Rozdarte Kosowo

Jacek Dziedzina

|

GN 09/2008

publikacja 27.02.2008 20:03

Kosowo jest krainą rozciągającą się między Billem a Vladimirem. Dosłownie i bez żadnych przenośni. Podczas gdy kosowscy Albańczycy stawiają ołtarze Clintonowi i jego następcy, kosowscy Serbowie proszą o pomoc Putina i wołają: „Kosovo je srce Srbije!”. Czują się oszukani przez Zachód.

Rozdarte Kosowo Sabit jest kosowskim Albańczykiem, przyjechał z Niemiec świętować niepodległość Kosowa. Na zdjęciu pod nowym, narodowym pomnikiem Newborn – (nowo narodzony) fot. Henryk Przondziono

Jak tutaj jest, spokojnie? – pytam serbskiego policjanta na granicy z Kosowem w Medare. W drodze usłyszeliśmy informację o podpalonych przez Serbów posterunkach na dwóch przejściach. – Tutaj spokojnie, a tam... nie wiem – funkcjonariusz bezradnie patrzy na oddalony sto metrów dalej punkt graniczny. Oddaje nam paszporty. Dla niego to żadna granica, tylko nadal część Serbii, ale stojący tam policjanci albańscy chcą dać nam do zrozumienia, że wjeżdżamy do innego państwa. – Żadnych problemów, jest całkowicie spokojnie i już będzie spokojnie – Albańczyk jest wyraźnie zadowolony i zapewnia, że w jego niepodległym od kilku dni kraju nic nam nie grozi. Parę metrów dalej czescy żołnierze z międzynarodowych oddziałów KFOR (siły NATO w Kosowie) opowiadają nam o swojej służbie. Patrzą z lekką tęsknotą na polskie rejestracje. Nieprędko wrócą z Bałkanów.

Ja volim te, America!
Prisztina, stolica Kosowa, po prostu oszalała z radości. Już w drodze do miasta, w mijanych wioskach dało się zauważyć, że liczy się teraz tylko jedno: Pavarësia (niepodległość). Na każdym domu, sklepie, samochodzie barwy albańskie, amerykańskie, unijne i NATO-wskie sygnalizują, kto jest tu najbardziej uwielbiany. – Zwariowaliśmy na punkcie niepodległości – Valbona właśnie skończyła południową zmianę w hotelu. – Jeśli przez tyle lat ktoś ciągle mówi ci, co możesz robić, a czego nie wolno, to jak się nie cieszyć – w głosie czuć satysfakcję, że udało się wyrwać spod władzy Serbii.

Ameryka króluje w Prisztinie. Jedna z głównych ulic stolicy nosi nazwę Billa Clintona. Na wieżowcu potężny plakat z byłym prezydentem USA wita wjeżdżających do miasta. To Clinton zdecydował się na bombardowanie Serbów, kiedy ci przeprowadzali czystki wśród kosowskich Albańczyków. Bombardowania zmusiły Slobodana Miloszevicia do kapitulacji. Nikt tu nie martwi się tym, że w czasie NATO-wskich nalotów bardziej ucierpieli cywile niż obiekty strategiczne dla wojsk serbskich. Zachód przymknął też oko na rozwijającą wtedy działalność Armię Wyzwolenia Kosowa (UCK), terrorystyczną grupę odgrywającą się krwawo na Serbach nawet kilka lat po podpisaniu układu.

Rezolucja ONZ wprowadziła w 1999 roku siły międzynarodowe do Kosowa. Odtąd serbska prowincja stała się protektoratem pod zarządem Narodów Zjednoczonych. I za to Albańczycy uwielbiają Clintona. I Busha, który właśnie uznał ich niepodległość. Dach jednego z hoteli wieńczy sporych rozmiarów kopia Statuy Wolności. A w kilku miejscach stolicy na wielkich billboardach bokser w spodenkach z barwami narodowymi USA pokonuje w walce pięściarza w spodenkach ZSRR.

