Czasu ci u nas dostatek

Jacek Dziedzina, zdjęcia Henryk Przondziono

|

GN 52/2007

publikacja 28.12.2007 01:10

Czy zegar z armatką postrzelił szafę doktora Feliksa? Pod jakim kątem można sprawdzić godzinę w Gdańsku? Jak zmierzyć klepsydrą, że ksiądz przesadził z kazaniem? Czy można dotknąć czasu? Zegarowe tajemnice czekają na ciekawskich w muzeum w Jędrzejowie.

Czasu ci u nas dostatek Henryk Przondziono

Czy zegar z armatką postrzelił szafę doktora Feliksa? Pod jakim kątem można sprawdzić godzinę w Gdańsku? Jak zmierzyć klepsydrą, że ksiądz przesadził z kazaniem? Czy można dotknąć czasu? Zegarowe tajemnice czekają na ciekawskich w muzeum w Jędrzejowie. Ile mamy czasu na zwiedzanie? – pytam zapobiegawczo. – Tyle, ile będzie trzeba – odpowiada przewodniczka Katarzyna Szewczyk. „Głupie pytanie” – myślę sobie, rozglądając się wstępnie po wnętrzu Muzeum im. Przypkowskich w Jędrzejowie. Vita est temporis punctum – Życie jest punktem w czasie – głosi jedna z wielu sentencji wypisanych nad wejściami do kolejnych pomieszczeń XIX-wiecznego budynku.

Wiszące, stojące i często już milczące zegary nie będą nas upominać, że za długo szperamy w ich życiorysach. Kiedyś starały się złapać i zmierzyć nieuchwytny czas. Chociaż niektórym z nich nawet kilka wieków nie odebrało tej elitarnej zdolności. Słoneczne, mechaniczne, świecowe, z Norymbergi i Dalekiego Wschodu… wszystko dzięki pasji Feliksa Przypkowskiego (później jego syna Tadeusza). Lekarz z zawodu, astronom i meteorolog amator, miłośnik zegarów… człowiek renesansu z przełomu XIX i XX wieku. Dziesiątki zainteresowań doktora każą złapać się tylko za głowę i spytać z podziwem: skąd on miał na to wszystko czas?

Strzelający zegar
– Tu spał Józef Piłsudski – pani Kasia pokazuje prostą kanapę dla pacjentów z podartym przez czas materiałem. Jesteśmy w gabinecie lekarskim doktora Feliksa, najlepiej zachowanym pomieszczeniu domu Przypkowskich. Marszałek wielokrotnie zatrzymywał się tutaj, nieraz wydając rozkazy przez wiszący na ścianie telefon. Kilka zegarów czuwało nad tym, żeby czas odpoczynku wodza nie przedłużał się do rozmiarów zagrażających odzyskaniu niepodległości. Zegar polski z XVIII wieku do dziś imponuje niezwykłą tarczą. Proste wahadło ze sznura zwisa tuż obok tablicy z literami do badania wzroku. Tablica ma nawet kółka z wcięciami dla analfabetów. Wizyty lekarskie pamiętają też dwa zegary stojące na głównej ścianie, dumnie asystujące Mikołajowi Kopernikowi z portretu. – Pan Feliks był również miłośnikiem astronomii – pani Kasia rzeczywiście nie pogania naszej dwuosobowej wycieczki.

Zdradza nam, że mają tu nawet oryginał dzieła „O obrotach sfer niebieskich” obywatela spod toruńskiej gwiazdy, choć nie udostępniają go zwiedzającym. – A ta dziura w szafie to ślad po tym, jak broń Piłsudskiego wystrzeliła przypadkowo podczas czyszczenia – śmieje się młoda absolwentka historii. – Chociaż jest też alternatywna wersja zdarzeń – dodaje z dokładnością badacza. – Pewna pani cały czas utrzymuje, że szafę postrzelił zegar słoneczny z armatką – pokazuje nam podejrzanego schowanego w gablocie. Wykonany został w Paryżu. Według tradycji, miał należeć do króla Stanisława Leszczyńskiego. Podobno jednak armatkę łatwo uniewinnić z zarzutu zniszczenia szafy, bo strzał padł w 1915 roku, a zegar z armatką sprowadzono tu pięć lat później.

Ale słynna armatka rzeczywiście działa, jeśli ktoś wyciągnie ją z gabloty. Kiedy cień wskazuje na tarczy południe, mała salwa ogłasza, że godzina 12 wybiła. Zawsze to jakaś alternatywa dla dzwonów wzywających na Anioł Pański… – Kiedyś pan Tadeusz, syn doktora Feliksa, urządził w ogrodzie taki pokaz – opowiada pani Kasia. – Brał w nim udział Władysław Broniewski, który potem napisał nawet wiersz o zegarach w Jędrzejowie – na dowód pokazuje umieszczony w gablocie rękopis z zapisem natchnienia autora: „Mnie i tobie, i innym biją zegary w Jędrzejowie…”.

Kończ, waść!
W tym kąciku marszałek Piłsudski z doktorem Przypkowskim niejedną partię szachów rozegrali. Nad małym stolikiem wisi herb z powstania styczniowego. Pewnie panowie mierzyli sobie czas gry za pomocą jednej z klepsydr, które dziś wzbogacają kolekcję muzeum. Jedna z nich podzielona jest na 4 kule, oznaczające 4 kwadranse. Obok stoi klepsydra, która odmierzała czas profesorom wykładającym na uniwersytecie w Pradze. Najciekawsza jednak jest 15-minutowa klepsydra „kościelna”, z której korzystali kaznodzieje podczas homilii. Sypiący się bezlitośnie piasek przypominał księdzu, że nie można w nieskończoność tłumaczyć wszystkich zawiłości dogmatów, ale, jak w życiu, przychodzi czas na słowa najważniejsze.

