Bliżej Wiednia

Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim

|

GN 47/2008

publikacja 20.11.2008 14:11

Zapewne wielu Austriaków wciąż patrzy z góry na potomków dawnych poddanych Jego Cesarskiej Mości. Ale my już nie musimy mieć kompleksów

Maciej Sablik Maciej Sablik

Możliwości, jakie daje zjednoczona Europa, są doprawdy kuszące, a już Oscar Wilde powiedział, że może się oprzeć wszystkiemu, z wyjątkiem pokusy. Wobec tego przystałem na spontaniczną propozycję moich przyjaciół, by tegoroczne Święto Niepodległości spędzić w stolicy jednego z dawnych zaborców. Politycznie poprawna byłaby radość z odzyskania wolności sama w sobie, ale cóż zrobić – już i tak GN ostatnio nie jest politycznie poprawny, więc trudno wymagać tego od jego współpracowników. Pewien Węgier z Siedmiogrodu (obecnie w Rumunii) opowiadał mi kiedyś niepoprawny politycznie dowcip: śniło mu się, że pojechał do Bukaresztu. No i co? – pytam. Ano, odpowiedział, potrzebowałem paszportu, by przekroczyć granicę.

My możemy taki sen przeżyć na jawie, chociaż zjednoczona Europa zlikwidowała konieczność okazywania paszportu (chyba, że udalibyśmy się do Moskwy, ale tam już byłem). Wybraliśmy Wiedeń, bo to z Katowic blisko, a w dodatku zaborca austriacki, słusznie czy nie, uchodzi za najmniej dolegliwego. Być może dzięki szczególnej dbałości o wizerunek, dziś nowomodnie zwany PR-em. Podczas poprzedniego pobytu w Austrii oglądałem film, z którego wynikało, że ekipa Franciszka Józefa osiągnęła na tym polu niezwykłą skuteczność – zapewne z tego powodu i dziś jego portrety są u nas akceptowane, a pozostałych cesarzy jakby mniej. Wiedeń w listopadzie jest całkiem przyjemny. Gdyby jeszcze nie był tak drogi z powodu spadku wartości złotego! Ale ja mógłbym służyć jako NDF – negatywny doradca finansowy. Gdy latem było tanio, to siedziałem w domu, wybrałem się dopiero teraz.

Przypuszczam, że gdybym w sierpniu kupił dolary, to dziś byłyby one warte 1,50 zł, a nie 3. Sprzedajcie, gdy kupuję, kupujcie, gdy sprzedaję – oto moja rada. Najprzyjemniejsze w Wiedniu jest jednak to, że człowiek spaceruje sobie tą słynną Kärtnerstrasse, która 30 lat temu nie była przedsionkiem raju – ona była raju materializacją – i nagle dostrzega, że sklepy jak u nas, a nawierzchnia cokolwiek zdefektowana (najwyraźniej nie potrafią tak dobrze pisać wniosków o środki unijne jak w naszych gminach). Na placu Am Graben stoi kolumna wdzięczności za łaskę ocalenia od zarazy z niepoprawną politycznie figurą wiedźmy rzekomo za nieszczęście odpowiedzialnej. Zapewne wielu Austriaków wciąż patrzy z góry na potomków dawnych poddanych Jego Cesarskiej Mości. Ale my już nie musimy mieć kompleksów. Gdybyśmy jeszcze tylko potrafili odnaleźć wiedźmę, która rzuciła urok na nasze drogi! Odesłalibyśmy ją nad Dunaj, tam sobie z nią poradzą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.