Ostatnie i najważniejsze kazanie

ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów

|

GN 49/2008

publikacja 07.12.2008 21:31

Cóż bardziej adwentowego niż odejście z tego świata?

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Kawalkada samochodów wolno jechała od jednego kościoła do drugiego. Wśród wielu pojazdów – karawan. Odprowadzaliśmy naszego kolegę, proboszcza. Jeszcze zbyt młodego, by odejść. Ale tak bywa w życiu. Zmrok o tej porze roku zapada szybko. Majaczył nad nami zarys gór, światła samochodów tworzyły przedziwną czerwoną wstęgę. Gdzieś tam migały niebieskie koguty straży granicznej i policji. Pomagali w zorganizowaniu przejazdu, tak jak zresztą za życia pomagali swojemu proboszczowi. Do smugi czerwonych świateł dołączyły znicze zapalone w oknach domów. Parafianie żegnali proboszcza. Skojarzyły mi się te lampki z roratnimi lampionami. Bo cóż bardziej adwentowego niż odejście z tego świata?

Pogrzeb proboszcza... Każdy inaczej wygląda, każdy inaczej zapisał mi się w pamięci. Jak ten sprzed lat. Proboszcz był tam „od zawsze”. Ślązacy ponoć nie płaczą. Płakali, jak dzieci. Starsza kobieta w staroświeckim stroju przekonuje mnie, że są spokojni. „Nasz farorz na pewno poszedł do nieba. To był człowiek”. Właśnie tak powiedziała: człowiek. Bez żadnych określeń. Albo inny pogrzeb proboszcza, całkiem młodego i pełnego życia. Zawał serca zabrał go po kryjomu nocą. Szpilki by nie wetknął do kościoła.

Czuwali przy jego trumnie całą noc. Młodzi i starzy. I też płakali, śpiewając wielkanocne pieśni. „Otrzyjcie już łzy, płaczący!” zdawało się pieśnią ułożoną na tę właśnie okazję. Smutną czy pełną radości? Wielkanocną czy adwentową? Odczucia wierzących w szczególny sposób materializują się w czasie pogrzebów księży. Bo, jak ktoś powiedział, pogrzeb księdza to jego ostatnie i najważniejsze kazanie. Dopiero te czerwone lampki w oknach wzruszyły mnie. Bo z pogrzebami obyłem się od dziecka i nie wzruszam się zbyt łatwo. A jednak.

W czasie poczęstunku przygotowanego dla gości wzruszyłem się drugi raz. Był piątek, panie z koła gopodyń przygotowały dziesiątki, może nawet ze dwie setki małych, apetycznie wyglądających, piątkowych i smacznych kanapeczek. Poszedłem do kuchni podziękować. Jedna z nich popatrzyła na mnie jakoś tak ciepło i jeszcze cieplej powiedziała: „To dla naszego proboszcza. On zawsze z nami w kuchni przed odpustem wymyślał”. Bo zanim został księdzem, był kucharzem. Nie przestał nim być. I to chyba też było jego kazanie. Także to ostatnie, choć pewnie nie najważniejsze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.