Ryzykanci Bożego królestwa

ks. Tomasz Horak, proboszcz parafii Nowy Świętów

|

GN 33/2010

publikacja 23.08.2010 12:00

Dzięki ryzykantom Bożego królestwa tyle dzieci kawałek świata zobaczy, odetchnie nie tylko innym powietrzem, ale atmosferą wspólnoty

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Miałem gości. Ksiądz z autobusem dzieci i młodzieży z okolic Kalisza. Czyżby nasz zabytkowy kościół przyciągał zwiedzających? To muzyka przyszłości. Dziś ucieszyło mnie co innego. Pisałem już o tym przed laty. Ksiądz organizujący wakacyjny wyjazd dzieciom. Wakacje krótkie, choćby tygodniowe. Ale pieniądze na nie bywają długie. Bo wszystko dziś kosztuje. I norma takiego pobytu inna niż kiedyś stodoła z myciem w potoku.

A zróżnicowanie standardów coraz większe. Turnusy organizowane przez wielkie i uznane organizacje, fundacje i stowarzyszenia mają możliwości większe – co jest oczywiste. Nieznani światu proboszczowie, wikarzy, siostry zakonne robią to skromniejszymi środkami, nieraz wręcz ubogimi, zdobywając fundusze własną przemyślnością. Zbierają wokół siebie ministrantów, dziewczęta ze scholi, dzieci z zapomnianych wiosek i całkiem zapomnianych szarych osiedli – miejskich tylko z adresu. Są potem z nimi 24 godziny na dobę. Ryzykują. Nie zawsze jest opieka z urzędowymi kwalifikacjami. Nie zawsze nocleg zostałby zaakceptowany przez kontrolerów sanitarnych. Nie zawsze reżim kuchenny mieści się w granicach przepisów.

Nie mówiąc o tym, że łatwo można stać się podejrzanym o pedofilię. O księgowości nie wspomnę. Najczęściej w jakimś notesiku. A jak taki nie dołoży do interesu, to na pewno interesu na tym nie zrobi. Pojechałby sam do jakiegoś zacnego pensjonatu w Zakopanem i odpoczął. Ale takiemu to by pewnie na to nie starczyło... A przecież dzięki ryzykantom Bożego królestwa tyle dzieci kawałek świata zobaczy, nauczy się być razem z innymi, odetchnie nie tylko innym powietrzem, ale atmosferą wspólnoty, w jaką wakacyjna grupa się zamienia. Także dzięki codziennej Eucharystii. Wiem, co piszę, dobrze wiem.

Bo sam do takich ryzykantów należę od prawie czterdziestu lat. I od tylu lat nieodmiennie boję się tych wyjazdów. Teraz to już nawet fizyczne siły nie te co kiedyś. Ale gdy widzę radość dzieci – i tych dziesięcioletnich, i tych po dwudziestce – przygotowuję kolejny wyjazd. Mam propozycję dla wydziałów duszpasterskich wszystkich diecezji: policzcie, ile dzieci i młodzieży w całym kraju miało takie krótkie, a cudowne wakacje. Trudno będzie się doliczyć, bo, jak znam życie, niejeden ksiądz się nie przyzna. Ale spróbować można. A może udałoby się wesprzeć inicjatywy zapaleńców?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.