Mali robią swoje

Marcin Jakimowicz

|

GN 02/2008

publikacja 09.01.2008 11:10

Dla jednych są specjalistami od sanktuariów. Dla innych białymi specami od czarnych owieczek. Paulini modlą się już od 700 lat.

Mali robią swoje fot. ARCHIWUM SANKTUARIUM W LEŚNIOWIE

Wielu kpi, że jesteście od gaszenia świeczek na Jasnej Górze. Nie przeszkadza Wam to? – zaczepiam ojca Stanisława Jarosza, znanego z telewizyjnego programu „Wolność słowa”. – Mnie to nie przeszkadza. My naprawdę gasimy świeczki – śmieje się paulin. – Sekretem naszego powołania jest to, że jesteśmy sługami. Niektórzy śmieją się, że obsługujemy księży i pielgrzymów, ale ja jestem przekonany, że to jest nasze powołanie. Mamy służyć. Po cichu, w słabości. Gdyby w Kanie byli panowie, a nie słudzy, to cudu by nie było… Jeśli na Jasnej Górze zabraknie sług, to cudu nie będzie.

Tłok w baraku
– Przeprowadziłem się do Torunia – opowiada Adam Nowak, lider popularnej kapeli Raz, Dwa, Trzy. – Odkryłem parafię „Na skarpie”. Na kawałku zeschniętej trawy w kompletnie nieatrakcyjnym blokowisku paulini postawili budynek, który w sposób niesamowity potrafili zapełnić ludźmi. Kiedy urodziła się Basia, nasze trzecie dziecko, jeden z ojców ochrzcił ją przez trzykrotne zanurzenie w wodzie. Zniosła to bardzo godnie. Wtedy odczułem, że to, iż jestem we wspólnocie, jest bardzo ważnym elementem mojego życia. Ochrzczone dziecko zostało pokazane wspólnocie, a ta w jakiś niezwykle emocjonalny sposób nagrodziła ten akt radością. Zrozumiałem, że dzieją się rzeczy, na które nie chcę mieć kompletnie wpływu, i że w takich sytuacjach mam tylko stać, patrzeć i się uczyć. Byłem wdzięczny wszystkim paulinom, którzy się w tym miejscu znaleźli. Na blokowisku paulini od lat budują klasztor, ale zamiast czekać, aż stanie budynek, rozkręcili prężne duszpasterstwo w… baraku. Ruszyło kilkanaście wspólnot. Znajomy ksiądz prowadził tam rekolekcje.– W czasie homilii rzuciłem: „Izajasz pisze…”, a tu ludzie wyciągają Biblie i sprawdzają, czy się nie pomyliłem – śmiał się. – Kto w Polsce chodzi na Msze z Biblią pod pachą?

Jak w ulu
– Jestem związany z paulinami od kilkunastu lat – opowiada Grzegorz Górny, redaktor naczelny „Frondy”. – Prowadzą oni w Warszawie prężne duszpasterstwo: centrum duchowości neokatechumenalnej. To właśnie w kościele Świętego Ducha rozpoczęła się krucjata duchowej adopcji. Rozlała się dosłownie na całą Polskę. Mało kto wie, że paulini byli nadwornym zakonem królów węgierskich. Widziałem na Węgrzech niezwykły kościół. Wyryty w skale we wnętrzu Góry Gellerta. Zamurowali go komuniści, wejść tam można dopiero od niedawna… Co sobota w warszawskim klasztorze na Długiej wrze jak w ulu. Ponad tysiąc osób spotyka się na Eucharystiach wspólnot neokatechumenalnych. Cały kościół pulsuje gromkim śpiewem. – Dlaczego przychodzą? Przecież mamy skromne salki. Żadnych luksusów. Przychodzą, bo doświadczają żywego Boga! – opowiada o. Dariusz Cichor, warszawski przeor. Sam pracował przed laty w Belgii. Już na starcie parafianie obrazili się na niego, bo zamiast „Małego Księcia”, jak sobie życzyli, czytał na Mszy Ewangelię. Odeszli. Chciał nawet zwiać, ale został i jak gdyby nigdy nic zaczął odprawiać w puściutkim kościele Msze. I Pan Bóg zaczął przysyłać ludzi. – Znaleźli Boga w martwej instytucji, za jaką uważali Kościół. Nie było ich wielu, ale przecież ta malutka wspólnotka wystarczy! Bo Kościół jest zaczynem, szczyptą soli, która w pogańskim środowisku daje znaki wiary i nadaje smak wszystkiemu. Bóg spełnił to, o co Go prosiłem. Co mogłem zdziałać sam? Taki mały ksiądz z Polski?

