Zawód: korespondent

Piotr Legutko

|

GN 26/2022 Otwarte

Wojna pokazywana jest w mediach na wiele sposobów. Swoje materiały wrzucają do sieci i Ukraińcy, i Rosjanie. Przekaz ma służyć pozyskaniu sympatii dla walczących (Ukraina) lub uzasadnieniu działań zbrojnych (Rosja).

Zawód: korespondent

Mamy do dyspozycji także materiały dziennikarskie, blisko linii frontu znajduje się wielu korespondentów, praktycznie z wszystkich liczących się stacji telewizyjnych i koncernów medialnych. Czy to znaczy, że w zasięgu ręki jest pełny obraz wojny? Oczywiście, że nie. Po pierwsze, każdej ze stron zależy, by przekaz z Ukrainy nie był obiektywną relacją, media są jedną z aren toczącej się wojny. O tym, że można ją przegrać właśnie na tym polu bitwy, przekonali się np. Amerykanie w Wietnamie. Dlatego relacja z frontu, materiał filmowy, zdjęcie bywają często równie ważnym elementem wojny jak zestrzelenie samolotu czy odbicie ważnego strategicznie miasta. Po drugie, korespondenci wojenni są dopuszczani tylko tam, gdzie na ich obecność zgodzą się dowódcy wojskowi. Pośrednio więc realizują cele strategiczne, czy tego chcą, czy nie. A zazwyczaj chcą. W sytuacji agresji jednego państwa na drugie nie ma bowiem symetrii. Dziennikarze pracują pod osłoną żołnierzy ukraińskich i – zachowując wszystkie proporcje takiego porównania – są niczym komentatorzy relacjonujący mecz „naszej” reprezentacji.

Niedawno środowisko dziennikarskie rozpaliła dyskusja na temat akcji, jaką podjęła Karolina Baca-Pogorzelska, korespondentka wojenna (m.in. „Wprost”), która zaangażowała się w pomoc żołnierzom z Donbasu, organizując dla nich zbiórkę pieniężną. Udało się kupić leki, pasy taktyczne, rękawiczki, płaszcze przeciwdeszczowe, okulary i lornetki. Na jednym ze zdjęć dokumentujących zbiórkę pojawił się też karabin, ponoć przypadkowo, ale to wystarczyło, by na reporterkę posypały się gromy. Bo to nielegalne i naraża dziennikarzy na ataki Rosjan, a przede wszystkim oznacza „wyjście z roli”, oddanie immunitetu, jaki daje kamizelka z napisem „Press”.

Dylemat to poważny i warto o nim dyskutować. Sytuacja korespondenta wojennego jest bowiem bardzo specyficzna, trudno wyznaczyć granicę, której nie powinien on przekraczać – jeśli nie chce być obojętny wobec dziejących się na jego oczach okrucieństw. W tym kontekście warto polecić film „Jeszcze dzień życia” (niezwykłe połączenie fabuły, animacji i dokumentu) powstały na kanwie książki Ryszarda Kapuścińskiego poświęconej wojnie domowej w Angoli. Warto, by zrozumieć tę jedyną w swoim rodzaju misję, jaką pełni na froncie dziennikarz. Daleko wykraczającą poza zlecenie otrzymane z redakcji. Co nie znaczy, że dziennikarz nie wykonuje swojej głównej pracy. Jest to ktoś, kto wie więcej, niż nam przekazuje. To „więcej” poznajemy później, w formie książek i filmów, powstałych na podstawie obserwacji i doświadczeń wojennych. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.