Spalony zakon

Przemysław Kucharczak

|

GN 43/2007

publikacja 25.10.2007 09:56

Templariusze bohatersko bronili Ziemi Świętej przed muzułmanami. Ale na stosie spalili ich ludzie, którzy podawali się za chrześcijan.

Spalony zakon Ostatni mistrz zakonu Jakub de Molay. ilustracja z XIX wieku

W filmach mnisi-rycerze to zwykle czarne charaktery. Za swoich duchowych ojców uważają dziś templariuszy masoni, praktycy okultyzmu, magii i New Age. A tymczasem w rzeczywistości templariusze z niezwykłą odwagą oddawali życie za Chrystusa. Choćby po klęsce pod Hattin 820 lat temu. Saraceni przywiązali 230 templariuszy do pali. – Ocalą życie, jeśli podniosą palec i głosem wyznają prawo – obiecał im sułtan Saladyn. „Wyznają prawo”, czyli przejdą na islam. Mnisi-rycerze odmówili. Z 230 templariuszy nie wyłamał się ani jeden. Wszyscy zginęli.

Dziewięciu rycerzy
Dzieje templariuszy zaczęły się w 1118 r. w Ziemi Świętej. Jerozolima była w rękach chrześcijan dopiero od 19 lat. Święte miasto zdobyła pierwsza krucjata, miażdżąc po drodze gigantyczne armie Saracenów. Jednak w ciągu tych 19 lat wielu rycerzy krzyżowych się postarzało. A inni wrócili z Palestyny do domów w Europie. Tymczasem w jaskiniach przy drogach czatowali muzułmańscy zbójcy. Napadali na pielgrzymów, którzy przyjeżdżali tu z Europy, zabijali ich albo sprzedawali w niewolę.

Szczerze miał tego dość starszy i niezamożny francuski rycerz Hugon de Payns. Zebrał dziewięciu towarzyszy i założył zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa – czyli templariuszy. Mnisi zakuci w zbroje odtąd pilnowali dróg. Eskortowali pielgrzymów w drodze nad Jordan. Mieli ze sobą „okrągły namiot, mięsiwo i juczne zwierzęta” i w razie potrzeby odwozili na nich pielgrzymów. Przy niebezpiecznej drodze z Hajfy do Cezarei, biegnącej wąskim wąwozem, Hugon kazał wznieść Wieżę Niszczenia (Tour de Destroit). I wkrótce pielgrzymi zaczęli w wieży bezpiecznie nocować. A do zakonu przystępowało coraz więcej mężczyzn. Podobno wyglądali imponująco, kiedy pojawiali się całym oddziałem, w rozwianych białych płaszczach, z naszytymi na sercach czerwonymi krzyżami.

Byli kwiatem europejskiego rycerstwa. Jeśli w czasie bitwy się cofali, to jako ostatni. Powiewała nad nimi czarno-biała chorągiew. „Żadnemu z braci nie wolno opuścić pola walki, dopóki będzie powiewała dwubarwna chorągiew. A jeżeliby opuścił pole walki, zostanie wygnany z domu zakonnego na zawsze” – zapisali templariusze w swoich dokumentach. W razie klęski templariusz mógł zacząć ucieczkę dopiero, kiedy uciekną już inne chrześcijańskie chorągwie.

Nawet wrogowie, czyli muzułmanie, doceniali klasę templariuszy. „Ci rycerze byli ludźmi bogobojnymi i dotrzymywali wierności danemu słowu” – napisał o nich muzułmański kronikarz Ibn Al-Asir. Badaczka dziejów templariuszy Marion Melville ocenia, że muzułmanie traktowali ich z trudną do zrozumienia mieszaniną okrucieństwa i wielkiego szacunku.

Owczarki w kolczugach
W trzeciej krucjacie templariusze przemierzali Palestynę z królem Anglii Ryszardem Lwie Serce. A wokół krążyli na lekkich koniach Saraceni i zasypywali chrześcijan strzałami. Juczne zwierzęta słabły od deszczu, gorączkowały i padały na kolana. „Kiedy krzyżowcy gorzko się skarżyli na skwar czy chłód, na błoto czy kurz, templariusze i szpitalnicy zaciskali zęby i warowali niczym owczarki” – napisała Marion Melville. Szpitalnicy, zwani też joannitami, to drugi ważny zakon rycerski. – „Kiedy Francuzi czy Anglicy tęsknie wzdychali do powrotu na Zachód, do ogniska domowego, żony i dzieci, mnisi-rycerze milczeli. Miasto Święte było jedyną ziemską siedzibą, do której wolno im było żywić przywiązanie”.

