Spacery

Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim

|

GN 37/2009

publikacja 10.09.2009 15:34

Nasze słabości to nic nowego. Już w Austro-Węgrzech wielu było polskich populistów, którzy zdobyli miejsca w parlamencie, a potem zasiedli i już nic nie robili.

Maciej Sablik Maciej Sablik

Bardzo lubię chodzić na spacery. Terenów do spacerowania sporo można znaleźć nawet w Katowicach. Napisałem „nawet” i zaraz tego pożałowałem – w gruncie rzeczy Katowice i w ogóle śląskie miasta są bardzo zielone. Od lat tak było, a ostatnio – w miarę postępu technologicznego – zjawisko jeszcze się nasiliło. Chodzę tak sobie z różnymi osobami, a że ostatnio pogoda sprzyja, to okazji jest niemało. Jeśli tylko uda się uniknąć kolizji z rowerzystami, których coraz więcej, z rolkarzami, których też przybywa, z psiarzami, którzy swoich podopiecznych puszczają bez smyczy, to spacerowanie jest przyjemne. Zwłaszcza, jeśli kompania jest zacna. Każdy spacer daje szansę na wymianę poglądów i obserwacje. Na szczęście, jak zauważył mój kompan, nasza pamięć jest coraz słabsza i ciągle się cieszymy z „nowych” odkryć.

Ale chyba nie tylko nas dotyka skleroza. Ostatnio przeczytałem, że słynny reżyser Kazimierz Kutz gratulował odwagi osobom, które przyznały mu jakąś nagrodę. Według Kutza, dzisiaj trzeba dużo odwagi, żeby Kutza wyróżnić. Nie chce mi się tego nawet komentować, bo chyba każdy przyzna, że nie ma się co pastwić nad człowiekiem, którego zasługi dla kultury są niepodważalne. Ale polski reżyser nie jest jedynym, który unosi się nad ziemią. Ostatnio usłyszeliśmy o nowej japońskiej pani premierowej, która jakoby poleciała z UFO na Wenus. To już prawdziwy odlot; przy niej blednie nawet wyczyn pani Millerowej, która onegdaj włożyła frywolną sukienkę z okazji wizyty japońskiego cesarza.

To tylko niektóre z ostatnich wiadomości. Dobrze jednak zdać sobie sprawę, że w gruncie rzeczy to nic nowego pod słońcem. Mój kolega relacjonuje mi podczas spacerów pamiętniki niejakiego Kazimierza Chłędowskiego, polityka i pisarza znanego w czasach cesarza Franciszka Józefa. Z pamiętników tych, które były wydane dopiero 30 lat po śmierci autora (a chyba i tak o 20 lat za wcześnie) wyłania się portret zbiorowy społeczeństwa Austro-Węgier przełomu wieków, ze szczególnym uwzględnieniem Polaków. Okazuje się, że w tym zbiorowym portrecie trudno znaleźć sympatyczne postacie. Na ogół widzimy miernoty, które korzystają ze słabości systemu, by zatuszować swoją niekompetencję. Poczet polskich ministrów czy premierów, których cesarz, broniąc swojego ludu przed swoim rządem, wymieniał jak zderzaki, jest bardzo długi. Poczet polskich magnatów, którzy rozmieniali nazwisko na drobne jeszcze dłuższy. Najdłuższy jest poczet polskich populistów, którzy wykorzystali demokrację dla zdobycia miejsca w parlamencie, a potem zasiedli i już nic nie robili.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.