– Słowo „paulin” wywodzi się z łacińskiego paulus, co znaczy… mały – wyjaśnia o. Augustyn Pelanowski – Nasz patron, Paweł z Teb, był wyrzutkiem, który zbiegł na pustynię po tym, jak został zdradzony przez zięcia poganina. Był nikim: człowiekiem odrzuconym przez cywilizację. Dzięki temu między paulinami a wszelkiego typu „czarnymi owcami” powstaje wspólna płaszczyzna duchowego doświadczenia, którą Duch Święty nieraz już wykorzystywał. Panu Bogu najbliżsi są ci, którzy są najdalsi ludziom – opowiada o. Augustyn. Patron zakonu, uciekając przed prześladowaniem, odszedł na pustkowie i zamieszkał w jaskini. Choć prześladowania ustały, tak zasmakował w ciszy pustyni, że postanowił pozostać na niej na zawsze. Żywił się daktylami i połówką chleba, którą, jak głosi tradycja, codziennie przynosił mu kruk.
– Paweł robił swoje i nawet przez myśl mu nie przeszło, że zostanie wybrany na patrona ogromnego zakonu – śmieje się o. Jarosz. – Fenomenem jest to, że nas nikt nie zakładał! Nad Dunajem powstał spontaniczny ruch pustelników, a Kościół, który porządkuje rzeczywistość, zebrał nas do kupy w jeden zakon. Nie mamy założyciela jak franciszkanie, dominikanie, jezuici. Jesteśmy owocem fermentu, spontanicznego ruchu.

Pierwszą paulińską wspólnotę zgromadził, z rozproszonych po lasach i grotach pustelników, Bartłomiej, biskup Peczu. Zbudował dla niej w 1225 r. konwent na górze Patach. Za ojca zakonu uważa się jednak Euzebiusza z Ostrzyhomia, który założył na górze Pilis klasztor Świętego Krzyża. W czasie modlitwy ujrzał wiele maleńkich płomieni, które połączyły się w ogromny ogień. W 1250 r.klasztory się połączyły. Niebawem zakon rozprzestrzenił się na Węgrzech, Bałkanach, w Polsce, Austrii i Niemczech. W samej Chorwacji powstało aż 50 klasztorów. Do Polski paulini trafili z Węgier. Sprowadziłich w 1382 r. na Jasną Górę książę Władysław Opolczyk. W XVI wieku w krajach Europy, a nawet w Palestynie i Egipcie istniało już 300 klasztorów. Sama polska prowincja liczyła u schyłkuXVIII wieku ponad 80 klasztorów. Z tej dziejowej zawieruchy (kasacja zakonów, zabory) ocalały jedynie dwa: Jasna Góra i Skałka.
– Rozsypaliśmy się i powstaliśmy na nowo. Na początku XX mieliśmy tylko dwa klasztory, jak u zarania zakonu – opowiada o. Jarosz. Dziś na świecie modli się prawie 500 paulinów. 90 proc. z nich to Polacy.

Spotkałem Ją!
Dlaczego zostałem paulinem? – zastanawia się Marek Łącki z słowackiej Trnavy. – Nie było innej opcji. Na pewno ma to związek z Jasną Górą. Przyjeżdżałem tu jeszcze jako dziecko. Jako mały berbeć mówiłem: Maryjo, chciałbym tu być u Ciebie. I zostałem. Czy w zakonie lepiej poznałem Maryję? Na pewno Ją tu spotkałem. Nie chodzi nawet o poznanie, ale o żywy kontakt. A nasza zakonna pustynia? Nosimy ją w sobie. To nie jest fizyczne miejsce. Powiedz szczerze, gdzie toczysz większy bój: w leśnej głuszy czy spowiadając tysiące anonimowych ludzi na Jasnej Górze? – Jesteśmy nazywani specami od sanktuariów, ale nigdy nie pchaliśmy się do ich prowadzenia. Zlecano nam tę robotę – śmieje się o. Jarosz. – Sanktuaria Słowacji, Węgier, Chorwacji są znaczone paulinami. Biskupi prosili: weźcie to. I braliśmy. Początkowo niechętnie. Gdy Władysław Opolczyk przywiózł obraz na Jasną Górę, pustelnicy chcieli… przepędzić pątników! Próbowali się pozbyć pielgrzymów, ale biskup powiedział jasno: albo oddajecie obraz, albo zajmujecie się pątnikami. Co było robić? Wyznaczono część braci „do obsługi” pielgrzymów. Dziś paulini mają w Polsce kilkanaście klasztorów, a przy co trzecim znajduje się sanktuarium. Obok Jasnej Góry, Skałki czy Leśniowa jest i Leśna Podlaska, Biechowo k. Wrześni czy Brdów na Kujawach, gdzie znajduje się obraz, który wisiał w namiocie Jagiełły podczas bitwy pod Grunwaldem.

