długim nożem do ziemi po to, by się nie cofnąć i aż do śmierci bronić dzieci i kobiet. Mężowie, brońcie do końca waszych rodzin, dzieci i małżeństw! Burza braw. Słowa trafiły w dziesiątkę. Obok mnie na karimacie rozłożyła się grupka mężczyzn. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie są młodzieniaszkami. Siedzą w niemodnych swetrach z nieodłącznymi starymi skórzanymi aktówkami, z których wystają czarne parasolki. Z zainteresowaniem słuchają słów warszawskiego metropolity, który woła: – Coraz szybsze tempo życia prowadzi do tego, że nadążają tylko najsilniejsi. Inni zaczynają się wstydzić i lękać. Wstydzą się tego, że zostają z tyłu. Nie mają odwagi poprosić o pomoc, bo ciągle powtarza się, że silny człowiek musi poradzić sobie sam. Tymczasem to wiara daje siłę i pozwala uporać się z lękiem i wstydem!

IV powstanie śląskie
Kończy się kazanie. Gdy sto tysięcy ludzi wstaje z trawy, by odmówić „Credo”, ktoś rzuca z tyłu: – To IV powstanie śląskie. W tłum wchodzą klerycy zbierający kolektę. Trafi do Afryki. To prośba zambijskiego arcybiskupa Telesphora George’a Mpundu. Z archidiecezji katowickiej na Czarny Ląd ruszy kontener wypełniony niezbędnymi lekarstwami dla afrykańskich ośrodków zdrowia. Już kila lat temu archi-diecezja katowicka wysłała do Afryki aż 400 ton mąki. Trafiła do Tanzanii i na Madagaskar. Jan Paweł II nazwał wówczas tę akcję „przykładem wyobraźni miłosierdzia”. Kończy się Msza św. Do mikrofonu podchodzi George Weigel, amerykański filozof, autor bestsellera. „Świadek nadziei”. Opowiada o swej fascynacji osobą Jana Pawła II, który dla amerykańskiego publicysty był wzorem ojca. „Aby być dobrym ojcem, na miarę polskiego Papieża – woła – trzeba się odnieść do Boga Ojca, który jest niedoścignionym wzorem wszystkich ojców”. Przerwa na obiad. Z trudem przepycham się przez tłum na zielonym wzgórzu. Sto tysięcy facetów padających na kolana przed obrazem Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej potwierdza tylko to, że ostatnia niedziela maja jest od lat na Śląsku zarezerwowana. Dla Maryi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.