Kult klęski

Jarosław Jakubowski, poeta, prozaik, krytyk literacki

|

GN 50/2007

publikacja 18.12.2007 00:17

Nasze święta narodowe to rocznice wielkich klęsk. Najlepsze filmy historyczne opowiadają o najtragiczniejszych wydarzeniach, a najciekawsze muzeum upamiętnia jedną z narodowych katastrof. Czy to dobra polityka historyczna?

Kult klęski Henryk Przondziono

Kiedy opuszczałem Muzeum Powstania Warszawskiego, towarzyszyły mi mieszane uczucia: podziwu dla pomysłowości i pietyzmu, z jakim przywołano wydarzenia sprzed ponad 60 lat, ale również wątpliwości, czy wokół jednej z największych narodowych katastrof należy budować zręby nowej polityki historycznej. Muzeum Powstania było jednym z tych przedsięwzięć, które dwa lata temu przyniosły podwójne wyborcze zwycięstwo ekipie PiS. Nie należy jednak tracić z pola widzenia faktu, że powstanie warszawskie było klęską w najbardziej dotkliwym wymiarze: zginęły tysiące przeważnie młodych ludzi, a nasza stolica zniknęła z powierzchni ziemi. Nie mówiąc już o tym, że zryw nie powiódł się również militarnie i politycznie. Tymczasem Muzeum Powstania, ze swoją nowoczesną, multimedialną ekspozycją, przypomina specyficzny lunapark zbudowany na martyrologii.

Odkłamywanie dziejów
Drugim ważnym dziełem, tym razem filmowym, mającym na nowo kształtować świadomość historyczną młodego pokolenia Polaków, jest „Katyń” Andrzeja Wajdy. To wstrząsający w warstwie metafizycznej obraz, przedstawiający mord dokonany na przedwojennej Polsce. Film nie pozostawia obojętnym nikogo: ani widzów, dostrzegających w nim arcydzieło nestora Polskiej Szkoły Filmowej, ani tych, którzy zarzucają mu manipulowanie zbiorowymi emocjami w odpowiedzi na polityczne zapotrzebowanie.

Choć skłaniam się do tej pierwszej oceny, to film Wajdy wpisuje się w dotychczasowy, żałobny charakter polityki historycznej. Owszem, ten film wydobył ofiary stalinowskiej zbrodni z anonimowej góry czaszek, podobnie jak dwudniowe odczytywanie na placu Piłsudskiego nazwisk zamordowanych. Ale jednocześnie wzmocnił stereotyp polskiej historii jako nieustannie przelewającej się rzeki krwi.

Polityka historyczna różni się od historii między innymi tym, że ma czemuś służyć. W pierwszej kolejności – odkłamywaniu dziejów najnowszych, potem – budowaniu na tej bazie pożądanych postaw, szczególnie młodego pokolenia. Państwo polskie w ostatnich dwóch, trzech latach nadrobiło w tej dziedzinie kilkudziesięcioletnie zaległości. Chwalebnym rozdziałem jest działalność Instytutu Pamięci Narodowej, choćby organizowane przezeń w różnych miastach Polski wystawy z cyklu „Twarze bezpieki”. Rezonans, jaki ekspozycje wywołują w lokalnych środowiskach, potwierdza słuszność podejmowania tego rodzaju „odplamiających” przedsięwzięć.

Z czym do młodych?
Przywracaniu narodowej pamięci dobrze przysłużył się Teatr Telewizji, w którym zobaczyliśmy tak ważne spektakle, jak m.in. „Norymberga”, „Śmierć rotmistrza Pileckiego”, „Inka”, „Wampir” czy „Afera mięsna”. Sztuki te powinny stać się obowiązkowymi pomocami naukowymi dla nauczycieli historii. Pokazują losy pojedynczych ludzi, rzuconych w tryby totalitarnego państwa w różnych jego okresach. Twarze bohaterów, podobnie jak te z IPN-owskich wystaw, wbijają się w świadomość społeczną mocniej niż niejedno opracowanie historyczne.

Z radością należy powitać pojawienie się nowego kanału tematycznego telewizji publicznej – TVP Historia, który zapowiada cykl filmów dokumentalnych o nieznanych faktach z powojennej historii Polski.
Jaką jednak naukę dla siebie ze wszystkich tych przedsięwzięć może wyciągnąć dziś dwudziestolatek, co to PRL zna z opowiadań taty, a Stalin to dla niego bardziej ikona popkultury niż konkretna postać historyczna?

