Cud na klonie

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Marek Piekara

|

GN 36/2007

publikacja 06.09.2007 10:52

Gdy Radek wszedł do bazyliki, ludzie płakali jak bobry. Dwa tygodnie wcześniej wyczerpany przez nowotwór modlił się tu o cud. Teraz promieniał. W Gietrzwałdzie, gdzie 130 lat temu ukazała się Maryja, do dziś zdarzają się cuda.

Cud na klonie

Zagrzmiało. Wiatr szalejący między Ostródą a Olsztynem przygnał kłębiaste chmury. Zbliżała się burza. – Szybciej, szybciej – poganiała trzynastoletnią Justynkę Szafryńską zniecierpliwiona matka. Zagapiły się. Zasiedziały się u rodziny po tym, jak Justyna zdawała u proboszcza egzamin przed Pierwszą Komunią. Do domu za pagórkiem miały jeszcze trzy kilometry. Gdy przechodziły obok gietrzwałdzkiego kościoła, dzwon na wieży zaczął głośno bić. Już 21.00! – pomyślała dziewczynka. Nagle odwróciła się, spojrzała na rosły zielony klon i zaniemówiła z wrażenia. Z drzewa biła niezwykła jasność. Justyna przetarła oczy, a potem zaczęła ciągnąć mamę w kierunku drzewa. Widziała już wyraźnie: z jasności wyłoniła się postać pięknej kobiety w białej sukni. Nie miała wątpliwości. Podobny wizerunek widziała tyle razy w pobliskim kościele. – Odmawiaj codziennie Różaniec – powiedziała do Justynki Pani. Był środowy wieczór, 27 czerwca 1877 roku.

Co widziały kuzynki?

Całej scenie przyglądał się proboszcz ks. Augustyn Weichsel. Ani on, ani matka Justyny nie rozumieli zachowania dziewczynki. Znali ją jednak doskonale i wiedzieli, że dziecko nie fantazjuje. Przeżywało coś niewytłumaczalnego.

Nazajutrz Justyna przybiegła pod klon ze swą młodszą o rok kuzynką Basią Samulowską. Padły na kolana i zaczęły odmawiać Różaniec. I jak poprzedniego dnia: ledwie dzwon wybił dziewiątą, drzewo zajaśniało, a po chwili dziewczynki ujrzały na nim królową w towarzystwie aniołów. Odtąd Maryja objawiała się Ustince i Barbelce, jak wołano na nie w domu, jeszcze sto sześćdziesiąt razy. 8 września pobłogosławiła wypływające niedaleko kościoła źródełko. Odtąd pielgrzymi czerpią z niego wodę, Wszyscy liczą na cud.

Przejęte dziewczynki powtarzały gromadzącym się coraz liczniej tłumom przesłanie z nieba: odmawiajcie Różaniec, czyńcie pokutę. Zasypywały Maryję mnóstwem pytań: „czy chorzy zostaną uzdrowieni?”, „czy polscy księża wrócą na parafie?”, a Ona zawsze odpowiadała tak samo: módlcie się…

Maryja mówi po polsku

Gość z nieba burzył wszelkie mury: mówił po polsku. Na katolickiej Warmii szalał kulturkampf. Za rządów żelaznego kanclerza Bismarcka rozpętały się tu ogromne prześladowania miejscowej ludności i księży. W szkole uczono jedynie po niemiecku, za mówienie po polsku groziły surowe kary. Tymczasem proboszczem parafii był… Niemiec. Ks. Augustyn Weischel nauczył się mowy polskiej i posługiwał się nią na co dzień. Więcej, tak ukochał Warmię i mieszkających na niej ludzi, że aż 70 razy stawał przed sądem. Powód? Nie chciał wydać nazwisk księży, którzy głosili po polsku kazania. Gdy zamknięto go w olsztyńskim więzieniu, parafianie dzień i noc czuwali pod jego bramami z różańcami w dłoniach. Kapłana wypuszczono. Ruszył pieszo, siedemnaście kilometrów na zachód, w stronę parafii. Kilka kilometrów przed kościołem zaniemówił ze wzruszenia. Gietrzwałdzcy parafianie wyszli mu naprzeciw. Sztandary, feretrony, orkiestra. Mężczyźni wzięli zdziwionego proboszcza na ramiona i nieśli go aż do świątyni. Śpiewali przy tym, nie bacząc na groźbę więzienia, polskie pieśni. Ksiądz Weischel, świadek objawień, miał trudny orzech do zgryzienia. Jak zareagować? Uwierzyć? Wysłać dziewczynki do psychiatry? Widział ogromne owoce objawienia: w warmińskich domach zaczęto gorliwie odmawiać Różaniec, a z drugiej strony nękało go pytanie: dlaczego Bóg wybrał tę małą wiejską parafię? Zmagał się, był rozdarty. W końcu bezradny poprosił o znak. W nocy przyśnił mu się święty Józef. Te objawienia są prawdziwe – zapewnił. Proboszcz obudził się. Wątpliwości prysły jak mydlana bańka. Nieopodal kościoła kazał postawić białą figurę Józefa. Dziś tuż przy niej znajduje się jego grób. Po tabliczce z gotyckimi literami leniwie pełzają sobie ślimaki.