Zdarzały się też całe dziesięciolecia, gdy postępowanie braci-rycerzy gorszyło. Zamiast skupić się na obronie przed Saracenami, templariusze, joannici i krzyżacy ostro rywalizowali swoim kosztem. Zresztą nie tylko oni: także chrześcijańscy baronowie z Palestyny wyrzynali się nawzajem albo organizowali drogie bale. A powinni razem gotować się do obrony ostatniego skrawka Ziemi Świętej, jaki jeszcze do nich należał. Była to druga połowa XIII wieku. Wtedy jednak znów mistrzem templariuszy został prawdziwy mąż stanu. Nazywał się Wilhelm de Beaujeu. Nie mógł zapobiec nadciągającej katastrofie. Ale doprowadził do odrodzenia ducha zakonu przed jego ostatnią walką.

Nie uciekam, umieram
Wiosną 1291 r. sułtan Al-Aszraf z ogromną armią ponad 200 tysięcy żołnierzy ruszył pod Akkę – ostatnią stolicę Królestwa Jerozolimskiego. O tym, że nadchodzi, poinformował w liście tylko mistrza templariuszy, bo, jak mu napisał, „jesteście prawdziwym mężem”, „rzetelnym i mądrym”. Chrześcijanie wre- szcie się zjednoczyli. Ale muzułmanie wytoczyli przeciw nim katapulty i machiny oblężnicze, zwane czarnymi bykami. Mistrz Wilhelm w odpowiedzi prowadził obrońców nocami na wypady za mury. Muzułmanie drążyli podkopy pod murem Akki. Chrześcijanie wykrywali je i odpowiadali jeszcze głębszymi kontrpodkopami.

Tunele muzułmanów zawalały się wtedy. Z morza armię sułtana ostrzeliwały statki chrześcijan. Po prawie dwóch miesiącach muzułmanie zrobili w końcu w murze wielkie wyłomy. I wpadli tłumnie w przestrzeń między zewnętrznym i wewnętrznym murem Akki. Tu jednak spotkała ich przykra niespodzianka: z wewnętrznego muru obrońcy powitali ich gorącą smołą i strzałami. A zaraz potem runęła na mameluków konnica templariuszy, wsparta joannitami. Muzułmanie nie mieli gdzie uciekać w ciasnym międzymurzu i ponieśli straszną klęskę.

Upadek Akki był jednak już kwestią czasu. Następny szturm sułtan lepiej przygotował. Mistrz templariuszy Wilhelm znów kontratakował w międzymurzu, ale tym razem szło mu trudniej. Nagle zawrócił konia i zaczął powoli odjeżdżać. – Na Boga, panie, nie odchodź, bo miasto wkrótce stracimy! – zaczęli do niego wołać krzyżowcy z Włoch. Wilhelm odpowiedział im spokojnie: – Ja nie uciekam, ja umieram.
„Naonczas ujrzeliśmy strzałę wbitą w jego ciało. Przy tym słowie rzucił strzałę na ziemię, skręcił szyję i spadłby wnet z wierzchowca, lecz świta (…) podtrzymała go” – wspominał sekretarz mistrza. Wilhelm zdążył założyć tylko lekki pancerz, który pod lewą pachą nie dopinał się jak należy – i tam dostał postrzał.

Zmarł tego samego dnia.
Tymczasem żołnierze sułtana wdarli się do miasta i zaczęli rzeź. Tratowali nawet małe dzieci. Kto nie zdążył wskoczyć na okręt, ginął. Ale w Akce bronił się jeszcze jeden umocniony punkt – zamek templariuszy. Stał nad morzem. Muzułmanie nie umieli go zdobyć przez dziesięć dni. W tym czasie templariusze zdążyli odprawić statkami na Cypr większość spośród 10 tysięcy cywilów, którzy się u nich schronili. Bracia pożegnali ich „gromkim krzykiem”. W końcu sułtan zaproponował im honorową kapitulację. Bracia otwarli więc bramę. Do środka weszło stu mameluków. Zaczęli gwałcić kobiety, które jeszcze pozostały w zamku. Templariusze wściekli się więc i wyrżnęli żołnierzy sułtana. Zdążyli zatrzasnąć bramę i znów podjęli obronę.

