​Niespokojny duch

Marcin Jakimowicz

|

GN 26/2022 Otwarte

publikacja 30.06.2022 00:00

Gdy kariera stawała przed nim otworem, wykonywał zwrot o 180 stopni. Już wydawało się, że spocznie na laurach, gdy nagle decydował się na ruch, który komentowano latami.

​Niespokojny duch Anna Olchawska, Karol Kowalik /MNK

Jako dzieciak w miejscu, gdzie św. Jan z Dukli samotnie godzinami rozmawiał z Najwyższym, szukałem z babcią rydzów. Do Trzciany dojeżdżaliśmy z Krosna starym jelczem. Jako kilkulatek bardziej interesowałem się jednak żmijami, które znalazłem w gęstwinie ociekających malinowym sokiem krzewów, niż eremitą, który tu wybudował pustelnię. Odkryto ją dopiero w XVIII wieku, po beatyfikacji franciszkanina.

Najlepiej te dziewicze tereny, niezadeptane jeszcze przez wszędobylskich turystów, odwiedzić wiosną lub jesienią. Latem przyjeżdża sporo wycieczek, a kuracjusze z pobliskiego Rymanowa i Iwonicza przystają przy szosie, po której w stronę przejścia granicznego w Barwinku mknie sznur samochodów. Przez wieki zarośnięta pustelnia Jana z Dukli była ukryta przed ciekawskim wzrokiem przechodniów. – Nie mógł nigdzie znaleźć sobie miejsca, nieustannie szukał woli Bożej – opowiada bernardyn o. Cyprian Moryc, historyk sztuki, który obok pustelni zaprojektował stacje drogi krzyżowej. – Z jego życiorysu można odczytać historię człowieka, który nieustannie szuka i dokonuje śmiałych wyborów, często na antypodach. Z Dukli (przyszedł tu na świat około 1414 roku) przywędrował na studia do Krakowa. Absolwenta akademii czekała kariera, to był rodzaj nobilitacji. Tymczasem on ruszył w rodzinne strony... do pustelni. Do leśnej głuszy. Przypomina w swym radykalnym wyborze samego Benedykta, który zgorszony obyczajami Rzymu uciekł właśnie do samotni. W podkarpackim lesie miał spotkać wędrującego na Węgry św. Jana z Kęt, który namówił go, by poszedł modlić się do wspólnoty zakonnej. Jan trafił do franciszkanów w Krośnie.

W przyklejonym do ślicznego rynku klasztorze został gwardianem i kustoszem (1438–1440), potem trafił do Lwowa, gdzie pełnił urząd przełożonego kustodii. I wówczas znów wykonał radykalny manewr. Usłyszał o nurcie obserwanckim, który zrodził się w łonie zakonu. Stanowili go bracia wracający do pierwotnej surowości „Reguły” Franciszka. „Do Polski przywędrował charyzmatyczny Jan Kapistran. Obserwanci założyli ponad 20 nowych klasztorów, do których zgłosiło się aż 700 braci! To była prawdziwa eksplozja powołań” – opowiada o. Cyprian. Bracia, zwani nad Wisłą bernardynami, żyli w ubóstwie i prostocie. Jan dołączył do nich, używając fortelu. Podszedł do prowincjała z ornatem w ręku, pytając, czy może pójść do obserwantów. „Jasne” – zgodził się przełożony, sądząc, że chodzi o jednorazową wizytę. Tym sposobem Jan znalazł się wśród obserwantów i choć ci żyli już w rytmie klasztoru kontemplacyjnego, zdecydował się pójść o krok dalej i wybudować pustelnię.

Gdy w 1648 roku Lwów oblegli Tatarzy, ruszył na mury miasta z procesją z Najświętszym Sakramentem, a Chmielnicki z Tuhaj-bejem mieli ujrzeć „w chmurach wieczornych nad klasztorem bernardynów postać zakonnika klęczącego z wzniesionymi rękami i widokiem tym przestraszeni dali znak do odwrotu”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.