Gdzie jest flaga?
Sabit od 14 lat pracuje w Niemczech. Podobnie jak tysiące jego rodaków. Przyjechał do Prisztiny specjalnie na ogłoszenie niepodległości. Stoi pod wielkim napisem Newborn (nowo narodzony), na którym tysiące kosowskich Albańczyków złożyło swoje historyczne komentarze. Całodobowa ochrona pilnuje tego świeżego pomnika Kosowarów. – Na pewno wrócę do Kosowa – zapewnia. Nie boi się reakcji Serbii na niepodległość prowincji. – Wojny nie będzie, bo Serbia ma inne problemy. Poza tym, racja jest po naszej stronie – dodaje. – Dobrego pobytu w nowym Kosowie! – rzuca na odchodne. – Tak, teraz jesteśmy szczęśliwi – Arben Alushaj także wierzy w sukces Kosowa. Jest lekarzem. Był naocznym świadkiem mordów, jakich dokonywali Serbowie na jego sąsiadach. – Do szpitala, w którym pracowałem, wpadli Serbowie i rozcięli brzuch kobiety w 7 miesiącu ciąży – opowiada i ma nadzieję, że to już przeszłość.

Optymizm Albańczyków widać na każdym kroku. Jadąc przez Kosowo, można odnieść wrażenie, że to jeden wielki plac budowy. Zniszczone domy zastępują gustowne budynki. Budują się prywatne osoby, powstają też siedziby różnych firm. Nowe cegły, szklane, kolorowe konstrukcje robią wrażenie. Zwłaszcza przy popularnej opinii, że to najbiedniejszy teraz kraj w Europie. – Większość tych inwestycji jest wykonywana ze środków prywatnych, a tylko część to projekty ze środków Unii Europejskiej – tłumaczy nam pracownik biura prezydenta Kosowa. Ani słowem nie wspomina o sieci powiązań mafijnych i zorganizowanej przestępczości, która pewnie jeszcze długo będzie miała tutaj dobry grunt. Prowadzi nas na spotkanie z rzecznikiem prasowym przewodniczącego parlamentu.

Ismet Hajrullahu uważa, że Serbia nie ma wyjścia i musi uznać niepodległość Kosowa, bo ona jest faktem. – Przez całe lata Belgrad nie dawał na Kosowo żadnych środków – mówi z wyrzutem. – My jesteśmy w stanie zbudować silne państwo dzięki młodym ludziom, którzy stanowią połowę obywateli. Wielu z nich studiowało za granicą, są świetnie wykształceni. Mamy też złoża węgla brunatnego i złota, nasza gospodarka jest w stanie się rozwijać. Poza tym liczymy na pomoc państw zachodnich – dodaje. I przeprasza, że nie może zapozować do zdjęcia przy nowej fladze Kosowa. – Jeszcze nie zdążyliśmy jej tu umieścić – tłumaczy, trzymając albańską chorągiewkę.

Rossija, pomoci!
– Nikt z nas nie chce wojny – Milan ze stacji benzynowej w północnej Serbii mówi ze spokojem o swoim rozczarowaniu Europą. Podobnie jak wielu rówieśników, patrzył z nadzieją w stronę Unii. Teraz czuje się zdradzony. – Nikt nas nie pytał o zdanie. A-me-ry-ka – wycedził przez zęby. Vladimir jest właścicielem salonu kosmetycznego w Prokoplje, kilkadziesiąt kilometrów przed Kosowem. – Wy też mieliście wrzesień ’39. Teraz u nas jest okupacja, to jest to samo – mówi z przekąsem. Zatrzymaliśmy się tutaj w drodze do Kosowa. Właśnie przeszła demonstracja uczniów. „Kosowo nie jest na sprzedaż!” – krzyczą młodzi i plakaty.

Kosowska Mitrowica, 50 km na północ od stolicy Kosowa, Prisztiny. Most na rzece Ibra dzieli miasto na dwa różne światy. Po jednej stronie mieszka 80 tys. Albańczyków. Kilka razy dziennie z meczetów rozlega się charakterystyczny głos muezina, wzywającego wiernych do modlitwy. Nie ma zbyt wielu chętnych, bo kosowscy muzułmanie nie należą do szczególnie pobożnych. Jest to szczególne połączenie klimatów Trzeciego Świata z nowoczesnym Zachodem i międzynarodowym nadzorem. Po drugiej stronie 40 tys. Serbów jest przekonanych, że nie ma mowy o żadnym nowym państwie kosowskim. Na wysokim wzgórzu, za cerkwią, powiesili serbską flagę. A przy głównym skrzyżowaniu umieścili napis: „Rosjo, pomocy!” i zdjęcie Władimira Putina. Na moście i w mieście wojska NATO, policja i siły ONZ cały czas pilnują, żeby nie doszło do rozlewu krwi.