Szachiści mogli mieć klepsydrę czy zwykły zegarek przy sobie. Ale już grający w karty mieli zakaz zaglądania na rękę czy pod stół. Dla nich więc wymyślono zegar, który zwisał z sufitu, tarczą i wskazówkami w dół. Tylko podnosząc wzrok można było sprawdzić, jak długo partner gry myśli nad kolejnym ruchem. W muzeum taki eksponat jest jedną z perełek, nie tylko dla pasjonatów. Z sufitu zwisa rzeźbiona ręka, trzymająca łańcuch zakończony kulą z tarczą i wskazówkami.

– Pan Feliks wykonywał także samodzielnie zegary słoneczne – pani Kasia pokazuje nam najstarszy z nich. Tekturowe urządzenie pochodzi z 1895 roku. Nie sprzedawał swoich wyrobów. Coraz rzadziej spotykana dzisiaj bezinteresowność ludzkiej pasji. W jego ślady poszedł później syn Tadeusz, który jest autorem m.in. zegara słonecznego przy rynku jędrzejowskim i zegara na kościele Świętej Trójcy. On też na początku lat 60. przekazał państwu polskiemu niezwykłą kolekcję, zapoczątkowaną przez ojca. – Wiele zegarów pan Feliks otrzymał w prezencie od swoich pacjentów – opowiada nasz cierpliwy przewodnik po muzeum czasu. Cursus temporis est mors temporis ergo mors temporis est tempus – Bieg czasu jest śmiercią czasu, przeto śmierć czasu jest czasem – nad wejściem do drugiej izby kolejna sentencja przekonuje nas, że tu nie liczą godzin i lat.

Małysz na zegarze
Doktor Feliks urządził sobie najpierw stację meteorologiczną, a potem jeszcze obserwatorium astronomiczne. Jego kopuła do dziś wieńczy szczyt mieszkania Przypkowskich. Miłość do astronomii wpłynęła też na zainteresowanie głównie zegarami słonecznymi. W miejscu dawnej pracowni Feliksa dziś można oglądać największe cuda czasomierzy. W sumie 600 egzemplarzy 40 różnych typów. Trzecia co do wielkości kolekcja na świecie. Oczywiście dominują zegary słoneczne. Szczególnie ciekawe są małe zegary typu norymberskiego. Trafne odczytanie wskazówki cienia, który powstaje pod wpływem słońca, wymaga ustawienia pod właściwym kątem linki łączącej dwie części. Na górnej ściance jest nawet ściąga z nazwami miast świata, które znajdują się pod różnymi szerokościami geograficznymi. Jest m.in. Danzig, czyli Gdańsk. Trochę to skomplikowane, ale ze ściągą i słońcem na niebie łatwo można ustalić godzinę. Taki mechanizm, obok kompasu, miały wszystkie zegary przenośne. Po zużyciu nitki i otworów łatwo rozpoznać, czy właściciel był często w podróży. A rodzaj tworzywa zdradzał, kto był właścicielem zegara. Niektóre wykonane są z kości słoniowej. Bogatsi obywatele często posługiwali się nimi. Dla mniej zamożnych były drewniane egzemplarze.

Zupełnie niezwykłe są zegary świecowe, właściwie jednorazowego użytku. Spalanie się świecy odmierza zaznaczone kreskami godziny. Szkoda, że świecy nie można sprawdzić, bo byłoby po zegarze. Podobnie działa… stoper z wosku. – Najlepsze nazwy wymyślają dzieci – Kasia pokazuje nam urządzenie do pomiaru wysokości słońca w kształcie skoczni narciarskiej. – Dzieci od razu skojarzyły to z Małyszem – śmieje się przewodniczka.

Czas jest we mnie
Levior est rerum quam temporis iactura – Lepiej stracić rzeczy niż czas – zdanie Wincentego Kadłubka jest wyraźnie widoczne na zegarze słonecznym autorstwa Tadeusza Przypkowskiego, syna Feliksa. Patrzę na swój zegarek i dopiero teraz widzę, że od trzech godzin przesuwamy się między strażnikami czasu. Zupełnie tego nie odczułem. To i pewnie czasu nie straciłem. Może on wcale nie minął, nie przepadł? Przecież ciągle w głowie mam karciany zegar na suficie, opowieść o armatce i klepsydrze dla księdza. A przyszłość? Wiem, że zaraz zobaczę następne obiecane atrakcje, a potem zjem zasłużony obiad. „Tamtego” już nie ma, a „następnego” jeszcze nie? Tylko to, że stoję teraz na zewnątrz muzeum na śniegu, istnieje naprawdę? W tym momencie mam ochotę wrócić do muzeum i dopisać kolejną sentencję na jednej ze ścian. Św. Augustyn pogodził to rozdarcie czasu w człowieku, twierdząc, że wczoraj, teraz i jutro są obecne. Pamięć jest obecnością przeszłości, działanie obecnością teraźniejszości, oczekiwanie – obecnością przyszłości. Proste i genialne. Zegary Przypkowskich pamiętają, są i spokojnie czekają na kolejnych ciekawskich. Mają czas.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.