Przyodziani w białe szaty

Szymon Babuchowski

|

GN 15/2008

publikacja 15.04.2008 13:44

Do kościoła wchodzą jeszcze w garniturach. Ale już za chwilę zamienią świeckie ubrania na strój zakonny. Odtąd świat będzie w nich widział mnichów.

Przyodziani w białe szaty W prezbiterium zrobiło się biało od habitów fot. Romek Koszowski

Wysoko na wieszakach spoczywają białe, świeżo wyprasowane habity. Przy każdym z nich - karteczka z imieniem i różaniec zrobiony przez brata Damiana. Bracia po raz kolejny uchylają drzwi i spoglądają w górę, na swoją całkiem nieodległą przyszłość. Już za dwa dni po raz pierwszy założą pauliński habit. - Na początku pewnie każdy będzie uważał, żeby się nie pobrudzić - śmieje się brat Paweł. - Mała plamka po czerwonych buraczkach może wtedy stać się problemem. Ale potem już nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. - Łatwo się poddać tej zewnętrznej otoczce - dodaje brat Adam. - Dla mnie przyjęcie habitu to czas re-fleksji, czy w moim sercu coś się zmienia. Prawdziwe zobowiązanie czeka mnie za kilka miesięcy, kiedy złożę pierwsze śluby zakonne.

Wchodzenie w ciszę
Do Leśniowa trafili we wrześniu, po dwóch miesiącach prenowicjatu. Za murami klasztoru zostawili telefony komórkowe i… swoich bliskich, do których mogą pisać tylko raz w miesiącu. Z rodzicami zobaczą się po raz pierwszy od września właśnie teraz, podczas obłóczyn. Czy bardzo za nimi tęsknią? Większość twierdzi, że nie. - Nieraz jest tak, że mama dzwoni, a syn nie chce rozmawiać - opowiada ojciec Maksymilian Stępień, magister nowicjatu. - Matki, kiedy tu przyjeżdżają, mówią: „synku, ale przytyłeś”, „jakie ty masz włosy” albo „czy nie chorowałeś?”, a oni: „mamo, ja mam 26 lat!”. I często po tej pierwszej od ponad pół roku wizycie bracia oddychają z ulgą, że nareszcie się skończyła. Dla rodziców to trudny czas, bo oni też muszą dojrzeć, nauczyć się przeżywania kryzysów, tego, że więź będzie miała teraz inny charakter. A dla braci rok nowicjatu to mało.

Ten świat tak głęboko się w nich zakorzenia, że potrzebują znacznie więcej czasu. Z roku na rok jest ich coraz mniej, są bardziej rozkrzyczani, wiele rzeczy tutaj jest dla nich odkryciem. Ciągle słyszę, że ktoś „pierwszy raz” dobrze przeżywa Adwent, Wielki Post, spowiedź. Te pierwsze doświadczenia są owocem wielkiego trudu, wejścia w ciszę, niesłuchania muzyki przez siedem miesięcy. Potem ten świat zostanie im stopniowo zwrócony. - W nowicjacie mamy czas szczelnie wypełniony - mówi brat Paweł. - Czasu wolnego trzeba szukać między modlitwą i obowiązkami. Mówimy przyciszonym głosem. Tylko kiedy gramy w piłkę, mamy okazję się wykrzyczeć. - Jeden z naszych ojców wyznaje teorię, że jeśli jakiś brat nienawidzi piłki nożnej, to znaczy, że nie ma powołania - uśmiecha się ojciec Maksymilian. - I coś w tym jest, bo to przecież męska gra. A oni mają być ojcami.

