Zimowe poziomki

Szymon Babuchowski, poeata, dziennikarz "Gościa Niedzielnego", wokalista zespołu Dobre Duchy

|

GN 04/2009

publikacja 28.01.2009 10:36

Czy wiedzą Państwo, jak dobrze jest brnąć przez śnieg, dotykać kory drzew i być haratanym przez gałęzie?

Szymon Babuchowski Szymon Babuchowski

Pisałem ostatnio, że lepiej patrzeć w okno niż w telewizor. Dzisiaj chciałbym zachęcić Państwa do wyjścia na spacer. Skłoniła mnie do tego wczorajsza uroczystość w Warszawie, podczas której mój przyjaciel Artur Nowaczewski odbierał za swoją twórczość poetycką nagrodę Fundacji im. ks. Janusza St. Pasierba. Należała mu się. Artur to poeta „chodzący” – potrafi przejść 100 kilometrów w ciągu jednej doby. Może dlatego jego wiersze są takie prawdziwe. Proszę posłuchać: „słowem »lipiec« otwieram/ wszystkie barwy liści, lepkość powietrza,/ bzyk komarów i ważek nad taflą./ piwo jest dzisiaj z wolna spijaną godziną./ słychać każde plaśnięcie mokrych stóp o spróchniałe deski”. Słyszeli Państwo te stopy?

Ja tak, i u mnie nagle zrobił się lipiec, choć przecież za oknem ciągle śnieg. Postanowiłem zatem wyjść na zewnątrz, żeby przynieść sobie do domu trochę zimy. Będę się nią – dla odmiany – chłodził podczas lipcowych upałów. Mam to szczęście, że za drogą szybkiego ruchu, skąd codziennie ucieka mi autobus, jest las, po którym można chodzić cały dzień, zapominając o świecie. Ale nie o Bożym, tylko tym ludzkim właśnie, tak bardzo krzątającym się wokół spraw nieważnych. Niekiedy podczas spaceru dochodzą z oddali odgłosy tego świata, ale im dalej w las, tym bardziej ten świat staje się tamtym, a tamten – tym. Czy wiedzą Państwo, jak dobrze jest brnąć przez śnieg, dotykać kory drzew i być haratanym przez gałęzie? To o wiele przyjemniejsze niż krążenie po centrum handlowym. Ja w każdym razie od sztucznego raju hipermarketów uciekam między brzozy, buki, sosny.

Tym chodzeniem po lesie zaraził mnie właśnie Artur. Parę lat temu w Borach Tucholskich przedreptaliśmy razem sporo kilometrów. Wprawdzie naturalne tempo mojego przyjaciela jest takie, że po kilku minutach wspólnego marszu dostawałem zadyszki, ale z czasem i to jakoś udało się uregulować. Szliśmy najczęściej w milczeniu, za to na postojach zaczynały się rozmowy: o poezji, życiu i… II wojnie światowej. Patykiem na piasku Artur rozrysowywał układ sił i uderzenia armii. Potem ruszaliśmy w dalszą trasę, a kiedy wreszcie wracaliśmy zmęczeni wędrówką, schabowy smakował bardziej niż w zwykłe dni. Na deser jedliśmy poziomki nazbierane w lesie. Przypominam sobie te poziomki, rozgrzewając się herbatą po zimowym spacerze. Wtedy jedliśmy łapczywie, ale następnym razem trzeba będzie coś zostawić na konfitury. Albo ocalić smak wakacji w wierszach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.