Tu biorą grube szczupaki
– Na Jasnej Górze wytrzyma tylko zakon kontemplacyjny. Kto bez modlitwy dałby radę spowiadać całymi godzinami przez kilkanaście lat? – pyta o. Jerzy Tomziński. – Radzę księżom: Spowiadaj tu przez sześć godzin albo więcej. Wtedy poznasz Jasną Górę. Sam czasami siedziałem i po dwadzieścia godzin. Jak ryba bierze, to się sieci nie zostawia. A tu biorą grube szczupaki… W ubiegłym roku na Jasnej Górze modliło się 4,5 miliona pielgrzymów. Przyszło tu aż 226 pieszych pielgrzymek. Tu nieustannie trwa Msza święta. W 2007 roku odprawiono ją prawie 59 tysięcy razy. Rozdzielono wówczas ponad 2,3 miliona Komunii św.
– To moja pustynia – opowiada o. Jarosz. – Walą tu tłumy pielgrzymów. Tysiące anonimowych ludzi. Przychodzą i odchodzą. Spowiadasz przez kilka godzin, a potem wymęczony wracasz do pustej celi, bo narobiłeś się jak wół. Ale to normalne: Mamy pracować dla ludzi, a potem schować się jak ślimak w skorupie i w samotności szukać miłości Boga. Nasza kaplica za obrazem to miejsce samotnych facetów, ładujących swe akumulatory, by rano wstać i opowiadać o tym, że Pan Bóg kocha. To nie my przyciągamy ludzi. To tajemnica Pana Boga, że posługuje się tak słabym zakonem jak my…

Wielcy w krypcie
Miłosz, Asnyk, Wyspiański, Szymanowski, Długosz, Malczewski. Co ich łączy? Leżą na krakowskiej Skałce. W sędziwych murach klasztoru paulińscy zakonnicy od 1472 roku starają się zgłębić tajemnicę pustyni. Na Skałce mieszka prawie setka zakonników w białych habitach, w tym ponad osiemdziesięciu kleryków, których śmiech ożywia surowe mury seminarium. Wydają pismo „Vox Eremi” (Głos pustyni). Tu został ścięty biskup Stanisław. Zginął od ciosu miecza, który, według kronik, trzymał sam król Bolesław Śmiały. Przez wieki pielgrzymowali tu królowie, kanclerze, hetmani i książęta. Dziś sanktuarium ściąga tłumy turystów. To jeden z najpiękniejszych zespołów architektonicznych Krakowa.

Siedem pieśni Maryi
– Kasiu, kocham Cię – powiedział po kilkunastu latach małżeństwa Tomek i przy ołtarzu pocałował żonę w usta. Potem ten gest powtórzyło kilkadziesiąt innych par. Tylko dzieci patrzyły ze zdumieniem: co ci rodzice kombinują? Zwariowali? Tak całować się w kościele? Po niedzielnych Mszach w sanktuarium rodzinnych błogosławieństw w Leśniowie ludzie nie chcą wychodzić z kościoła. Ustawiają się w długie kolejki. Maluchy, mamy w ciąży, małżeństwa i całe rodziny czekają na specjalne błogosławieństwo. Leśniów stał się jednym z najmodniejszych polskich sanktuariów. Walą do niego tłumy. Zauroczony sanktuarium Zbigniew Książek napisał nawet o nim z Bartkiem Gliniakiem oratorium „Siedem pieśni Maryi”. Płyta sprzedaje się jak świeże bułeczki. – Być paulinem to zadziwiać się miłosierdziem, które Bóg nade mną roztacza – opowiada ojciec Zbigniew Ptak, przeor klasztoru. – To każdego dnia przez śluby zakonne wchodzić w oblubieńczą relację z Jezusem. To wykorzystywać każdą okazję na wewnętrzną samotnię. To być z Maryją, ucząc się Jej sercem odczuwać świat. – Wciąż zdumiony patrzę na ręce Pana Boga, który zatrudnia nas w najdziwniejszych sytuacjach – dziwi się ojciec Jarosz. – Może dlatego, żebyśmy nie podskakiwali zbyt wysoko i nie czuli się zbyt wielcy? Nasza idea? Być niczym dla świata. A Pan Bóg niech robi swoje.I robi…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.