Bitwa o pamięć

Artur Nowaczewski, poeta, krytyk literacki

|

GN 36/2007

publikacja 10.09.2007 23:42

Dla laika będzie to tylko piknikowa zabawa z przebieraniem w dawne mundury i inscenizacjami. Jednak ruch rekonstrukcji historycznej może stać się czymś więcej – polem prawdziwej bitwy o pamięć.

Bitwa o pamięć Agencja Gazeta/Tomasz Wawer

Piętnastego sierpnia, Gdynia, Skwer Kościuszki. Na ulicach biało-czerwono od flag. Ulicami miasta przechodzi Kompania Reprezentacyjna Marynarki Wojennej. Część ludzi zgromadziła się przy barierkach, by przyjrzeć się uroczystości, inni przepływają obojętnie w stronę słonecznych bulwarów. Gra orkiestra wojskowa, słychać „Pierwszą brygadę”, „Szarą piechotę”. Punktualnie o 12.00 zabrzmi „Mazurek Dąbrowskiego”, potem wysłuchamy Apelu Poległych. Długa jest lista wojen, frontów, narodowych zrywów, gdzie polscy żołnierze nie szczędzili krwi w obronie Rzeczpospolitej.

Mundur, rocznik 1939
W takiej scenerii miałem okazję spotkać bohaterów tej opowieści. Komandor podporucznik Piotr Adamczak, postawny oficer Marynarki Wojennej, brał udział w uroczystości służbowo, oczywiście w mundurze. Drugi z nich, nieco niższy wzrostem, to starszy chorąży sztabowy Krzysztof Kłosowski. Był akurat w trakcie urlopu, więc stawił się po cywilnemu, w T-shircie z napisem „Polska”. Na co dzień są zawodowymi żołnierzami. Po godzinach poświęcają się swojej pasji – tworzą trzon Grupy Rekonstrukcji Historycznej Lądowej Obrony Wybrzeża. Nikogo, kto interesował się historią kampanii wrześniowej, ta nazwa nie może pozostawić obojętnym. Na Kępie Oksywskiej – niewysokim płaskowyżu, który rozciąga się opodal portu wojennego w Gdyni-Oksywiu, doszło do jednej z najbardziej zaciekłych bitew września 1939 roku. Szczupłe siły polskie, pod dowództwem pułkownika Stanisława Dąbka, stawiły czoła kilkakrotnie silniejszym oddziałom niemieckim. Każda wieś, każde wzgórze, leśny pagórek były świadkami krwawego boju. Spośród 15 tys. żołnierzy polskich co trzeci został zabity lub ranny. Bronili się do ostatka, przez dziewiętnaście bezsennych dni i nocy. Ostatni strzał – samobójczy – padł z broni bohaterskiego dowódcy. Pułkownik Dąbek odebrał sobie życie.

Dzisiaj Gdynia jest nadal polskim miastem, a imię Pułkownika nosi jedna z ulic. Kiedy Krzysztof Kłosowski, wcześniej mieszkaniec Lidzbarka, przeprowadził się z rodziną do Gdyni, zaczął interesować się historią miejsca, w którym przyszło mu żyć. Czytał wszystko, co napisano o Lądowej Obronie Wybrzeża. Czy spodziewał się, że założy kiedyś taki sam mundur jak bohaterowie tamtych dni? Podczas parady niepodległości kilka lat temu zobaczył pasjonatów ubranych w historyczne mundury. W Polsce zaczął rodzić się ruch rekonstrukcji historycznej. Postanowili z kolegą, Eligiuszem Kwiatkowskim, zrobić coś podobnego w Gdyni. Na początku było ich dwóch, dzisiaj grupa liczy dziewięciu w pełni umundurowanych żołnierzy z 1939 roku.

Bzura. Reaktywacja
Trzeba było na nowo dokonać podziału ról. Większość członków stowarzyszenia to zawodowi żołnierze, ale w Lądowej Obronie Wybrzeża (LOW) każdy nosi niższy stopień niż w rzeczywistości. Poważny Piotr Adamczak został porucznikiem. Żywiołowy Krzysztof Kłosowski „Kłosek” wcielił się w rolę kaprala, bo ktoś musi w grupie krzyczeć. Wszyscy spotykają się dwa razy w miesiącu, głównie po to, by ćwiczyć musztrę.