Obawiam się, że jego refleksje będą krążyć wokół naczelnego pytania: „Czy im, bohaterom, to się opłacało?”. Nie twierdzę, że to słuszne rozumowanie, próbuję tylko wczuć się w sposób myślenia kogoś, kto na historię patrzy trochę jak na grę komputerową, gdzie liczy się gromadzenie punktów. Czy oficerowie z lasu katyńskiego, młodzi ludzie z powstania albo „żołnierze wyklęci” zdobyli ich na tyle dużo, by zaimponować współczesnej młodzieży?

Głodni sukcesu
Młode pokolenie głodne jest sukcesu i zdecydowanym gestem odrzuca wszystko, co kojarzy mu się z niemocą, słabością, klęską. Dlatego wybiera emigrację, odrzucając życie w kraju „na wiecznym dorobku”. Dlatego postawiło w ostatnich wyborach na „partię sukcesu”, bo taki wizerunek udało się wykreować Platformie Obywatelskiej. Dlatego też, prędzej czy później, odrzuci obraz historii swojego kraju, malowany barwami kolejnych przegranych powstań.

Tłumy młodzieży odwiedzające Muzeum Powstania czy szturmujące kina, by obejrzeć „Katyń”, wskazywałyby na to, że takie niebezpieczeństwo nie istnieje. Sądzę jednak, że zainteresowanie młodzieży w tych dwóch przypadkach zostało wywołane nie tyle autentycznym zapotrzebowaniem na tematykę historyczną, co silną presją szkół i mediów. Nie ma grupy bardziej podatnej na ich wpływ niż właśnie młodzież.

Polityka historyczna, jeśli chce skutecznie oddziaływać na młode pokolenia, nie może kojarzyć się z zadekretowanym przez państwo kultem klęski. Dlatego z zaciekawieniem czekam na rezultat konkursu na scenariusz filmu o wojnie 1920 roku. Mam nadzieję, że powstanie pełen rozmachu i dobrych scen batalistycznych obraz ukazujący tryumf Polaków. Niech zrobi go któryś z młodych, utalentowanych reżyserów, może Andrzej Jakimowski, którego ostatnie „Sztuczki” to traktat o małych zwycięstwach zwykłych ludzi.

Mamy się czym chwalić
Kolorowa parada historyczna, jaka przeszła ulicami Warszawy w Święto Niepodległości, przywróciła zapomniany, a przecież właściwy wymiar tych obchodów. Listopad nie musi kojarzyć się tylko z cmentarzami. Martyrologia nie musi wykluczać radości świętowania. Chodzi nie o amnezję, ale o przesunięcie akcentów. Swoją drogą to zastanawiające, że Józef Piłsudski, ojciec założyciel współczesnego państwa polskiego, jest wśród polskiej młodzieży mniej popularny niż Che Guevara. A przecież życiorys Marszałka, z napadem na pociąg, uwięzieniem, tryumfalnym powrotem do kraju, a następnie bolesnym odchodzeniem w cień, to niemalże gotowy scenariusz wielkiego filmu!

Uważam, że odpowiedniego symbolu musi w końcu doczekać się największe zwycięstwo Polaków w ponadtysiącletniej historii – zwycięstwo nad komunizmem. Niech to będzie Muzeum Zwycięstwa nad Komunizmem, obejmujące całą epopeję polskich losów, od zainstalowania w naszym kraju sowieckiego systemu, przez tragiczne doświadczenia jego ofiar, aż po etapy wiodące do ostatecznego zwycięstwa, z wyborem Polaka na papieża, z Sierpniem 1980 roku i z Czerwcem 1989 roku. Zakrawa na ponury żart, że film o naszym ostatnim narodowym zrywie – „Solidarności” – powierzyliśmy… Niemcowi. Polskich filmowców, samego Wajdy nie wyłączając, stać było jedynie na małe, jubileuszowe nowelki, nieukładające się w żaden sensowny przekaz.

Pokazując losy Polaków jako ciąg niepowodzeń, obecna polityka historyczna utrwala nieprawdziwą i niebezpieczną tezę, że jako naród byliśmy i jesteśmy jedynie marionetkami miotanymi przez historyczne przeciągi. Celem takiej polityki powinno być raczej wpojenie nam przekonania, że bieg historii jest wypadkową wysiłków każdego z nas.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.