Nowa szata, nowy człowiek
Ostatnie dni przed obłóczynami nie odbiegają specjalnie od innych. Bracia wykonują swoje codzienne obowiązki: Michał przygotowuje kaplicę do Mszy, Wojciech siedzi na furcie, Tadeusz odkurza, Paweł strzyże Damiana, Łukasz dogląda pomidorów w szklarni. Ale w sam dzień obłóczyn emocje dają się we znaki. - Niektórzy z przejęcia nie jedli śniadania - mówi ojciec magister. Rano adorują Pana Jezusa w kaplicy. „Upadnij na kolana” - rozlegają się męskie głosy. Jest w tym śpiewie przyszłych ojców jakaś niezwykła siła i piękno. Do kościoła wchodzą jeszcze w garniturach. Jednak już za chwilę zamienią świeckie ubrania na strój zakonny. - W starożytności wierzono, że zmiana ubrania symbolizuje zmianę człowieka - przypomina w homilii ojciec Maksymilian. - Za chwilę włożysz habit pauliński, który cię utożsami z naszym zakonem. Świat będzie już w tobie widział mnicha, czyli tego, który cały należy do Jezusa.

Potem ciche święcenie habitów, różańców, ucałowanie krzyża. Bracia zdejmują marynarki i krawaty, i w milczeniu wkładają swoje nowe stroje. Za pierwszym razem to nie takie proste - ojcowie pomagają w tej czynności. W prezbiterium nagle robi się biało. Po Mszy czas na spotkanie z rodziną. Do jednych przyjechali tylko rodzice, innych odwiedziło rodzeństwo, przyjaciele, koledzy. Z Chorwacji do swojego rodaka, brata Ivana, przybył ojciec Euzebiusz Knežević i dwóch braci zakonnych. - Dziesięć lat temu sam byłem tutaj w nowicjacie, teraz patrzę, jak to samo przeżywa mój rodak. Patrzę na to ze wzruszeniem, ze łzami. Dotyka mnie wielka obecność Boga w tym sanktuarium - wyznaje ojciec Euzebiusz.

Dzieci nie są dla nas
Harcerze klęczący w ławce z tyłu kościoła to przyjaciele brata Pawła. Był ich drużynowym. - Paweł po-wiedział nam, że chce zostać zakonnikiem miesiąc przed przyjazdem tutaj. Przyjęliśmy to spokojnie. Po-chodzi z takiej rodziny: tata jest świeckim teologiem, dwaj bracia też wybrali kapłaństwo, więc nie było to dla nas wielkim zaskoczeniem. Z jednej strony szkoda, że nie będzie go już w naszej drużynie, ale cieszymy się razem z nim - mówi Piotr Grygiel z 7. Poznańskiej Drużyny Wędrowników „Magura”.
Paweł, teraz już ubrany w habit, oprowadza przyjaciół po klasztorze, pokazuje kawałek ziemi, na którym pracują zakonnicy. - Kiedy uprawialiśmy truskawki i musieliśmy łamać łodyżki nieprzynoszące owoców, od razu przypomniały mi się słowa, które Jezus wypowiadał do rolników - wspomina. Na twarzach młodych ludzi widać skupienie, podziw i wzruszenie. Oto jeden z nich staje przed nimi w nowej roli: świadka i nauczyciela.

Wzruszenia nie kryją też rodzice Pawła, państwo Kaczmarkowie: - Kiedy ofiarowaliśmy nasze dzieci Matce Bożej Częstochowskiej, wydawało nam się, że będzie łatwo rozstać się z nimi, kiedy rozpoczną dorosłe życie - mówi mama. - A tutaj wielka niespodzianka, bo Pan Bóg powołał aż trzech synów. To radość, ale i odpowiedzialność. Pytamy siebie, na ile spełniliśmy zadanie, które nam powierzyła Matka Boża. Czujemy się jako rodzina wyróżnieni i niegodni tej łaski. - Zastawałem go nieraz w pokoju na klęczkach, o różnych porach - wspomina ojciec Pawła. - We wszystkim, co robił, w harcerstwie, w Białej Służbie, w działaniach na rzecz niepełnosprawnych, można było odnaleźć postawę służenia. Wszędzie było go pełno. Teraz z tego ruchu, szumu, nagle została cisza. Ale od początku wiedzieliśmy z żoną, że żadne z dzieci nie jest dla nas, że nie możemy ich sobie zawłaszczyć. Pan Bóg prowadzi i wie najlepiej, co dalej z nimi. My doprowadziliśmy ich do tego momentu, a teraz mamy czas, by na nowo być bliżej siebie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.