Perła Warmii
Wśród zielonych łąk, pachnących iglastych lasów i czystych jezior, w połowie drogi między Ostródą a Olsztynem, ukrył się niewielki Gietrzwałd. Znad kilkudziesięciu ceglanych rdzawopomarańczowych krytych dachówką domów wystrzela smukła wieża kościoła. Sto trzydzieści lat temu stało tu dwadzieścia kilka chat krytych słomą. Skupione były wokół brukowanej drogi. Drzewa w ogródkach uginały się od dojrzałych owoców. Na niewielkim wzniesieniu stał widoczny z daleka kościół z drewnianą wieżą. „Wszyscy byli tu katolikami, prócz żandarma i dwóch mężczyzn” – notował ks. Weichsel. Basia mieszkała w niedalekich Worytach. Dziś wioska jest architektoniczną perełką, która zachowała typowo warmiński charakter. Ceglane domki, kryte dachówką, dosłownie toną w kwiatach. Bardzo często stoją przy nich ceglane kapliczki. W maju przy największej z nich mieszkańcy gromadzą się, by śpiewać maryjne pieśni. Do dziś pielęgnuje się tu wiele warmińskich zwyczajów.

Grom z nieba

A słynny klon? Jedenaście lat po objawieniach, gdy nad wsią rozpętała się burza, piorun huknął w drzewo, na którym przed laty zdumione dziewczynki ujrzały jasną postać. Kawałek drewna umieszczono w kapliczce. Ludzie całują go jak relikwię. Z innego zrobiono krucyfiks, pieczołowicie przechowywany na pobliskiej plebanii. Tych konarów dotykały przecież stopy samej Maryi – opowiadają gospodarze. Gietrzwałd porównuje się często do Lourdes, Fatimy czy La Salette.

Uderza podobieństwo objawień. Miejsca łączy też to, że Maryja objawiała się prostym, nieprzygotowanym, bezradnym dzieciom. Spotykał je podobny los: kpiny, szyderstwo, prześladowania, a nawet więzienie. Justyna i Barbara wstąpiły do zakonów. Barbara została przełożoną szpitala w dalekiej Gwatemali. Zmarła tam w opinii świętości, a ludzie ze łzami w oczach opowiadali o jej służbie najuboższym podczas dramatycznego trzęsienia ziemi. Jest kandydatką na ołtarze.

Płakali wszyscy

Sanktuarium tętni życiem. Od 1945 roku opiekują się nim Kanonicy Regularni Laterańscy. Przyjeżdżamy w dniu święta ich patrona, św. Augustyna, dlatego przechadzają się między ceglanymi budynkami w odświętnych, białych sutannach. – Ooo, patrz! Idzie papież – szarpie za rękę mamę malutki chłopczyk. Przyjechał tu z Olsztyna. To właśnie z tego miasta co miesiąc do Królowej Warmii przychodzą piesze pielgrzymki. Idą cztery godziny. W bazylice trzy razy dziennie ludzie gromadzą się na Różańcu. Modlą się na Drodze Krzyżowej, idą do źródełka. Zabierają do domów wodę w butelkach po wodzie mineralnej. Wierzą, że przyniesie im zdrowie. – Pod jednym warunkiem – dopowiada ks. Stanisław Chojnicki. – Warunkiem jest wiara. To ona czyni cuda. Ks. Stanisław opowiada o licznych uzdrowieniach. O komunistycznym aparatczyku, który przytargany przez żonę siedział w ławce i kpił w sercu z teatrzyku, jakim było, według niego, odsłonięcie obrazu. Nie chciał nawet na niego spojrzeć. A jednak, gdy podniósł wzrok, ku zaskoczeniu żony zaczął ryczeć jak bóbr. – Usłyszałem w sercu głos: człowieku wróć do Boga, najwyższy czas! – opowiadał później. – Co mnie najbardziej dotknęło? – zastanawia się ks. Stanisław. – Chyba zdarzenie z 28 lutego sprzed trzech lat. Była sobota. Z hospicjum z Mławy przyjechał szesnastoletni chłopiec, Radek. Razem z mamą i lekarzem, ewangelikiem. Niesamowicie cierpiał. Nowotwór złośliwy kości strzałkowej prawej nogi – te słowa brzmiały jak wyrok. Szybko doszły przerzuty na płuca, wątrobę, nerki. Nikt nie dawał nadziei. Wyglądał źle: sama skóra i kości. Zadziwiła mnie jego wiara. Przyjechałem tu błagać o cud – opowiadał. Modlił się na Mszy świętej, zmówił Różaniec, pił wodę ze źródełka. Po dwóch dniach miał przylecieć helikopter i zabrać chłopaka do centrum onkologii w Warszawie. Trzeba amputować nogę – orzekli lekarze. Przed operacją lekarka dokładnie zbadała chłopca. Spojrzała zdumiona na wyniki: ani śladu raka! Radku, jesteś zdrów – zawołała, a on spokojnie odpowiedział: Dwa dni temu w Gietrzwałdzie błagałem o cud. Gdy mama Radka przyszła do szpitala, zatrzymała ją lekarka i wypaliła: Proszę pani, stał się cud! Kobieta rozpłakała się. Po dwóch tygodniach, w sobotę o 9.30, byłem w bazylice. Czekałem na pielgrzymów z Warszawy. Nagle podjeżdża mikrobus. 25 osób z Mławy. Przecieram oczy ze zdumienia: wśród nich Radek! Idzie i niesie wielki bukiet białych róż. Gdy proboszcz podniósł kwiaty do góry, zrobiła się cisza, jak makiem zasiał. A on opowiedział historię Radka. W kościele rozległ się jeden wielki płacz – uśmiecha się ks. Stanisław.


Wracamy z Warmii bladym świtem. Mijamy opuszczone bocianie gniazda i intensywnie parujące jeziora. Na obrazku Pani Gietrzwałdzkiej przypomnienie: „Odmawiajcie codziennie Różaniec”. Znamy je na pamięć. Lourdes: odmawiajcie Różaniec, Fatima: odmawiajcie Różaniec, Gietrzwałd: odmawiajcie… Albo w niebie zacięła się płyta, albo kompletnie nie przejmujemy się tym przesłaniem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.