Grosik na szczęście

ks. Tomasz Horak, proboszcz parafii Nowy Świętów

|

GN 04/2009

publikacja 28.01.2009 10:38

Czy pamięć doznanego szczęścia może się zatrzeć tak bardzo, że zostanie tylko pustka?

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Na wyświetlaczu telefonu mam czterolistną koniczynkę w kolorze nadziei. I napis „Na szczęście”. Dostałem ją na Nowy Rok jako e-kartkę z życzeniami. Od pani z przedszkola. Kiedyś przygotowywałem ją do Pierwszej Komuni św. Agnieszko, oby na szczęście! Ale świat wokoło taki dziwny. O szczęściu i miłości bez końca, a egoizmu i łez jakoś za dużo. To „Na szczęście” uparcie mi towarzyszy od jakiegoś czasu. Na biurku, koło szklanego aniołka (też „na szczęście”), leżą dwie jednogroszówki. Każda ma swoją historię. Historia pierwsza: Niecały miesiąc temu były ostatnie Roraty, dzień moich urodzin. Siedzę w ciemnościach rozświetlonych dziecięcymi lampionami, słucham czytania. Nagle jedno z dzieci wyciągnęło ku mnie rączkę, usłyszałem ciche „Na szczęście!”.

W palcach poczułem maleńką monetę. Grosik na szczęście... Julka! Ty już masz sporo szczęścia w życiu – rodziców, rodzeństwo, możliwości. Oby ten grosik wrócił do Ciebie, jak będzie się w życiu decydowało coś ważnego. A że dałaś mi go przy ołtarzu, to może Pan Jezus zamieni grosik w miliony? Historia druga: Kończyłem rekolekcje w podmiejskiej parafii. Kwiaty, podziękowania, jakiś tam nawet wierszyk był. Wmieszałem się pomiędzy ludzi. Niektórzy podchodzili, dziękowali, prosili o modlitwę. Jakoś tak ciepło i rodzinnie kończyły się te dni. Podeszła też nieśmiało dziewczynka, wyglądała na jakieś osiem lat. Wysoko, w paluszkach wyciągniętej rączki trzymała grosik. „Dziękuję ojcu. Nie mam kwiatów. Ale mam grosik na szczęście”.

Przytuliłem dziecko, grosik schowałem. Nie znam imienia małej, nic o niej nie wiem. Ale grosik wciąż przypomina o dziecięcym sercu, które życzyło mi szczęścia, bo pewnie znało jego smak. Zastanawiam się nad tymi grosikami, aniołkiem i ową koniczynką. Czy można życzyć szczęścia komuś, jeśli samemu się go nie zaznało choć trochę? Ale czy jest człowiek, który tego „choć trochę” nie doświadczył? Nie wiem. Czy pamięć doznanego szczęścia może się zatrzeć tak bardzo, że zostanie tylko pustka? Też nie wiem. Gdyby jednak tak się stało, to byłaby największa tragedia w życiu. Bo jak tęsknić za Bogiem, za wiecznością, za niebem, jeśli za własnym szczęściem się nie tęskni? Może więc pierwszym krokiem ewangelizacji jest budzenie w ludziach poczucia szczęścia? I czy nie to powinno być drogą Kościoła? Nie zawsze jest.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.