Czy zdążyliśmy przed eutanazją?

ks. Tomasz Horak, proboszcz parafii Nowy Świętów

|

GN 21/2009

publikacja 24.05.2009 21:01

Istnienie dobrze prowadzonych hospicjów stwarza poczucie bezpieczeństwa. Ludzie wiedzą, że w razie dramatu nieuleczalnej choroby jest ktoś, kto potrafi pomóc

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Z tego mojego okna widać hospicjum. Piętnaście lat minęło, jak szpitalny kapelan z gronem przyjaciół i znajomych założył stowarzyszenie, które przejęło przyszpitalne hospicjum. Byliśmy przekonani, że tylko uspołecznienie uratuje sprawę. Byłem wśród założycieli. Swoją drogą to nie wiedziałem do końca, o co chodzi. Najpierw, czym tak naprawdę jest hospicjum.

Po drugie, co to znaczy „uspołecznienie”. W nazwie to nasze hospicjum wciąż ma i mieć będzie ustawowe określenie „Niepubliczny zakład opieki paliatywnej”. Ustawodawca, który nie wyszedł z epoki realnego socjalizmu, chce, by społeczne zwało się też niepubliczne. Dlaczego jednak instytucja społeczna nie może nazywać się zgodnie z rzeczywistością? Drobiazg? Wcale nie drobiazg. Nazwa myląca dla wielu ludzi, a nawet urzędów. A hospicjum jest społeczne. Wśród członków założycieli są lekarze, prawnicy, księża, biznesmeni, doszło wielu zwykłych, a bardzo niezwykłych ludzi. Wkładają wiele wysiłku w to, by hospicjum było profesjonalnym zakładem medycznej opieki. I jest!

Wojewódzki konsultant medycyny paliatywnej twierdzi, że jest to jedyne miejsce w naszym województwie, które może szkolić lekarzy i pielęgniarki w tej specjalizacji. Ale powiedział coś ważniejszego. To mianowicie, że „trzeba zdążyć przed eutanazją”. Tak właśnie: istnienie dobrze prowadzonych hospicjów stwarza wśród mieszkańców miasta i powiatu poczucie bezpieczeństwa. Wiedzą, że w razie dramatu nieuleczalnej choroby jest ktoś, kto potrafi pomóc. Nie tylko choremu, ale i rodzinie. Także w czasie rozstania, a i później też.
Stowarzyszenie i personel... Niby dwie różne sprawy, a przecież stanowią jedno.

Cieszę się, że widać to z tego mojego okna i że mogę jakoś w tym wszystkim uczestniczyć. Jestem urzeczony współdziałaniem ludzi różnych profesji, warstw społecznych, zamożności, zapatrywań. Ksiądz prezes, którego boją się w Narodowym Funduszu Zdrowia (tak twierdzi dyrektor szpitala), lekarze, którzy tu kariery medycznej nie zrobią, ale ludzką tak. Pielęgniarki, które wciąż ocierają się o ból i towarzyszą odejściom w daleką drogę. Wszyscy, którzy organizacyjną pracą zdobywają środki, bo te z kontraktu z NFOZ nie mogą wystarczyć. Oni wygrali wyścig z eutanazją. Oni wszyscy mają nadzieję – są przekonani, że najmniejszy okruch dobra jest potrzebny i ludziom, i Bogu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.