Bez kamieni!
Kręcimy się po jednym z osiedli. Stepan nie może pogodzić się z samowolą Kosowarów. – To tak, jakby ktoś panu rękę odciął – mówi wzburzony. – Serbowie to jest naród miłujący pokój, nie chcemy wojny. To jest nasza ziemia – nie kończy, bo sąsiad zaczyna się za bardzo nami interesować. – Proszę stąd odejść – wygania nas stanowczym gestem i nie zraża go uwaga, że nie jest policjantem. „Stare przyzwyczajenia dzieci komunizmu”, myślę ze złością. Mimo wszystko staram się ich zrozumieć. Serbowie nie wiedzą, jak długo jeszcze będą płacić za swoje winy wobec Albańczyków. Zostały już potępione, podczas gdy zbrodnie Albańczyków nie mają takiego medialnego wzięcia. A lider organizacji terrorystycznej (UCK) Hashim Thaci zostaje premierem samozwańczego państwa, które uznają najważniejsze kraje zachodniej demokracji.

Następnego dnia do Mitrowicy zjeżdżają tysiące serbskich studentów. Wiec z przemówieniami, patriotycznymi pieśniami kończy się marszem w stronę mostu. Jak co dzień, o godzinie 12.44. To od numeru rezolucji ONZ, która wprowadziła siły międzynarodowe do Kosowa. Ale ta sama rezolucja stwierdza wprost, że Kosowo pozostaje częścią terytorialną Serbii. „Kosovo je srce Srbije!”, skandują tysiące gardeł. – Nie chcemy wojny i nie wiemy, co teraz robić – mówi Aleksander, student medycyny.

Žikov mieszka na osiedlu od urodzenia. Patrzy z boku na demonstrację. – Narody nigdy nie chcą wojny, to politycy do niej mogą doprowadzić – mówi. – My tu jesteśmy od tysiąca lat. Teraz ciężko jest z pracą, a Albańczycy dorobili się dzięki mafii i handlu narkotykami – rzuca oskarżeniami. Nagle kilku demonstrantów rzuca petardami. W stronę wojsk NATO i policji idą też kamienie. Wtedy przed tłum wybiega jeden z liderów protestu i każe im przestać. Wyłania się też dwóch popów, którzy krzyczą: – Tylko nie kamienie! Nikt tu tak naprawdę nie chce wojny. To tylko wybryki kilku pijanych uczestników.

Żyć razem?
– Jakoś musimy z tym żyć, choć nie jest łatwo – mnich dojeżdżający do monastyru w Pecz nie wchodzi w politykę. Oprowadza nas po jednej z najświętszych dla Serbów świątyń. To tutaj od setek lat do dziś patriarcha serbski przyjmuje swój tytuł. W najstarszej kaplicy Świętych Apostołów są m.in. relikwie pierwszego biskupa Sawy. A obok cudowna ikona Maryi, według tradycji jedna z kilkunastu napisanych przez św. Łukasza, znaleziona w Palestynie. – My tutaj czekamy na Nowe Jeruzalem i chcemy przyjmować wszystkich: Serbów i Albańczyków – mnich jest wyraźnie bardziej pokojowo nastawiony niż biskup z Belgradu. Monastyr otoczony jest wojskami KFOR. Podobnie jak większość miejsc o takiej wartości dla Cerkwi. W 2004 roku, a więc już kilka lat po podpisaniu pokoju, albańscy terroryści z UCK spalili lub wysadzili w powietrze kilkadziesiąt cerkwi i monastyrów w całym Kosowie.

Ślady albańskich zbrodni znajdujemy na południu prowincji. W Prizren właśnie trwa renowacja cerkwi Przenajświętszej Bogarodzicy z Ljevisz i prawosławnego seminarium. XII-wieczne dzieło z freskami podpalono od wewnątrz. Policjanci nie chcą o tym rozmawiać. Są trochę zakłopotani, że znamy szczegóły sprawy. Florin, właściciel kafejki, nie wierzy, że UCK to zrobiła. – Oni nie palili serbskich kościołów – zapewnia, choć raporty KFOR mówią co innego. – Zresztą, dzisiaj my tu żyjemy zgodnie, każdy zajmuje się swoimi sprawami, nie ma między nami konfliktu – dodaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.