Nad tym, żeby wszystko dokonywało się zgodnie z przedwojennymi przepisami, czuwa „fachura od musztry bronią”, szeregowy Elek Kwiatkowski. Jako zawodowcy nie muszą bawić się w wojsko, bo jest ono ich chlebem powszednim. Samo przebranie w mundur nie czyni jeszcze żołnierza. Mundur zobowiązuje. A skoro swoje umiejętności członkowie LOW mogą zaprezentować najczęściej podczas oficjalnych uroczystości, zmiany warty, wystawienia posterunku czy defilady, to nacisk, który kładą na musztrę, staje się zrozumiały.

Oczywiście ruch rekonstrukcji skupia przede wszystkim miłośników militariów. Na pełne umundurowanie żołnierza wrześniowego trzeba wydać około 3 tys. złotych. Mieszczą się w tym repliki munduru, hełmu, chlebaka, maski przeciwgazowej, bagnetu, łopatki piechoty, skórzanych ładownic na amunicję; tornister, menażka i manierka LWP z lat 50.–60.; za broń służą odlewy karabinku mausera wz. 29, oficer musi się zaopatrzyć w imitację Visa.

O grupach jest głośno, kiedy organizują plenerowe imprezy; największą jest Bzura, w której ostatnio wzięło udział 700 pasjonatów historii. Ale i inne zapisały się już na stałe w kalendarzu: Kock, Łęczyca, Iłża, Kębliny… Każda grupa chciałaby mieć swoją, choćby małą, inscenizację. Lądowa Obrona Wybrzeża organizuje Mechelinki. Już od dwóch lat w lipcu do tej niewielkiej miejscowości ściągają tłumy turystów, by zobaczyć starcie polskiej armii z żołnierzami Wehrmachtu. Impreza rządzi się swoimi prawami – aby wykorzystać różnorodność biorących w niej udział formacji, składa się z kilku epizodów, w których pokazują swoje umiejętności oddziały z 1939 i 1945 roku. Inscenizacja w Mechelinkach – największe przedsięwzięcie grupy – wymaga od członków stowarzyszenia pełnej mobilizacji już od wiosny. Ale na tym nie wyczerpuje się ich aktywność.

Nić tradycji
Ważniejszy front jest mniej widowiskowy, ale zapewne trwalszy. Grupa chętnie spotyka się z młodzieżą szkolną – taka dosłowna lekcja historii pobudza bowiem bardziej wyobraźnię niż podręczniki. Tę pracę członkowie stowarzyszenia wykonują społecznie. Oczywiście ich pasja nie wszędzie spotyka się ze zrozumieniem. Zawsze znajdą się malkontenci, którzy uznają ją za niepoważną.

Ale z roku na rok rośnie społeczna akceptacja dla ruchu rekonstrukcji. Coraz więcej osób przekonuje się, że to żywa i pożyteczna forma prezentacji historii. Poza tym działalność przynosi realne materialne efekty – dzięki zaangażowaniu LOW udało się uporządkować cmentarz w Kosakowie, gdzie znajdują się mogiły 120 poległych we wrześniu obrońców Kępy. Strona stowarzyszenia – www.low1939.prv.pl – jest często aktualizowana, więc każdy użytkownik komputera może przyjrzeć się bieżącym działaniom. Marzeniem jej twórców jest odtworzenie pełnej drużyny (18 żołnierzy). Rekrutacja trwa cały czas.

Najbardziej wzruszające są jednak świadectwa spotkań z historycznymi obrońcami Kępy Oksywskiej. Ci sędziwi dziś ludzie są poruszeni tym, że ktoś o nich pamięta. Ich reakcje mówią najlepiej, że to hobby ma sens, nie jest tylko ekscentryczną zabawą dla mężczyzn udających wrześniowe wojsko. Członkowie grupy odwiedzają weteranów w domach, kontaktują się z rodzinami zmarłych już żołnierzy. Na internetowym forum nieraz udaje im się na nowo naświetlić znane już fakty, czy nawet wyjaśnić pewne historyczne zagadki. W ten sposób wprowadzają w życie motto stowarzyszenia: „Tradycja to nić wiążąca przeszłe i przyszłe pokolenia…”.
Można powiedzieć, że w LOW biorą już udział dwa pokolenia rekonstruktorów – 13-letni syn Krzysztofa Kłosowskiego towarzyszy we wszystkich spotkaniach ojcu, na razie w mundurze przedwojennego harcerza-sanitariusza. Kiedy dorośnie, przeobrazi się w kolejnego strzelca. Prawie 70 lat po wybuchu wojny coraz mniej jest świadków kampanii wrześniowej, czasy te przechodzą do głębokiej historii i tylko od nas zależy, czy przekażemy pamięć o tych wydarzeniach kolejnym pokoleniom.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.