Sułtan Al-Aszraf udał wtedy, że się nie gniewa i zaprosił templariuszy do swojego namiotu. Marszałek zakonu z załogą poszli tam. A sułtan kazał mnichów na miejscu ściąć. Widzieli to z zamku ranni i chorzy templariusze, „wcale nie tak chorzy, by nie mogli się nawzajem wspierać”. Chwycili więc za broń i zabarykadowali się w ostatniej zamkowej wieży. Sułtan musiał po raz trzeci ponowić oblężenie. Dopiero kiedy muzułmanie podkopali wieżę i podłożyli pod nią stemple, obrońcy poddali się po raz ostatni. „Takie mnóstwo Saracenów wkroczyło do wieży, że wspierające ją stemple załamały się i pomieniona wieża runęła i zginęli tak znajdujący się tam templariusze, jak i Saraceni. Mało tego, wieża padając przechyliła się ku ulicy i runęła, grzebiąc przeszło dwa tysiące konnych Turków” – napisał sekretarz mistrza Wilhelma.

Z odwagą na stos
Bohaterstwo mnichów nie zostało docenione na Zachodzie. Templariusze byli bankierami króla Francji Filipa Pięknego, który słynął ze złodziejskich pomysłów. W przeszłości przepędzał już innych bankierów, Żydów i Lombardów, i zabierał im majątek. Templariusze byli następni w kolejce. W 1307 r. król kazał aresztować wszystkich templariuszy we Francji. Zagarnął pieniądze, które mnisi już zgromadzili na kolejną wyprawę krzyżową. Zajął wszystkie ich posiadłości. A kanclerz króla Wilhelm de Nogaret oskarżył mnichów, że w czasie przyjmowania do zakonu plują na krzyż i wyrzekają się Chrystusa, że w czasie tajnych obrad swojej kapituły czczą bożka Bafometa. Że ślubują, że będą uprawiać sodomię. Oskarżenia brzmiały idiotycznie, ale część templariuszy wziętych na tortury zaczęła je potwierdzać. Ci, którzy zaprzeczali, często umierali w czasie tortur – np. 36 templariuszy w Paryżu.

Zagłada templariuszy przypomina procesy stalinowskie. Na pytanie śledczego: „Czy wszyscy bracia byli przyjmowani do zakonu w ten sposób?” templariusz Hugon z Pairaud odpowiedział, że tak nie uważa. Natychmiast zarządzono przerwę. I za kilka godzin Hugon już grzecznie zeznawał, że źle zrozumiał pytanie, i że wszyscy przyjmowani bracia pluli na krzyż.

Najważniejszych templariuszy chciał osobiście przesłuchać papież Klemens V. Ale kanclerz króla odpisał, że więźniów nie przywiezie, bo... akurat są chorzy. Papież próbował templariuszy ocalić, ale robił to lękliwie i niezdecydowanie. Był uzależniony od króla Francji. Jednego z poprzednich papieży, Bonifacego VIII, ludzie Filipa Pięknego uwięzili i spoliczkowali żelazną rękawicą. Król oskarżał Bonifacego o podobne bzdury, jak później templariuszy, nawet o konszachty z diabłem. Kazał nawet wykopać zwłoki papieża i spalić na stosie jako heretyka – choć jego ciało nie uległo rozkładowi. Klemens V bał się, że podzieli los Bonifacego.

Dawni obrońcy Grobu Świętego gnili więc w paryskich lochach. W 1310 roku 68 templariuszy, którzy upierali się, że są dobrymi chrześcijanami, trafiło na stos. Umarli, wołając, że „ciała ich należą do króla, a dusze do Boga” – jak zapisał świadek. Zakonny brat służebny Emeryk powiedział nazajutrz śledczym, że zarzuty wobec templariuszy są całkiem zmyślone, ale w strachu przed taką śmiercią może zeznać cokolwiek, nawet że zabił samego Pana Boga.

W 1314 roku trzej francuscy kardynałowie, związani z królem Filipem, skazali na dożywocie czterech dostojników zakonu. Dwóch nagle jednak wstało: Jakub de Molay, mistrz templariuszy, i Gotfryd z Plaisians. Zawołali do tłumu paryżan, że złożyli nieprawdziwe zeznania, by ratować życie. I że templariusze są niewinni.
Tego samego dnia obaj trafili na stos. Jakub i Gotfryd poprosili, żeby zwrócono ich twarzami w stronę katedry Notre-Dame. Jeszcze raz krzyknęli, że są niewinni. Umarli odważnie i spokojnie. Paryżanie przyglądali się z przejęciem.

Prześladowca templariuszy Wilhelm z Nogaret już wtedy nie żył. W ciągu kilku miesięcy umarli też papież i rażony apopleksją król Filip Piękny. Choć Filip obłowił się majątkiem templariuszy i tak zaszkodził tym gospodarce – bo bankierzy są potrzebni w każdym państwie. Na nic się też zdała jego troska o dynastię. W ciągu trzynastu następnych lat zmarli trzej synowie Filipa i dynastia Kapetyngów, która rządziła Francją od trzech wieków, wygasła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.